Wpisy archiwalne w kategorii

wycieczka

Dystans całkowity:8995.67 km (w terenie 633.02 km; 7.04%)
Czas w ruchu:453:41
Średnia prędkość:19.74 km/h
Maksymalna prędkość:60.20 km/h
Maks. tętno maksymalne:183 (93 %)
Maks. tętno średnie:149 (76 %)
Suma kalorii:21362 kcal
Liczba aktywności:162
Średnio na aktywność:55.53 km i 2h 49m
Więcej statystyk

Poligon Jaszków

Sobota, 12 listopada 2011 · Komentarze(0)
Kategoria wycieczka
Pierwotnie, miałem wybrać się gdzieś nie za daleko, na obrzeża Chełmów. Po rozgrzewce polegającej na ściganiu się z szosowcem z Bolmetu na niebieskim Treku od Bielańskiej do Złotoryjskiej (zresztą, nie wiem, czy wszyscy z tego teamu nie jeżdżą na niebieskich Trekach) i tradycyjnym objeździe lasku miałem dojechać do Janowic fajnym terenowym skrótem ze skrzyżowania za Smokowicami. Nie dojechałem i pewnie więcej nie dojadę. Rolnik ogrodził dwa swoje pola (po obu stronach drogi) razem z drogą, po której jeździł dziś koparą. Nie wiem komu dziękować, pomysłowemu gospodarzowi czy Agencji Nieruchomości Rolnych, która być może znowu bez głowy sprzedała kawał gruntu razem z drogą. Nic, tylko czekać na prywatyzację Lasów Państwowych - wtedy zostaną nam tylko asfalt i trenażery.

Wobec takiego obrotu spraw, uczulony na asfalt w Duninie, zawróciłem do Smokowic, skąd za krzyżówką z szosą złotoryjską pojechałem obejrzeć sobie poligon w Goślinowie. Teren wdzięczny - murki, transzeje, krzaczki. Ale nie nadaje się do przyzwoitej jazdy. Ścieżki albo wybetonowane dziwnymi małymi płytami ułożonymi w jodełkę, albo zarośnięte (miękka trawa stawia opór), albo rozjechane przez quady, poprzecinane okopami.

Krzyżowa Góra

Piątek, 11 listopada 2011 · Komentarze(0)
Kategoria wycieczka
W ramach rozjazdu po Biegu Niepodległości urządziłem sobie wycieczkę do zabytkowego parku w Sichowie.

Generalnie park mnie zaskoczył (tak duży i tak, kiedyś porządnie, urządzony jak na wieś), choć popegeerowskie zabudowania w środku dawnego pałacowego ogrodu robią paskudne wrażenie. Totalny nieład przestrzenny, spotęgowany prowizorycznym, ale solidnie broniącym dostępu ogrodzeniem ruin pałacu.

Zapuszczone resztki pałacu, który istniał sobie do ostatniej wojny, do odbudowy zdecydowanie się nie nadają. Może więc prawdziwe byłyby pogłoski, że obiekt kupił ktoś, kto napalił się na rzekome skarby ukryte tu przez Niemców pod koniec II wojny światowej. Sęk w tym, że bajki o niemieckich, czy też zrabowanych przez Niemców "skarbach" opowiada się na Pogórzu Kaczawskim w odniesieniu do każdego pałacu, starej sztolni czy nawet wnętrza góry(!), np. Wielisławki. O ile poszukiwacze skarbów uzbrojeni w wykrywacze metali, których da się spotkać pod Stanisławowem (gdzie płoszą ich wojskowi szkolący się w Jednostce Poszukiwawczo-Ratowniczej) czy na Górzcu to raczej "nieszkodliwi wariaci", gorzej, gdy zbiera się grupa zapaleńców uzbrojona w łopaty i kilofy. Penetrując ostatnio okoliczne lasy natknąłem się na kilka porzuconych efektów rycia, gdzie wystarczy chwila nieuwagi by - szczególnie jesienią - zrobić sobie krzywdę z dala od "cywilizacji"...

Park parkiem, dywagacje dywagacjami. Tymczasem głównym celem wypadu okazała się, spontanicznie, Krzyżowa Góra (258 m n.p.m.) koło Sichowa. Dziesiątki razy mijałem ją, jadąc lokalną szosą do Stanisławowa. Teraz, przypadkiem, wdrapałem się na wierzchołek stromym podejściem od strony parku (przypadkiem - bo dostrzegłem z parku dość wybitną górkę, po czym stwierdziłem "jest moja!" :P), przeprawiając się wcześniej po kamieniach (suchą nogą) przez nie tak płytki strumień, a na koniec schodząc w dół wzdłuż stromych ścianek dawnego kamieniołomu.

Dwa widoczki z góry (wybaczcie brak obróbki, do której nie mam dziś cierpliwości)



i panoramka tego, wzdłuż krawędzi czego schodziłem z rowerem (i, w jednym momencie, duszą) na ramieniu.


Myślę, że doświadczenie przyda się podczas przyszłotygodniowego udziału w rajdzie przygodowym Tropiciel, w którym wraz z Marcinem wystartujemy jako drużyna BikeStats-bis.

