Wypad po pracy, między 16:30 a 17:55 (a praca 3:00-15:00). Na nogach jestem od 1:00, ale czuje się wyśmienicie. Przy tej pogodzie (18*C!) chyba nie sposób inaczej. Jak dla mnie, taka aura może nam towarzyszyć do października ;-)
Olek dokonał rzeczy dotąd niemożliwej. Na jego zaproszenie na wycieczkę na Grodziec, zamieszczone na forumrowerowe.org, odpowiedziało nie, jak zazwyczaj w Legnicy 4-5, a ponad 10 osób!
Przejechaliśmy drogę z Legnicy na Zamek Grodziec niczym burza, siejąc podziw, uznanie, przerażenie bądź postrach w mniej i bardziej urokliwych miejscowościach Równiny Chojnowskiej silną grupą w składzie: Bożena, Natalia, Dawid (Ślązak na występach gościnnych ;-) ), Jarek, Jurek, Łukasz, Marek, Miłosz, drugi Miłosz, Olek, jeżeli się nie mylę Krzysiek [posiadacz niebiesko-białego Amuleta] a od Zagrodna do Olszanicy towarzyszył nam również Grzesiek.
Osobiście, wraz z Jarkiem i Łukaszem towarzyszyłem grupie tylko do Grodźca. Następnie zaś wróciliśmy w trójkę do Legnicy w iście kolarskim tempie - czyli dla każdego znalazło się coś dobrego.
Wszystkim wymienionym serdecznie dziękuję za wspólny wyjazd, a ponadto w szczególności: - Natalii i Bożenie: za odwagę wyjazdu na wycieczkę ze stadem facetów - Jarkowi i Łukaszowi: za zabezpieczanie tyłów i dodawanie tam otuchy (a czasami i sił) - Markowi: za fotografie - Dawidowi: który spodziewał się chyba innego charakteru tego wyjazdu, za wytrwałość - Olkowi i Jurkowi: za pomysł wypadu
Dzisiaj, w słoneczny i ciepły (+15*C!) piątek, na moim celowniku znalazł się masyw z największymi szczytami Gór Kaczawskich: Skopcem i Barańcem (ok. 720 m n.p.m.), leżącymi w granicach Wojcieszowa. Nie miałem zamiaru wjeżdżać na szczyty, prędzej chciałem rozeznać się w drodze dojazdowej do górek z miasteczka u źródeł Kaczawy.
Wyjechałem z Legnicy o 13:00, po drodze mijając najpierw w drodze na Słup Marka, później zaś, między Słupem i Starą Kraśnicą, kilkoro innych zapalonych cyklistów. Na wzniesieniu nad Bogaczowem zameldowałem się o 14:00, godzinę później zaś zatrzymałem się na popas z widokiem na urokliwy Wojcieszów:
Po piętnastominutowej pauzie ponownie przyszło mi siłować się z dalszą, tym razem terenową częścią podjazdu na masyw. Pomknąłem drogą leśną, którą wytyczono niebieski i zielony szlak rowerowy sieci "wojcieszowskiej". Trasa to dość przyjemna, z typowo górską nawierzchnią z drobnych kamieni i mocno ubitej ziemi. W połowie drogi na rozdroże, na którym szlaki zielony i niebieski rozdzielają się, a dodatkowo wpada do nich czarny, dla mniej wytrwałych jest nawet zaaranżowane miejsce odpoczynku. Jako że przerwę urządziłem sobie niewiele wcześniej, przejechałem obok niego bez zatrzymania.
Przystanąłem na chwilę na rozdrożu, by przyjrzeć się spokojnie, gdzie odbija szlak zielony, którym postanowiłem zjechać w kierunku Podgórek, skąd dalej miałem pojechać na Kapellę. Wnet, oczom mym ukazał się niezwykle sympatyczny drogowskaz: oto w piątkowe popołudnie spracowany ciężkim podjazdem rowerzysta napotyka na tabliczkę z rowerem i strzałką, która pod piktogramami czarno na białym powiada: "jaskinia - 0,7". Nie powiem, perspektywa przytulnej jaskini i rozgrzewającej zero siedem brzmiała w tym momencie niezwykle interesująco :D Niemniej, czas gonił i z kuszącej drogowskazowej propozycji skorzystać nie raczyłem.
