Wpisy archiwalne w kategorii

~ w towarzystwie

Dystans całkowity:7122.32 km (w terenie 963.78 km; 13.53%)
Czas w ruchu:373:35
Średnia prędkość:19.45 km/h
Maksymalna prędkość:59.20 km/h
Suma podjazdów:1200 m
Maks. tętno maksymalne:196 (100 %)
Maks. tętno średnie:168 (85 %)
Suma kalorii:44914 kcal
Liczba aktywności:155
Średnio na aktywność:48.12 km i 2h 25m
Więcej statystyk

Bieg Niepodległości

Czwartek, 10 listopada 2011 · Komentarze(0)
Aktywność zdecydowanie nierowerowa. Jednak skoro bikestats służy również jako dziennik treningowy (czego do końca nie widzicie - nie wyświetlam bowiem wpisywanych w system danych z pulsometru), wpis się należy.

Z bieganiem miałem dotąd styczność podczas klubowych zgrupowań i, rzadko, podczas nudnych jesienno-zimowych treningów. Dziś w ramach próbowania czegoś nowego zdecydowałem się, jakże patriotycznie ;), na start w legnickim Biegu Niepodległości na dystansie blisko 6 km. Impreza okazała się mieć klimat - przyjemnie biegnie się zrekonstruowanymi uliczkami legnickiej starówki i Rynku wieczorową porą. Zaprzyjaźnieni fotoreporterzy z Gazety Wrocławskiej i Portalu Lca.pl nie zawiedli, zarówno dopingiem jak i rzetelną pracą.

Seria edukacyjna: tak wygląda kolarz przed...

...w trakcie...

... i na końcu zawodów biegowych ;)

wszystkie zdjęcia:
(c) fot. Wojciech Obremski - Gazeta Legnicka/Portal Lca.pl

Dokumentacyjnie:
numer startowy 274

kategoria M1
miejsce 15. (na 25 w kat.)
V avg = 14.41km/h (min 10.13, max 20.56 km/h)
00:22:54 (min 00:16:03, max 00:32:35)
strata do zwycięzcy 00:06:51, do osoby przede mną 00:00:02

klasyfikacja OPEN
miejsce 48. (na 96. startujących)

pełne wyniki będą przez pewien czas na http://live.ultimasport.pl/039/index.php?site=pdf.

HR max - 190 (na moje max 196), avg - 130



Podsumowując:
fajne urozmaicenie, ale MTB dla biegania nie rzucę ;)
Biegi w Legnicy po sezonie treningowym - ok.

Teraz, z odrobinę obolałymi łydkami, myślę nad jutrzejszym rozjazdem. Pewnie skończy się na GPS: "Góralem Po Szosie".

Strefa Ochronna HML

Sobota, 22 października 2011 · Komentarze(1)
Totalny relaks i wyluzowanie. Tempem zupełnie spacerowym, objechaliśmy z Damianem wzdłuż i wszerz Lasek Złotoryjski i Tereny Leśne Huty Miedzi Legnica.



Sądziłem dotąd, że administracja Huty likwiduje część niepotrzebnych dróg leśnych poprzez zaoranie. Formalnie, choć nie ma szlabanów, a są jedynie "straszące" tablice, to wciąż teren zamknięty (co by ktoś sobie nie zbierał np. grzybów, które są tu, jak wszystko, silnie skażone metalami ciężkimi). Tymczasem Damian zauważył, że zaorane pasy pojawiają się w miejscach, w których dróg wcześniej nie było. Jeżeli ma rację, to już niedługo może nam przybyć sporo ciekawych dróg leśnych, szczególnie na gruntach dawnej wsi Białka, między obwodnicą, torami a bazą MPK.

Inne ciekawe spostrzeżenie - PTTK Legnica odmalowało w rejonie huty szlaki turystyczne: niebieski (Szlak Polskiej Miedzi) i żółty (Dookoła Legnicy).