Przyda się też inne doświadczenie - ubierać się trochę cieplej. Podczas dzisiejszych 2 kresek na plusie, choć miałem wrażenie, że jest nawet poniżej zera, pierwszy raz w tym roku zmarzłem podczas przejażdżki.

Myślibórz

Sobota, 5 listopada 2011 · Komentarze(0)
Kategoria wycieczka
Korzystając z pogody i zamówionych w listopadowym grafiku w pracy wolnych weekendów, posiadacz czarnego cannona nadal grasuje po Pogórzu Kaczawskim.

Na cel dzisiejszego wypadu obrałem z jednej strony okolice Stanisławowa i Leszczyny, gdzie postanowiłem przejrzeć choć część gęstej sieci szlaków, z drugiej zaś - rejon Myśliborza.

Wycieczkę zacząłem od rozgrzewki w Lasku Złotoryjskim. Nie stwierdziwszy w nim obecności amatorów ostrej jazdy po jesiennych liściach, przez las huty, szumnie zwany Płaskowyż Janowicki, Krajów i Łaźniki dojechałem do pierwszej nieobadanej drogi. Szeroki szuter od Łaźnik, na mapach oznakowany na równi z zarośniętymi ścieżynkami, pozwala komfortowo przebić się do Sichowa.

Chcąc kontynuować jazdę terenem, na końcu szutru trzeba odbić w lewo, a za tablicą "Sichów" - ostro w prawo na niebieski szlak. Przebieg szlaku jest dość jasny do skrzyżowania z, uwaga, nieobecnym na żadnych mapach (chyba że tegorocznej z Planu, której jeszcze nie mam) dobrze oznakowanym w terenie szlakiem czarnym. Dalej, za sprawą zaoranych pól i szlaków, jeszcze w miarę znośną drogą dojechałem do Leszczyny. A raczej na tyły wsi, drogi bowiem kończyły się zabudowaniami. Pozamykanymi, rzecz jasna. Pozwolę sobie pominąć okoliczności, w jakich wydostałem się na drogę. W każdym razie, gospodarz niczego nie zauważył, a niewielki pies, na pierwszy rzut oka gotów mnie pożreć, okazał się jedynie mocny w szczekaniu.

Z Leszczyny wybrałem alternatywną drogę na Rosochę - czerwony szlak pieszy. Początkowo to ubity, twardy, miejscami kręty i pochyły dukt do byłego dworu i leśnego miejsca odpoczynku, dalej zaś poezja: piękny długi, wymagający siły i odrobinę techniki (korzenie i odłamki bazaltowe) podjazd. Przyznam, że nie cały podjechałem, w czym przeszkodziła mnie nie tyle kondycja, z którą jest u mnie w miarę ok, ale zalepione polnym błotem opony, które zwyczajnie ślizgały się na liściach przy próbie ostrego podjazdu.

Od Stanisławowa pojechałem do wsi Pomocne, z której obok Czartowskiej skały wyleciałem na krzyżówkę z drogą wojewódzką. Pojechałem prosto skrajem lasu, terenowym czerwonym szlakiem rowerowym, który okazał się przyjemniejszy niż wskazywałaby na to mapa. Zjazd z Myślinowa znów minął szybko, mimo to pod Myśliborzem zatrzymałem się na chwilę. Wpadł mnie w oko ciekawy, moim zdaniem, kadr wjazdu do miejscowości z górą Skałki (316 m n.p.m.) w tle:



Do Myśliborza zawitałem by rozprawić się z frapującym mnie tematem odnalezienia jedynego w byłym województwie legnickim, wytyczonego już w 1994 roku szlaku rowerowego MTB. Trasę wzmiankują wszystkie przewodniki po tych rejonach, często podkreślając jej trudny profil. Ostatnio wydawało mnie się, że odnalazłem pętlę. Niedawne sprawdzenie w legnickiej Ekobibliotece mapki PK Chełmy z 1995 r., na której szlak jeszcze był, wyprowadziło mnie z błędu - w terenie odnalazłem tylko jej część.

Wiedząc już, gdzie się kierować, odbiłem za myśliborskim schroniskiem w mało zauważalny zjazd na dróżkę, teoretycznie prowadzącą do wsi Kobylica. Wzdłuż dróżki stoi kilka dość nowych (na pewno nie starszych niż 10-letnie) domków, za którymi dróżka zmienia się w gęsty trawnik. Wobec tego postanowiłem sprawdzić drugi, nieobjechany ostatnio odcinek. Przy wjeździe na Słoneczną Polanę spotkała mnie niespodzianka:


Jesień odkryła schowany wcześniej w zieleni zachowany znak początku szlaku, z naniesionym kilometrem "0". Muszę przyznać, że oznakowanie choć nieprzepisowe, musiało być solidne.

Po zapamiętanej z bibliotecznej mapy trasie szlaku, pojechałem nią. Po czterech kilometrach jazdy praktycznie po prostej, w pobliżu zejścia ze szlaku do wąwozu, odbiłem na skrzyżowanie leśnej ścieżki z drogą z Myślinowa, którędy to biegł wcześniej szlak rowerowy. Skręciłem w lewo, w kierunku drogi Myślinów - Nowa Wieś Wielka. Odcinek okazał się nieprzejezdny: ktoś naprawdę solidnie zniszczył drogę ciężkimi maszynami rolniczymi. Zawróciłem, mijając celowo skrzyżowanie i dojeżdżając pod sam Myślinów. I tu przykra niespodzianka. Znów powtórzyła się sytuacja z Leszczyny, tu o tyle kuriozalna, że jechałem porządną, niegdyś (według map do dziś) "dostępną" z szosy myślinowskiej kamienną drogą! Mianowicie, droga wpadła w zamkniętą prywatną posesję. Zamkniętą znów w taki sposób jak w Leszczynie: bez żadnego płotu dokoła gospodarstwa, który można by obejść, a z jedną "ścianą" płotu z zamkniętą bramą: przy szosie głównej.