Skorzystałem natomiast ze zjazdu wspomnianym wcześniej zielonym szlakiem do Podgórek. Rewelacja! Zjazd niczym ze ściany, wyrytą w głębokim "wąwozie" serpentyną o, jak na góry przystało, górskiej, skalno-kamienno-błotnej nawierzchni... Od razu przypomniały mnie się najlepsze odcinki Bike Maratonów, choć nie sądzę, by w "dzisiejszych czasach" organizator tej serii odważył się przepuścić swój target przez coś takiego. Pod koniec tego zjazdu jedzie się po drobnych kamieniach, na których jeden fałszywy ruch może się skończyć nie za wesoło. W moim przypadku było wręcz za wesoło, tak dobrze zjeżdżało mnie się z duszą na ramieniu, bananem na twarzy i niemal pięćdziesiątką(!) na liczniku, że... skręciłem w Podgórkach na zjazd, zamiast na podjazd, przez co plan zaliczenia za jednym zamachem Kapelli diabli wzięli.
Jednak nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło: Po pożegnaniu z Wojcieszowem tuż przed tamtejszą stacyjką Wojcieszów Górny, nieopodal której rozciąga się ładna panorama wież miasteczka i masywu Góry Miłek:
drogą którą przyjechałem, cofnąłem się do Starej Krasnicy i Jurczyc, skąd pojechałem przetestować terenowy odcinek niebieskiego szlaku - łącznika szosy wojewódzkiej Str.Kraśnica-Muchów-Jawor z klimatyczną lokalną drogą Rzeszówek-Kondratów. Wrażenia widokowo-terenowe takie sobie, nie licząc małego zjazdu przed Rzeszówkiem płaska, utwardzona w dużej mierze grysem (już dobrze ubitym) leśna droga nie wywarła na mnie żadnego wrażenia. Jest to jednak dobra i, wydaje się przez większość roku, wyjąwszy porę śnieżną, przejezna alternatywa dla tułaczki na Kapellę wyłącznie po asfalcie.
Do Legnicy dojechałem przez Stanisławów. Po drodze, koniecznie po zjeździe zielonym szlakiem, zaliczyłem myjnię przy Auchan, gdzie tym razem nie oszczędzałem sobie zabawy programami. Wszak okazja jest niebagatelna: już jutro w ramach rozjazdu masowy najazd legniczan na Grodziec!
Nareszcie pogoda i czas wolny wręcz zachęcają do wyjścia na rower. I to, jeśli wierzyć prognozom (zarówno meteorologów, jak i mojego zwierzchnika), długoterminowo. Jak na razie, przynajmniej do końca marca.
Czas więc ruszyć z akcją wiosna, czyli codziennym (nie licząc niemal tradycyjnie bezrowerowego poniedziałku) mniejszym lub większym kręceniem, celem budowy bazy wydolnościowej do dalekich letnich wojaży, a w dalekiej perspektywie - może nawet powrotu do zabawy w amatorskie ściganie.
Dziś, do 13:00 odsypiałem wczorajszą służbę. Dokładnie o 15:15 wystartowałem z osiedla do parku i Lasku Złotoryjskiego, zataczając po każdym z tych przybytków zieleni miejskiej rundę honorową. Następnie, przez las ochronny huty gdzie ostatnio leśnicy "dali czadu" z wycinkami, udałem się przez Święciany, Krajewo i Sichówek do Stanisławowa. Podjazd poszedł gładko. Na górce, mimo "tygodnia" balowali grillowicze, zaś z przystanku PKS koło polany pod górką na trening na kolarce wyruszał Jacek z bolesławieckiego Teamu Bikestacja. Chyba miał słabszy dzień albo zwyczajnie nie doginał na rozgrzewce, bo dopadł mnie dopiero na podjeździe na Krzyżową Górę ;-) Choć nie na długo, bo na zjeździe wziąłem odwet i spotkaliśmy się dopiero na krzyżówce z drogą wojewódzką, później do samego Słupa zamieniając parę zdań.