Legnica - spot FR

Piątek, 21 października 2011 · Komentarze(0)
Legnickie masy krytyczne mają to do siebie, że ich charakter dotąd wcale nie był taki masowy. Zaś ja do samej nazwy eventu, z uwagi na pretensjonalny z założenia charakter mas, podchodziłem dość krytycznie.

Niemniej jednak postanowiłem wesprzeć swym udziałem inicjatywę, z jaką wyszedł Eryk na forumrowerowe.org. Podobnej myśli był najwyraźniej Marek, jeszcze jeden kolega (na fr.org Lyndowws) i, naturalnie, sam organizator.

Tym sposobem, w przedostatni piątek czerwonego października 2011 r. czteroosobowy kawałek internetowego zaklętego kręgu spotkał się w realnym świecie pod słynnym pomnikiem wdzięczności na placu Słowiańskim w Legnicy. Czytelnikom spoza regionu spieszę wyjaśnić, iż mimo położenia między urzędami nie jest to wcale obelisk z marmurową tablicą "prezydentowi - mieszkańcy", jak by sugerowała nazwa, a całkiem pokaźna statua z żołnierzem polskim i radzieckim, a między nimi circa pięćdziesięcioletnią dziewczynką.

Jak konkretnie wygląda i pomnik, i 3/4 piątkowych przybyszy, można sobie zobaczyć we wpisie na blogu Marka. Ów wpis to, jak sądzę, dobra alternatywa dla tych, którzy tak jak zawodowa grupa kolarska LITR nie mogli przypadkiem pojawić się na pl.Słowiańskim w piątek o 17, po czym najwyraźniej uznać, że towarzystwo jest na tyle nieciekawe, że nie warto się nawet przywitać (-;

My tymczasem pojechaliśmy przez centrum Legnicy pod zamek, podziwiając tam najnowsze osiągnięcie legnickiej inżynierii ruchu: pierwszy w mieście zakaz wjazdu z tabliczką t-20 i deliberując o sprawach różnych. Po rozjeździe każdy w swoją stronę, zmieniłem jeszcze szkiełka na bardziej odpowiednie na wieczór i pokrążyłem po lasku i parku. W drodze z parku przegoniłem nawet posiadacza białego Krossa A2, którego (skojarzyłem rower, nie posiadacza) wziąłem za Olka. Wyszło śmiesznie, bo jak się okazało po powrocie do domu, moje rozpoznanie było błędne.

Maraton Biały Kościół

Sobota, 17 września 2011 · Komentarze(2)
Suchą, pełną słońca sobotę 17 września mogę określić dniem dwóch powrotów. W wymiarze publicznym - po trzech latach przerwy znów odbył się w Białym Kościele mini maraton pn. Amatorski Rajd po Wzgórzach Strzelińskich. Prywatnie - po raz pierwszy od 25 kwietnia 2010 r. wystartowałem w zawodach MTB.

Poprzedniego dnia położyłem się spać wyjątkowo wcześnie. Zostawiłem sobie na sen - bagatela - 10 godzin, od 22 do 8, podczas gdy normalnie z konieczności sypiam po 5-6 h. Na śniadanie postawiłem na sprawdzony dawniej patent - jajecznicę z makaronem. Choć można to uznać za dość ciężkostrawną potrawę, mogłem sobie na nią pozwolić - wyścig zaczynał się o 14:00. Niezaprzeczalna zaleta: pozbycie się efektu ssania aż do końca wyścigu. Zapakowałem w camelbak, prócz wody, pompkę, dętkę, skuwacz i przydatne w drodze powrotnej lampki. Po czym ruszyłem w drogę.