Nie pozostało mnie nic innego, jak wracać pod górę na drogę, którą przyjechałem. W wąwóz, nauczony zeszłoweekendowym doświadczeniem i ilością aut postawionych na parkingu na polanie, wolałem rowerem się nie zapuszczać. Spróbuję jeszcze objechać szlak MTB, gdy grząska ziemia najprawdopodobniej wyschnie. Póki co, cieszę się z wytyczenia 30 października innej, chyba nawet nieco lepszej pętli przez Jakuszową i wąwóz.

Do Legnicy dojechałem asfaltami, pierwszy raz jadąc nową drogą lokalną z Męcinki do Chroślic. Na zjeździe z Chroślic do Słupa udało mnie się rozpędzić rower do 60,2 km/h, co - jak dla mnie - jest osiągiem naprawdę budującym.

Górzec

Wtorek, 1 listopada 2011 · Komentarze(0)
Kategoria wycieczka
Po raz pierwszy wybrałem się nie tylko na skrzyżowanie dróg pod szczytem góry Górzec koło Męcinki, ale i na sam szczyt. Od Legnicy do niemal samej Męcinki jechałem terenem - płaskimi, ale dość wygodnymi drogami polnymi. Zainteresowanym polecam mapkę z bikemap, powiększenie i przełączenie na widok satelitarny. Jedyne dwie przerwy na dłuższy przejazd asfaltem to krótki odcinek krajowej trójki z Mąkolic do Małuszowa i... zapora na Słupie.



W drodze powrotnej, zamiast zjeżdżać zielonym szlakiem do końca (na którym, żałuję, znów nie udało mnie się podjechać pierwszych kilkudziesięciu metrów), odbiłem za kapliczką V stacji kalwarii w lewo, docierając całkiem niezłą leśną drogą do skrzyżowania z niebieskim szlakiem, a niebieskim szlakiem, nie całkiem przyjemnym, do ostatniego skrzyżowania na czerwonym szlaku przed Bogaczowem. Profil nowo poznanej "nieoszlakowanej" dróżki jest zdecydowanie bardziej przystępny, choć niewiele mniej wymagający od początkowej części zielonego.

Wąwóz Myśliborski

Niedziela, 30 października 2011 · Komentarze(0)
Kategoria wycieczka
Kontynuując jesienne rozpoznanie terenów przydatnych do treningu MTB, a jednocześnie atrakcyjnych krajobrazowo na południe od Legnicy, tej niedzieli wybrałem się do Wąwozu Myśliborskiego.



Pierwotnie zaplanowałem jazdę terenem niemal od samego domu. Moje plany pokrzyżowała jednak pomyłka drogi na ruinach zaplecza poradzieckiego lotniska, przez którą zamiast na drodze do Bartoszowa, wylądowałem na ścieżce wzdłuż linii kolejowej Legnica - Jaworzyna Śląska. Nie chcąc marnować czasu, odpuściłem powrót na właściwą trasę, wyjeżdżając przez strefę ekonomiczną na krajową "trójkę", z której po kilku minutach odbiłem w prawo w kierunku wsi Złotniki. Mniej więcej w połowie drogi pokusiło mnie, by sprawdzić dokąd biegnie betonowa droga na południe, którą napotkałem tuż przed końcem Nowej Wsi Legnickiej. Niepotrzebnie - straciłem kilka minut na objechanie w koło zbiorników za pokaźnej wielkości byłym PGRem i straciłbym jeszcze kilka kolejnych, gdyby nie uświadomienie przez rybaków łowiących w basenie ryby.

Zrażony marnymi skutkami prób eksploracji nowych ścieżek, sztampową trasą przez Babin, Winnicę, Słup i Chroślice udałem się do Bogaczowa. Tam, wjechałem na czerwony szlak, którym udało mnie się podjechać na sam Górzec, jeśli nie liczyć bardzo krótkiego przeprowadzenia roweru przez potężne błoto na krzyżowce z drogą, którą leśnicy zwożą drewno. Od Polany pod Górzcem, z której usiłowałem wypatrzeć drogę do ruin wieży widokowej na Dębnicy pokierowałem się dalej czerwonym szlakiem, z zamiarem dotarcia do Jeżykowa, gdzie dotąd nie byłem. Zamiar się powiódł, z tym, że do wsi zjechałem nie czerwonym szlakiem, a nieoznaczoną na moich mapach turystycznych krętą drogą leśną, która w środkowym odcinku była dość pełna luźnych kamieni i fragmentów wyschniętych gałęzi. Jednym słowem: polecam.