Na odreagowanie nieprzespanej nocy, spotkania w pracy b. przemądrzałej osoby, zażartego (ale wygranego) boju na Allegro i stu innych rzeczy... Szaleństwo na zjazdach przy 44,4 km/h i Royal Philharmonic Orchestra w słuchawkach: bezcenne na ukojenie nerwów. W lasku znalazłem ciegawy singletrack nieopodal giełdy, nie przypominam sobie żebym wcześniej nim jechał. Rozjazd po wszystkim przez park powolutku, po czym od głównej alei do domu - znów dzida.
Ponieważ mam tego dnia wolne w pracy (i nie ma większego ryzyka, że to się zmieni), jeżeli tylko pogoda nie ulegnie gwałtownemu załamaniu, nie tylko startuję w tym rajdzie ale i jadę nań rowerem z samej Legnicy. Powrót przewiduję po 3-4 h na objechanie trasy i przerwie w bazie rajdu również rowerem. Po południu można wrócić też pociągiem z Rudnej z przesiadką we Wrocławiu. Dojazdu na imprezę nie ma, ponieważ rano na torach jest zamknięcie remontowe i pasażerów od Ścinawy wozi Kolejowa Komunikacja Zastępcza (po ludzku: autobusy), siłą rzeczy bez możliwości przewiezienia rowerów.
Na godne rozpoczęcie marca, w wolną pogodną (acz chłodną) niedzielę, wyskoczyłem w Góry Kaczawskie. Sam, bowiem nikt nie miał siły, ochoty albo... czasu na reakcję po tym, jak wcześnie rano zapowiedziałem, że o 11:00 zajadę po chętnych pod muszlę koncertową w legnickim parku.
Pierwsze 50 km jechało się całkiem rześko. W Bogaczowie, nie licząc krótkiego zajazdu w teren, na podjeździe licznik ciągle pokazywał wartości dwucyfrowe, które od Pomocnego niemal do Rzeszówka oscylowały między 30 a, chwilowo na zjeździe, 53,9 km/h (co jak na moją w sumie jeszcze kolarską posturę jest wyczynem godnym odnotowania). W Wojcieszowie na serpentynowym podjeździe przy stacyjce kolejowej zaczął brać mnie kryzys, więc pozwoliłem sobie na zatrzymanie tuż za miasteczkiem i 20-minutową przerwę na przekąszenie czegoś. Dalej było ciut lepiej, aż do Wilkowa, od którego osiągałem zawrotną prędkość 10-15 km na godzinę.
Pomyślałem, że zamiast wlec się asfaltówką do Rokitnicy, zwiedzę kawałek oznakowanego złotoryjskiego czarnego szlaku rowerowego. To był mój błąd - tylko się zdenerwowałem i niemiłosiernie ubrudziłem, opuszczając w końcu 6-kilometrową pagórkowatą drogę polną po niemal 30 minutach. Na tle pastelowego złotoryjskiego osiedla Kopacz musiałem przypominać jakąś bliżej nieokreśloną bestię. Leszczyna-Kopacz: nigdy więcej.
Dalej, do domu jechałem niezbyt szybko (więcej niż 20 nie dałem rady wyciągnąć), ale nie umierałem po drodze. W ogóle nie czułem nieprzepracowanej rowerowo zimy. Dobrze gdyby tak było, bo choć do poważniejszego ścigania w tym roku ani się nie nadaję, ani nie mam na to czasu, na przełomie lata i jesieni będę chciał pokazać pazura w pewnym wydarzeniu. Jednak do tej pory, muszę się wziąć za siebie.
