Kapella

Niedziela, 4 marca 2012 · Komentarze(1)
Kategoria wycieczka
Na godne rozpoczęcie marca, w wolną pogodną (acz chłodną) niedzielę, wyskoczyłem w Góry Kaczawskie. Sam, bowiem nikt nie miał siły, ochoty albo... czasu na reakcję po tym, jak wcześnie rano zapowiedziałem, że o 11:00 zajadę po chętnych pod muszlę koncertową w legnickim parku.

Pierwsze 50 km jechało się całkiem rześko. W Bogaczowie, nie licząc krótkiego zajazdu w teren, na podjeździe licznik ciągle pokazywał wartości dwucyfrowe, które od Pomocnego niemal do Rzeszówka oscylowały między 30 a, chwilowo na zjeździe, 53,9 km/h (co jak na moją w sumie jeszcze kolarską posturę jest wyczynem godnym odnotowania). W Wojcieszowie na serpentynowym podjeździe przy stacyjce kolejowej zaczął brać mnie kryzys, więc pozwoliłem sobie na zatrzymanie tuż za miasteczkiem i 20-minutową przerwę na przekąszenie czegoś. Dalej było ciut lepiej, aż do Wilkowa, od którego osiągałem zawrotną prędkość 10-15 km na godzinę.

Pomyślałem, że zamiast wlec się asfaltówką do Rokitnicy, zwiedzę kawałek oznakowanego złotoryjskiego czarnego szlaku rowerowego. To był mój błąd - tylko się zdenerwowałem i niemiłosiernie ubrudziłem, opuszczając w końcu 6-kilometrową pagórkowatą drogę polną po niemal 30 minutach. Na tle pastelowego złotoryjskiego osiedla Kopacz musiałem przypominać jakąś bliżej nieokreśloną bestię. Leszczyna-Kopacz: nigdy więcej.

Dalej, do domu jechałem niezbyt szybko (więcej niż 20 nie dałem rady wyciągnąć), ale nie umierałem po drodze. W ogóle nie czułem nieprzepracowanej rowerowo zimy. Dobrze gdyby tak było, bo choć do poważniejszego ścigania w tym roku ani się nie nadaję, ani nie mam na to czasu, na przełomie lata i jesieni będę chciał pokazać pazura w pewnym wydarzeniu. Jednak do tej pory, muszę się wziąć za siebie.

Komentarze (1)

Gratuluje Setki :)

rennsport 08:41 poniedziałek, 5 marca 2012
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!