Jeżyków okazał się sennym, niewielkim przysiółkiem wsi Chełmiec. W połowie asfaltowej dróżki, w niezabudowanej jej części, rozpościera się widok na całą okolicę - cały Jawor widać stąd jak na dłoni. Skręcając w prawo, tak jak uczyniłem to dziś ja, wjeżdża się na podjazd w miejscowości Chełmiec znany z etapu szosowych "Grodów Piastowskich" z Jawora na Kapellę, mniej więcej w połowie jego długości (zdaje się, że któregoś roku poprowadzono tędy etap TdP do Jeleniej Góry). Na szczycie, skręcając za zakrętem w lewo w początkowo szutrową drogę, można zjechać do Myśliborza - testowałem ten wariant 27 września 2011 r.. Dziś, do celu dojechałem szosową pętlą przez Myślinów, najpierw zjeżdżając za wcześnie i na krótko myląc drogę, a wkrótce później ścigając się z dwoma innymi rowerzystami. Tym sposobem asfaltowy zjazd z Myślinowa do Myśliborza pokonałem, mając na liczniku czterdziestki i pięćdziesiątki. Najwięcej - wdzięczne 55,5 km/h.

Przy schronisku turystycznym DZPK w Myśliborzu zaczyna się właściwa część tej wycieczki.


(schemat - wykonanie własne)

Zamiast od Słonecznej Polany, pojechałem tym razem od strony schroniska śladem pieszych szlaków czerwonego i żółtego, wiodących na górę Rataj i Małe Organy Myśliborskie.

Początkowy odcinek jest bardzo zdradliwy. Optycznie sprawia wrażenie płaskiej, szerokiej quasi-polnej drogi wzdłuż polany. Dopiero spory wysiłek włożony w jego pokonanie i widok za siebie na końcu uświadamia, że mieliśmy do czynienia ze sporym podjazdem zboczem wznoszącego się na 350 m. n.p.m. Rataja.

Na końcu ów prostej drogi, na skrzyżowaniu, z którego szlaki piesze odbijają w lewo, wiedziony błędnym przekonaniem, że znakami niebieskiej ścieżki dydaktycznej oznakowano trasę MTB, skręciłem w prawo na wymagający, kręty singletrack poprowadzony podjazdem, okalający Bazaltową Górę z drugiej strony. Tutaj przekonałem się, że oznakowania trasy MTB już nie ma. Na niektórych drzewach przebijały spod szarej farby ledwo widoczne piktogramy z rowerem. Po wyglądzie starych znaków sądzę, że szlak rowerowy był oznakowany nieprzepisowo i zamiast oznakowanie poprawić, zlikwidowano. Paradoksalnie jednak, na odcinku do Jakuszowej - czyli budzącym moje największe wątpliwości - poznanie właściwego przebiegu umożliwiają właśnie ów szare kwadraty. Na ostatniej, długiej prostej przed Jakuszową, pod koniec cieszącej stromszym podjazdem po efektownej i dość wymagającej nawierzchni z bazaltu (prawdopodobnie naturalnej), nie widać już zamalowanych starych, a dość świeże znaki żółtego szlaku rowerowego. Nie ma go jeszcze ani na mapach, ani na stronach samorządowych w Internecie. Przypuszczam, że wiedzie z Jawora w kierunku Siedmicy.

Jakuszową odwiedziłem już przelotnie rowerem podczas wyścigu-rajdu na orientację Fraszka w lutym 2010 r.. Miejscowość od tego czasu niewiele się zmieniła - to dalej senna wieś z nieodremontowanym pałacem, pozbawiona dróg asfaltowych, jakich sporo w tej części parku Chełmy. Na jej końcu, tuż za znakiem drogowym "ślepa ulica" we właściwym kierunku wiedzie drogowskaz na płocie jednej z posesji z niewielkim, czarnym napisem "WĄWÓZ".

Podążając we wskazanym kierunku, wróciłem na szlak terenowy (kostka zaczęła się przy wjeździe do Jakuszowej), trafiając na klimatyczny, szybki zjazd wzdłuż bukowej alei, wiodącej prosto wgłąb Wąwozu Myśliborskiego. Na końcu zjazdu, w tytułowym wąwozie rzeki Jawornik, słynącym z występowania paproci Języcznik Zwyczajny, <a

Buki Sudeckie

Piątek, 28 października 2011 · Komentarze(2)
Kategoria wycieczka
13 stopni na plusie i zaledwie lekka szarówka na dworze pod koniec października to, w przypływie wolnego czasu, dość zachęcająca aura na ambitniejsze wycieczki rowerowe. Przynajmniej w moim wypadku - w takich warunkach pogodowych wybrałem się na zapoznanie z dotąd nieznanymi sobie szlakami w sąsiedztwie rezerwatu Buki Sudeckie.

Sprzed domu odjechałem punktualnie o 10:30. Zabrałem ze sobą camelbak, a w nim oprócz zapasu wody dwie sprawdzone mapy z wydawnictwa Plan: "Park Krajobrazowy Chełmy", spotykaną na planszach w Parku, w wersji papierowej wydaną jeden raz w 2008 dla Gazety Wrocławskiej, oraz "Góry i Pogórze Kaczawskie", powszechnie dostępną w sprzedaży. Do tego parę groszy na prowiant i, po raz pierwszy od dawna, aparat fotograficzny. Trenując, byłem przyzwyczajony do wycieczek bez przerw i tak w zasadzie zostało mnie do dzisiaj. Teraz jednak, w okresie odpoczynku przed sezonem treningowym, powinienem dać sobie więcej luzu - a nic nie zwalnia treningu tak, jak pokusa uwiecznienia czegoś ciekawego na właśnie poznawanej trasie. Podczas dzisiejszej wycieczki, było takich miejsc sporo.



