Fraszka w Myśliborzu
Fraszka, czyli Lekki Rajd na Orientację - wersja rowerowa
O wyjeździe na Fraszkę myślałem w zasadzie tak długo, jak długo jestem obecny na Bikestats. O Miliczu nie wiedziałem, za to na drodze do podboju z KS Artemis okolic Tarchalic, a rok później Wzgórz Strzelińskich zawsze stawały jakieś przeszkody natury obiektywnej. W końcu, w tym roku, skoro Mahomet nie przyszedł do góry, przyszła góra do Mahometa. Gdy tylko ogłoszono, że tegoroczny rajd odbędzie się na Pogórzu Kaczawskim, wiedziałem, że nie odpuszczę sobie startu rzut beretem od domu. Nad celem nie myślałem długo - sprawdzian formy po zimowych treningach, a przed wiosennym zgrupowaniem klubowym. W końcu Góry i Pogórze Kaczawskie to moje ulubione rejony treningowe.
Co ciekawe, lokalizacja wpłynęła pozytywnie nie tylko na mnie. Na udział zdecydował się także Wojtek, który założył sobie jednak jazdę stricte krajoznawczą. Taką okazała się uroda rajdów na orientację: jedziesz jak chcesz, z kim chcesz, którędy chcesz. Liczą się tylko punkty kontrolne i miło spędzony czas.
Umówiliśmy się z kolegą na odjazd sprzed Liceum Ekonomicznego na 7:50 rano. Jak zwykle, rodzinka sprawiła, że wyjechałem 10 minut później, ruszyliśmy więc w kierunku Jawora o 8. Początkowo jechało się fajnie, 6 stopni, słońce. Wiatru, który przez najbliższe 25 kilometrów miał nam wiać prosto w twarze, nie było widać. Sielanka nie trwała jednak długo - tuż za Warmątowicami napierająca na nas masa powietrza skutecznie obniżyła tempo jazdy, do tego stopnia, że zagrożone stało się nasze planowe pojawienie się na linii startu. Za Słupem podjęliśmy niezbyt przyjemną decyzję - ja jadę najszybciej jak się da, Wojtek swoim tempem. Jeśli nie dotrze, kilka minut po 10 sprawdzę telefonicznie, czy wszystko w porządku.
Jazda "tak szybko jak się da" zdała się na niewiele. Błądzenie po Piotrowicach, a później szukanie drogi do Myśliborza, która okazała się solidną, ale jeszcze zasypaną śniegiem drogą gruntową, odbiło się na moim czasie dojazdu, o wyglądzie nie wspominając. Umorusany błotem, wpadłem do bazy rajdu w myśliborskim schronisku DZPK dziesięć minut po planowym zakończeniu zapisów, a pięć przed startem. Na szczęście miłe panie z klubu Artemis nie robiły problemów z przyjęciem startowego i wydaniem numeru i karty. W podskokach odebrałem mapkę i gdy przedstawiciel organizatora odliczał już głośno sekundy do startu, kończyłem przypinać niezgrabnie do kierownicy mój dzisiejszy numerek - "19".
Nie miałem kompletnie czasu, by zapoznać się z mapą, wystrzeliłem więc jak z procy za grupką, która udała się zaliczać punkty kontrolne od końca. Taki, a nie inny wybór to wynik tego, co podpatrzyłem w drodze do Myśliborza - zauważyłem PK 10 na wypożyczalni quadów. Wystartowałem ostro, czego życzyłbym sobie na wszystkich tegorocznych wyścigach ;) Niebawem minąłem Wojtka, który dojeżdżał do schroniska kilka minut po 10 i choć spóźnił się, wyjechał na trasę i ją ukończył. Szybko objechałem czteroosobową ekipkę i nawiązałem rywalizację z Maćkiem, jak się później okazało zwycięzcą trasy rowerowej. Do minięcia szlaku za PK8 przy bramie do Parku "Chełmy", kończącego się w strumieniu, nad którym osobiście przerzuciłem gruby kij (a gdzie za poręcz służył rower) goniłem go, a później aż do Nowej Wsi Wielkiej nie tylko jechaliśmy razem, ale nawet zamieniliśmy kilka zdań. Od PK6, przy pałacu w Jakuszowej, spotykaliśmy już powracających z zaliczania trasy według kolejności punktów. Nic dziwnego, bo punkty były umiejscowione w ten sposób, że istniały tylko dwa sensowne warianty ich objeżdżania. Czułem się podwójnie swojsko, bo z rajdu zrobił się mały maraton.
Tuż za Nową Wsią Wielką skończyła się częściowo moja dobra passa, brak picia w bidonie od początku dzisiejszej jazdy dał o sobie znać w postaci kryzysu energetycznego. Naiwny, sądziłem, że uda mi się nabyć jakiś izotonik w drodze do Jawora, co przypłaciłem przepuszczeniem dwóch czteroosobowych grupek, pierwszej za PK5 (nawiasem mówiąc, długo poszukiwanym PK5 na dziedzińcu ruin pałacu) i drugiej za PK4. Niemało czasu straciłem też na poszukiwanie PK2, który, jak się okazało, zamocowany był odwrotnie do mojego kierunku jazdy - w ten sposób nadrobiłem 0,5 km.
Na mecie zameldowałem się o 12:36, dokładnie 36 minut po zwycięzcy. Mimo, że byłem już nieco wyczerpany, cieszę się z fajnie spędzonej niedzieli i bardzo fajnej imprezy poprowadzonej opustoszałymi szosami Pogórza Kaczawskiego w prawdziwie górskiej scenerii - przy czystych drogach, a w otoczeniu ośnieżonych jeszcze w dużej mierze lasów i małych, klimatycznych wiosek... Na w pełni maratońską formę przyjdzie jeszcze czas, choć już widzę, że przy rzetelnej realizacji planu treningowego mogę spokojnie wybierać się na dystans giga.
z wyników na mecie: 10. miejsce, 2:36. Trasa: PK10->PK1
mapka z bikemap jest orientacyjna, kilometry naliczyłem prawidłowo w inny sposób