Po lekturze mtbnews, bikelogów znajomych etc. ruszyło mnie na wspomnienia, jak jeszcze nie tak dawno temu trening był dla mnie na tyle ważny, że potrafiłem bez wahania wyjść na rower w nawet najgorszą pogodę. Nie minęło pół godziny i znów po ciemku, na dodatek w deszczu wybrałem się na krótkie, średnio intensywne kółeczko po północnych przedmieściach (Bydgoska, Szczytnicka) Legnicy. Tyle mojego przed trzema dniami w pracy.
Od wczoraj odgrażałem się, że wobec zapowiadanych na dziś +11*C (pierwsze plus dziesięć w tym roku) i dnia wolnego, zrobię z roweru użytek.
Wyszło tak, że po porannym załatwianiu spraw po obiedzie walnąłem się spać i obudził mnie dopiero o 17:00 telefon od dyspozytora z "radosną" nowiną, że jutro walczę z pociągami do Jelcza-Laskowic w pojedynkę. Delikatnie rozdrażniony, przebrałem się w świeżo wyprany (z myślą o niedoszłym dziś dłuższym wypadzie) strój, wziąłem nieużywaną od listopadowego startu w Tropicielu lampkę czołówkę i pojechałem pokręcić po legnickim Lasku Złotoryjskim. Jakkolwiek bowiem są tacy, którzy w okresie roztopów unikają terenu jak ognia, mnie większą frajdę sprawia - od czasu do czasu - użycie roweru górskiego zgodnie z przeznaczeniem.
W części lasku od strony schroniska niespodzianka. Na drzewach, na trasie dawnej pętli XC jakieś świeże kropki i białe malowidła "4", "3", a nieopodal polany "1 km". Kto wie, co jest grane? :)
Miałem wyjechać, dla odprężenia, gdzieś dalej. Ojciec mnie namówił, pod pretekstem ładnej pogody (drugi dzień "wiosny" za oknem). Niby wszystko już w porządku, a nie dałem rady, za Złotnikami odcięło mi prąd. Zawróciłem na skrzyżowaniu z Babinem do domu. Od minionego wtorku, już na zawsze uboższego o kogoś najbliższego... :(
Nie piszę tego, żeby wzbudzić wyrazy współczucia, sensację itd. Piszę co myślę. O tym, że rodziców należy szanować wie każdy i mówi każdy. Ja dodam od siebie: będąc w domu, porozmawiajcie czasem, zamiast tych kilkudziesięciu minut więcej przed komputerem czy na rowerze, nawet o niczym, zwyczajnie pobądźcie razem. Nie jesteście w domu, znajdźcie czas na telefon. Nigdy nic nie wiadomo.
W walentynki, wieczorem, gdy byłem w pracy jakieś 100 km od Legnicy, moją mamę zabrało pogotowie. Nie odzyskała przytomności. A w piątek przed 9 rano, gdy miałem zacząć pracę, dostałem najgorszy możliwy telefon ze szpitala.
kol(ej)arz ;-))
2007 - powrót na rower po 15 latach przerwy.
2008 - pierwszy wyścig, dołączenie do MTB Votum Team Wrocław
2009 - 7 Bike Maratonów na koncie, maraton w Lubinie, no i ukończona na 11 miejscu etapówka :)
2010 - sezon przerwała nieoczekiwana zmiana sytuacji życiowej i dość absorbująca praca. Koniec ścigania
2011 - mała stabilizacja i powrót na rower, pierwszy wyścig po przerwie
2012 - rok "turystyczny", na początku oczekiwana zmiana miejsca pracy, na końcu - równie oczekiwane przeniesienie służbowe i przeprowadzka do Kłodzka :)
2013 - "zadomowienie" w Kotlinie Kłodzkiej, parę ciekawych wycieczek
2014 - rok praktycznie bez roweru
2015 - powrót już chyba na dobre do Wrocławia, kolejny powrót na rower!
Bikestats towarzyszy mnie od pierwszej "współczesnej" jazdy 22.07.2007.
pole rażenia: http://zaliczgmine.pl/users/view/1102