Do granicy rezerwatu dojechałem po półtorej godziny jazdy z Legnicy. Trasę dojazdową poprowadziłem dla rozgrzewki przez Bogaczów i wymagający podjazd na Górzec, dalej zaś pokierowałem się przez Muchów wąską asfaltową, a w końcowej części szutrową, w ogóle nieuczęszczaną drogą łączącą szkółkę leśną w Muchówku z bardziej cywilizowanymi rejonami. W tym kierunku celowo nie wybierałem trasy terenowej, by więcej czasu poświęcić na rekonesans nowego terytorium.



"Buki Sudeckie", jak podpowiadają informatory krajoznawcze, są jednym z najmłodszych obszarów chronionych w Sudetach, ustanowionym pod koniec 1993 roku. To okazały las bukowy w Grzbiecie Wschodnim Górach Kaczawskich, rozpościerający się na obszarze 175 ha pomiędzy miejscowościami Lipa i Mysłów, a Bolkowem. Teren ten wznosi się na wysokość od 440 do 540 metrów nad poziom morza.



Rezerwat, w którym chyba jedyną budowlą są ruiny zamku w Lipie, a prócz buków zwyczajnych licznie występują rośliny chronione, nie jest zasadniczo przecięty leśnymi drogami ani pasami ppoż. Jego uroki można podziwiać przejeżdżając drogą krajową nr 3, lub, jak uczyniłem to ja, lokalną szosą z Lipy do Mysłowa.

Jest tu co podziwiać szczególnie teraz. Nieopodal iglastych lasów pobliskiego parku Chełmy cieszy oko kalejdoskop barw typowych dla jesiennego krajobrazu.




Choć po samym rezerwacie rowerem pojeździć nie sposób, nie oznacza to nieprzydatności tych terenów z punktu widzenia pasjonatów MTB. Wręcz przeciwnie: na zachód od rezerwatu do naszej dyspozycji pozostaje bogata sieć tras rowerowych, a właściwie dwie sieci, zorganizowane przez samorządowców z Bolkowa i Wojcieszowa. Mapki i opisy szlaków są dostępne w Internecie (jest też jedna zbiorcza mapa mniej i bardziej dokładna (polecam do śledzenia z opisem, gdzie jest jaki szlak), choć zdecydowanie czytelniej wyglądają one w wersji papierowej. Ewentualnie, dla podążających moim śladem, pozostaje bikemap:



Postanowiłem wypróbować właśnie fragment ów sieci szlaków, zarówno typowo rowerowych, jak i pieszych. Zachętą do wybrania się w ten teren było dla mnie, prócz atrakcyjności krajobrazowej Buków Sudeckich, spore zagęszczenie szlaków poprowadzonych terenem w masywie szczytów, osiągających wysokości rzędu 550-650 metrów n.p.m. To duża różnica w porównaniu z bliższymi legniczanom Chełmami, gdzie nieliczne szlaki rowerowe, za sprawą ukształtowania terenu dają co prawda szansę zmęczenia się, biegną jednak w znakomitej większości asfaltem.

W teren zapuściłem czerwonym szlakiem bolkowskim, oznakowanym nietypowo plastikowymi tablicami przybitymi do drzew. Trasa od szosy lokalnej nie jest wymagająca technicznie - dobrze ubity grys - za to przez mocne nachylenie terenu przydaje się tu kondycja. Choć na mapach widać tu gęsty las, za sprawą niedawnych wycinek krajobraz nie jest wcale monotonny.




Inaczej jest za szczytem Bukowina (621 m. n.p.m.), od którego zaczyna się typowy sudecki las iglasty.



Przez kilka minut - a posługując się odległością, przez około kilometr - jechałem po płaszczyźnie. Następnie, od skrzyżowania z niebieskim szlakiem pieszym, wkroczyłem na dość, ale nie przesadnie mocno, nachylony zjazd w kierunku Radzimowic, biegnący zboczem Żeleźniaka (664 m. n.p.m.). W połowie drogi do wsi las się kończy, odsłaniając dość przyjemne widoki na okolice Kaczorowa i trasy Wrocław - Jelenia Góra.




Wieś Radzimowice stwarza sympatyczne wrażenie. To raptem kilka gospodarstw rozłożonych symetrycznie wzdłuż skrzyżowania szutrowych dróg - szlaków turystycznych. Jednak, choć miejscowość jest mała, skrzyżowanie ów trzeba dobrze wypatrzeć pośród gospodarczych bram i nie pomylić drogi - jak ja. Pomyłka zostaje wynagrodzona pięknymi widokami i długim zjazdem pieszym szlakiem niebieskim (szutry, a pod koniec przejezdna trawa) do poziomu 408 m. n.p.m.