Z domu wyjechałem o 10:00, po drodze na dworzec zajeżdżając na Orlen dopompować świeżo wymienioną przednią oponę na 4,5 bar. Na stacji przy kasie niespodzianka: od 16 do 22 września we wszystkich pociągach osobowych można przewieźć rower za friko. W weekend to żadna oszczędność wobec 1 zł za bilet na przewóz roweru. W tygodniu - owszem, normalnie dopłata kosztuje 5,5 zł do każdego biletu. Wygodnym szynobusem Kolei Dolnośląskich dojechałem punktualnie na 11:25 do Wrocławia. Po 10 minutach przesiadka, z przeprawą przez cały remontowany dworzec, do klasycznego EZTa PR sunącego do Międzylesia. Po chwili przedział bagażowy zapełnił się rowerami, i niekiedy ich właścicielami. 11:45 - rozlega się konduktorski gwizd, czy jak kto woli fachowo Rp11, i wszystkomówiące "66 327 - odjazd!"



odprawa
fot. Piotr Szostek

w doborowym towarzystwie ;-) - po zapisach
fot. Radosław Kwiatkowski, Express Strzeliński

Na miejsce dotarliśmy tuż przed 13:00. Ok. 20 minut zajęła mnie odprawa, po czym w ramach rozgrzewki udałem się na objazd w mniejszym stopniu końcowego, a później w większym - początkowego odcinka trasy. Nie licząc zmienionej lokalizacji startu, gdyż 3 lata temu startowaliśmy z innego ośrodka nad tym samym jeziorem, przynajmniej początek się nie zmienił. Wnioski z rekonesansu były następujące: zająć dobre miejsce na starcie, wyrwać na asfaltowym podjeździe do przodu, bez obaw cisnąć na pierwszym sypkim zjeździe, po czym zarośniętą polną drogą ok. 2-4 kilometra jechać najpierw z lewej, a później tylko środkiem. Na ów drodze inaczej jechać się po prostu nie dało - skutecznie uniemożliwiały to głębokie koleiny.

Na linii startu zaczęliśmy ustawiać się ok. 13:50. Czułem się wyśmienicie. Odpowiedni wypoczynek, a może i późna pora startu, zrobiły swoje. Mając w pamięci doświadczenia z Bikemaratonów w postaci nieco gorszych wyników spowodowanych - w moim odczuciu - pozycją na starcie, postanowiłem zająć w (jedynym) sektorze lepsze miejsce. I udało się - stałem na lewym brzegu drugiej linii zawodników. W końcu stało się. Przemówił organizator, przemówił ksiądz (i pokropił), pistolet wystrzelił (nie bez problemów (-; ) - i ruszyliśmy. Start nastąpił z niewielkim, pięciominutowym opóźnieniem.


tuż przed startem
fot. Hanna Buczkowska - Słowo Regionu Strzelińskiego

Moja świeżo ułożona "strategia" startowa w połączeniu z odpowiednią pozycją na starcie zdała egzamin. Na pierwszej prostej zdołałem objechać kilku zawodników, po czym na krótkim asfaltowym podjeździe za pierwszym zakrętem znalazłem się na czele peletonu, tuż za goniącymi w ucieczce Markiem Alchimowiczem i Pawłem Wawrzyńskim. Chwile te uwiecznił obiektyw pana Franciszka Cygala.




fot. Franciszek Cygal

Niebagatelną jak na mnie, trzecią pozycję straciłem tuż przed wjazdem na polny singiel otoczony koleinami, gdzie najwidoczniej nie ja jeden wiedziałem, że wiele będzie zależeć od kolejności wjazdu. Wyprzedziło mnie trzech zawodników i od tego czasu do ok. ósmego kilometra jechałem prawdopodobnie szósty. Nie było więc tak pięknie jak w pierwszych minutach, ale i nie najgorzej.

Podjazd na górę Gromnik od 8 do ok. 10. kilometra dał mnie nieco w kość. Mówiąc krótko, wyszedł brak treningów na podjazdach. Jednak uparcie gnałem co sił pod górę, świadom, że przy mojej technice, choć wiele się poprawiło w tej kwestii, moją przewagą są podjazdy i musi być ona jak największa, gdyż pewnie stracę na zjazdach. Obawy były nieuzasadnione - na zjeździe z Gromnika nie straciłem. Na początku podjazdu wyprzedziłem jednego z tych, którzy wyprzedzili mnie na wjeździe w teren (nr 8, jak się okazało zwycięzca w kat. junior), natomiast w 3/4 ów podjazdu wyprzedził mnie Jakub, z którym przyjechaliśmy pociągiem z Wrocławia. Wjeżdżając na sam wierzchołek góry wskoczyłem chyba na właściwe obroty, albo zwyczajnie się rozgrzałem, albo zaczął działać wciągnięty na początku podjazdu żel. W każdym razie podjazd, mimo takiego jak przedtem, albo nawet ciut mocniejszego nachylenia, przestał mnie męczyć. Od początku było nieźle, ale teraz pojawiła się moc.