Postanowiłem wrócić na zgubioną drogę. Niebieski szlak pieszy krzyżuje się w swoim chyba najniższym punkcie na końcu zjazdu z Radzimowic, gdzie się znalazłem, z rowerowym czarnym szlakiem łącznikowym, pozwalającym na powrót na Żeleźnik. Pokierowałem się nim. "Czarny" poprowadzono po przełęczy między Wrońcem (569 m. n.p.m.) a Owczarkiem (494 m. n.p.m.). Oznakowana czarnymi znakami ścieżka to z początku trawiasty singletrack, a później, jak to z łącznikami bywa, płaski, bagnisty dukt przez zagajnik, przecięty na dodatek przez płytki, ale szeroki strumień. Na końcu łącznika docieramy do niebieskiego szlaku rowerowego, którym w lewo można pojechać równie paskudną drogą do Wojcieszowa, albo, odbijając w prawo, wrócić do Radzimowic.

Po krótkiej analizie mapy i stwierdzeniu, że nie ma co kierować się do Wojcieszowa i wracać 50 km do domu asfaltem, wróciłem do góry. W przeciwieństwie do drogi, którą zjechałem ze wsi w dół, niebieski rowerowy pnie się pod górę szerokim i dobrze ustabilizowanym kamieniami, ale mocno nachylonym duktem - i w to mi graj ;-) Wróciłem na niebieski szlak pieszy, pokrywający się tu z rowerowym czerwonym, jednak zamiast skręcać z powrotem na "samodzielny" odcinek czerwonego, którym tu wjechałem - pojechałem w górę niebieskim pieszym, z zamiarem dojechania do Lipy i dalej Myślinowa. Zamiary szybko zweryfikowało życie: w pobliżu wierzchołka Marcińca (624 m. n.p.m.), od początku zjazdu, szlak zmienił postać na bardziej, rzeklibyśmy, techniczną: kamienie, korzenie, sypki miękki leśny grunt i... ślady działalności dzików. Zachęcony taką trasą, na rozwidleniu odpuściłem sobie niedługi już zjazd po niebieskich śladach do Lipy i nadrobiłem niemal 2 km drogi, poznając w zamian ciekawą, nieoznakowaną drogę leśną. Wpada ona do kolejnego, szerokiego duktu, przy którym myśliwi z Koła Łowieckiego "Dzik" z Jawora urządzili miejsce biwakowe.

Zaraz za Ostoją, przed miejscowością Lipa, po blisko dwudziestu kilometrach nieprzerwanej przejażdżki terenowej wróciłem na asfalt. Miałem w planach powrót na drugim końcu wsi na niebieski szlak pieszy i dojechanie nim do Chełmca, skąd czerwonym, a następnie zielonym (łącznie ze zjazdem wzdłuż kapliczek nad Męcinką) szlakiem dotarłbym do Słupa, a następnie do Legnicy znalezioną niedawno trasą "offroad". Warunek był jeden - znaleźć w Lipie otwarty sklep, pod którym na chwilę mógłbym zostawić rower i kupić coś do przekąszenia. Była już prawie 14:00 i śniadanie okazało się już nie wystarczać do kontynuowania przejażdżki wydajnym tempem. Porządnego sklepu nie znalazłem (jedyny po drodze nie wzbudził mojego zaufania), niebieskim, zdecydowanie mniej atrakcyjnym - utwardzonym terenem, ale bez "atrakcji" - pocieszyłem się więc jeszcze przez circa 20 minut. W Myślinowie niemal ostatecznie rozstałem się z terenem, kierując się czym prędzej gminną szosą w stronę Jawora.


W drodze, na chwilę moją uwagę przykuł po drodze pałac w Myśliborzu, który po zdjęciu rusztowań w końcu można podziwiać w pełnej krasie. Remont, a właściwie odbudowa ze stanu kompletnej rudery, trwała od 1997 roku. Polecam artykuł, który powinien zainteresować nie tylko miłośników starych budowli, ale w nie mniejszym stopniu pasjonatów kolarstwa.

Otwarty, przyzwoity sklepik znalazłem na skrzyżowaniu w Paszowicach. Stamtąd, po krótkiej, bo kilkuminutowej, za to najdłuższej tej wycieczki przerwie, przez Stary Jawor, Przybyłowice i Warmątowice wróciłem do Legnicy. Wycieczka miała swój epilog - gdy usiłowałem pozbyć się z roweru przed klatką choćby największego błota, wracający z pracy sąsiad podpowiedział mnie, że widuje, jak na myjni pod nowym Intermarche za 1 zł korzystają z karcherów rowerzyści. Z rady skorzystałem, w wyniku czego tak prezentował się rower po blisko pięciu godzinach jazdy po jesiennych lasach i dziurawych jak ser drogach gminnych:

;-)

Podsumowując: cieszy mnie niezmiernie blisko 20 kilometrów nowo poznanych ciekawych tras w Górach Kaczawskich. Jak i to, że wszystkie udało się pokonać bez schodzenia z roweru. Mam nadzieję, że tym cholernie długim, ale za to wzbogaconym zdjęciami wpisem (dla tych, co nie lubią czytać, a wolą obrazki ;-) ) zachęcę kogoś do zapuszczenia się w rejon Buków Sudeckich. Warto.

ps. Jak widać, wczoraj po ponad roku zmieniłem nieco wygląd swojego bloga. Jeżeli macie uwagi odnośnie jego funkcjonalności, piszcie śmiało.

Strefa Ochronna HML

Sobota, 22 października 2011 · Komentarze(1)
Totalny relaks i wyluzowanie. Tempem zupełnie spacerowym, objechaliśmy z Damianem wzdłuż i wszerz Lasek Złotoryjski i Tereny Leśne Huty Miedzi Legnica.



Sądziłem dotąd, że administracja Huty likwiduje część niepotrzebnych dróg leśnych poprzez zaoranie. Formalnie, choć nie ma szlabanów, a są jedynie "straszące" tablice, to wciąż teren zamknięty (co by ktoś sobie nie zbierał np. grzybów, które są tu, jak wszystko, silnie skażone metalami ciężkimi). Tymczasem Damian zauważył, że zaorane pasy pojawiają się w miejscach, w których dróg wcześniej nie było. Jeżeli ma rację, to już niedługo może nam przybyć sporo ciekawych dróg leśnych, szczególnie na gruntach dawnej wsi Białka, między obwodnicą, torami a bazą MPK.

Inne ciekawe spostrzeżenie - PTTK Legnica odmalowało w rejonie huty szlaki turystyczne: niebieski (Szlak Polskiej Miedzi) i żółty (Dookoła Legnicy).

Legnica - spot FR

Piątek, 21 października 2011 · Komentarze(0)
Legnickie masy krytyczne mają to do siebie, że ich charakter dotąd wcale nie był taki masowy. Zaś ja do samej nazwy eventu, z uwagi na pretensjonalny z założenia charakter mas, podchodziłem dość krytycznie.

Niemniej jednak postanowiłem wesprzeć swym udziałem inicjatywę, z jaką wyszedł Eryk na forumrowerowe.org. Podobnej myśli był najwyraźniej Marek, jeszcze jeden kolega (na fr.org Lyndowws) i, naturalnie, sam organizator.

Tym sposobem, w przedostatni piątek czerwonego października 2011 r. czteroosobowy kawałek internetowego zaklętego kręgu spotkał się w realnym świecie pod słynnym pomnikiem wdzięczności na placu Słowiańskim w Legnicy. Czytelnikom spoza regionu spieszę wyjaśnić, iż mimo położenia między urzędami nie jest to wcale obelisk z marmurową tablicą "prezydentowi - mieszkańcy", jak by sugerowała nazwa, a całkiem pokaźna statua z żołnierzem polskim i radzieckim, a między nimi circa pięćdziesięcioletnią dziewczynką.

Jak konkretnie wygląda i pomnik, i 3/4 piątkowych przybyszy, można sobie zobaczyć we wpisie na blogu Marka. Ów wpis to, jak sądzę, dobra alternatywa dla tych, którzy tak jak zawodowa grupa kolarska LITR nie mogli przypadkiem pojawić się na pl.Słowiańskim w piątek o 17, po czym najwyraźniej uznać, że towarzystwo jest na tyle nieciekawe, że nie warto się nawet przywitać (-;

My tymczasem pojechaliśmy przez centrum Legnicy pod zamek, podziwiając tam najnowsze osiągnięcie legnickiej inżynierii ruchu: pierwszy w mieście zakaz wjazdu z tabliczką t-20 i deliberując o sprawach różnych. Po rozjeździe każdy w swoją stronę, zmieniłem jeszcze szkiełka na bardziej odpowiednie na wieczór i pokrążyłem po lasku i parku. W drodze z parku przegoniłem nawet posiadacza białego Krossa A2, którego (skojarzyłem rower, nie posiadacza) wziąłem za Olka. Wyszło śmiesznie, bo jak się okazało po powrocie do domu, moje rozpoznanie było błędne.

PK Chełmy

Niedziela, 16 października 2011 · Komentarze(4)
Kategoria wycieczka
Korzystając z tego, że pomaga mi obecnie kuzyn, na niedzielę w domu nie zostało nic do zrobienia, a do godz. 13:00 w szpitalu nie ma odwiedzin, w godzinach rannych mogłem wybrać się na przejażdżkę.

Pogoda dopisała - słońce, brak wiatru i od rana zero stopni. Nie dopisała frekwencja bywalców legnickiej części forumrowerowe.org. Nie dziwię - zaproszenie na wypad w niedzielę o 8:00 nie ma prawa cieszyć się powodzeniem, szczególnie ogłoszone w sobotę po siódmej wieczór.

Z łączeniem twierdzenia o dobrej pogodzie i zerze na termometrach wcale nie kpię. Lubię lekkie przymrozki, to dzięki nim najłatwiej poznawać nowe szlaki w terenie (szczególnie te nienaniesione na mapy), bez ryzyka łatwego utopienia roweru po piasty gdzieś 40 km od Legnicy, gdzie płytka kałuża niespodziewanie stała się nieco głębsza. Fajnie w takiej temperaturze zachowuje się również wilgotny piach - jazda po czymś takim może być prawdziwą frajdą. Z kolei wszelkie polne syfy typu ostre kamyczki czy resztki butelek po krotoszyckim samogonie zdają się być wówczas jakoś mniej agresywne.

Z przymrozków nie korzystałem w ubiegłym roku, kiedy nie przygotowałem się do zimy i rower spędził ją w domu. Jeśli nic nie przeszkodzi, tej jesieni i zimy będzie inaczej. W końcu nie ma złej pogody na rower, jest tylko złe ubranie. I zła kondycja, bo zima bez przygotowania dla kogoś, w kim choć trochę drzemie duch rywalizacji, może oznaczać co najmniej zepsuty humor w przyszłym sezonie startowym.

Darując sobie dywagacje: odnośnie trasy, postanowiłem wybrać się na tzw. kapliczki, czyli zielony szlak w Męcince.

Nie ukrywam, że apetytu na nieodkryte rejony masywu Górzca już dawno narobiły mnie wpisy Marka, Sylwestra, Łukasza i Jarka. Dziś apetyt udało się zaspokoić, i to do syta. Jestem bardzo zadowolony, że udało mnie się wytyczyć trasę z Legnicy do samego wjazdu do Męcinki, która zaledwie w trzech miejscach składa się z krótkich odcinków utwardzonych asfaltem lub kostką (za Smokowicami, w Winnicy i nad Zbiornikiem Słup). Pozytywnie zaskoczył mnie alternatywny do asfaltu odcinek z Bielowic do m. Słup, choć zastanawiam się, jak wiosną i latem wygląda sprawa jego przejezdności.

Co do celu wycieczki, zielony szlak pozytywnie zaskoczył mnie trudnym profilem i najeżeniem bazaltowymi skałkami. Przez zbyt późny skręt przy pierwszej kapliczce i wypięcie z SPD już na stoku, w dużej mierze bazaltową ścieżkę wzdłuż kalwarii musiałem pokonać pieszo. Mniej-więcej od połowy, do samej Polany pod Górzcem, na której zielony szlak się kończy, udało się już jechać. Nieco gorzej było na początku (za polaną) i końcu (przed Stanisławowem) czerwonego szlaku, gdzie najpierw ścięte drzewa, a później rozwalone gałęzie zmuszały mnie do zejścia z roweru. Poza tym, pozornie płaskim odcinkiem szlaku udało mnie się jechać z Bogaczowa w kierunku Stanisławowa ok. 10, w porywach 15 kilometrów na godzinę. Nie wiem, czy to zasługa pozornie nieodczuwalnego dla mnie nachylenia, czy zachowania moich obecnych opon (Geax Saugaro 2.0) na mokrych liściach i podmarzniętej ziemii.

Na końcu czerwonego, przed samym Stanisławowem, albo Nadleśnictwo, albo PTTK Jawor, coś zamieszało z oznakowaniem. Przez to, zamiast tradycyjnie w strumieniu (choć rowerem czerwony objeżdżałem tylko raz) wylądowałem na skarpie przed chałupą sołtysa. Ile musiałem się namęczyć i poprzedzierać przez krzaki, nagimnastykować, żeby w końcu zejść ze skarpy. Na prywatną posesję, z której czym prędzej dzięki otwartej bramie udało się czmychnąć.

Zniechęcony straconym czasem na poszukiwanie zejścia, a raczej przetarcie się doń przez krzaki, i niewielką ilością czasu, jaki pozostał mnie do dyspozycji, odpuściłem powrót do Legnicy obmyśloną trasą terenową. Do miasta wróciłem głównie asfaltami.


Różnica w kilometrach wynika z niedokładnego odwzorowania na mapie odcinka Męcinka - Bogaczów, którym jechałem pierwszy raz.

Jeżeli ktoś ma ochotę na podobną wycieczkę w większym gronie, zapraszam w przyszłą niedzielę między 8 a 8:15 do lasku (skrzyżowanie Złotoryjska/Grabskiego). Myślę, że przeszkodą w pojawieniu się może być dla mnie tylko śnieżyca.

Wilczyńskie Lasy

Sobota, 1 października 2011 · Komentarze(0)
Kategoria wycieczka
Do rodziny na Wzgórzach Trzebnickich przyjechałem na weekend zabierając ze sobą rower nie pierwszy raz. Pierwszy raz jednak zapuściłem się do niemal "przydomowego" kompleksu leśnego, na mapach tytułowanego Wilczyńskimi Lasami, na rekonesans terenu zdatnego do treningów MTB.

Pierwotnie błądziłem nieco w poszukiwaniu żółtego szlaku, znanego z mapy rowerowej wzgórz trzebnickich, w końcu docierając piaszczystym duktem do miejscowości Mienice. Wróciłem jednak do lasu (po drodze, na jakiejś dziurze wyglądającej na wyrytą przez dziki, wylatując z siodła i lekko ocierając udo i... kask), znajdując to, czegom w nim szukał ;-)

Techniczne, składające się z umiarkowanie oraz bardzo luźnego gruntu, pełne korzeni drogi, wiele zjazdów i podjazdów, na czele z mocno nachylonym podjazdem na (wcale nie) Płaski Szczyt (201 m. n.p.m.) wraz z dość przejrzystą siecią dróg leśnych, przy których da się znaleźć utrudniające zgubienie się punkty odniesienia pozytywnie mnie zaskoczyły. Zdecydowanie, niewielkim wysiłkiem da się tu ułożyć sensowną pętlę treningową.

Schemat (powiedzmy że dość wiernie odwzorowany) mojej dzisiejszej trasy. Wiem, że może śmieszyć, ale rekonesans to rekonesans ;-)