Przed Gromnikiem. Fot. Piotr Szostek

Techniczny zjazd z Gromnika - bez przeszkód. Mały zgrzyt to ostry zakręt przed samym zjazdem, w którym nie wyrobiłem i musiałem wypiąć się z SPD i błyskawicznie obrócić rower "ręcznie". Całość zajęła dosłownie sekundy, ale pozostaje niesmak, że to jednak nie cały maraton non-stop (choć z siodła nie zsiadłem, trzeba było się podeprzeć nogą). Problem z takimi zakrętami wychodził już podczas treningów w lasku na singlu na stoku w kierunku torów (za hopkami), muszę więc nad tym pracować.

Po właściwym "zjeździe" terenem, można powiedzieć dwustopniowym: stok Gromnika, a następnie mniejszy kamienisty wyjazd na szosę, nastąpił wjazd na długą asfaltową prostą. No, powiedzmy nie tyle prostą, co długi łuk. Tam najpierw usiadłem na koło, a następnie wyprzedziłem jednego zawodnika. Według kalkulacji, o której wtedy nie myślałem, a którą analizuję teraz - mogłem wtedy być piąty. Szczęście nie potrwało jednak długo, bowiem objechany najpierw zrewanżował się tym samym: choć zdążyłem uciec spory kawałek, dogonił mnie i siadł na koło, następnie zaś za zakrętem na węższą drogę uciekł.

Kawałek dalej, we wsi, do której prowadził asfalt, katastrofa. Gnając na największym przełożeniu, wówczas po pewnym "odpoczynku" na dłuższym asfaltowym odcinku ponad 30 km na godzinę, posugerowałem się ciut krzywo ustawioną strzałką i wjechałem przez otwartą bramę w podwórze, przejeżdżając kilkadziesiąt metrów. Wnet wybiegł gospodarz, krzycząc że pomyliłem trasę. Momentalnie zawróciłem na podjeździe pod górkę prowadzącą do gospodarskiego pola, panicznie kręcąc co sił w kierunku szosy, na której zakręt znajdował się oczywiście ZA gospodarstwem! Daremne były moje starania - ktoś w tym czasie zdołał mnie objechać i, sądząc po koszulce, był to najpewniej "junior" z numerem 8 oraz jeszcze ktoś. Jadący po mnie problemu w tym miejscu raczej nie mieli, po moim wyjeździe gospodarz zamknął bramę. Ja, wnerwiony tym, co strzeliło mnie do głowy, by skręcić w to podwórze, pojechałem niezmiennym tempem po właściwej już, idealnie oznakowanej trasie. Podkreślam swój błąd. co do jakości oznakowania firma Grabek Promotion może się uczyć.

Skoro o Bikemaratonie mowa, kawałek dalej pojawił się spory odcinek typowy dla tej serii. Mianowicie: długa, niewymagająca droga polna z jednym zakrętem i lekkim zjazdem. Na mej twarzy pojawił się na chwilę diabelski uśmieszek, a przez myśl przeszło wspomnienie tak niezwykle górskich edycji, jak wrocławska na nowej trasie, czy poznańska... Tymczasem trasa pokazała pazurek: ubity dukt zmienił się w piaskownicę! Po kilkudziesięciosekundowej zabawie w fale Dunaju mogłem już nieskromnie powiedzieć, że jestem dumny ze swoich umiejętności i nowych opon. Na Saugaro 2.0, niededykowanych na taką "nawierzchnię", dało się to przejechać. Dalej droga przekształciła się najpierw w polny "singiel", a później w krótki leśny dukt. Przy jego zakończeniu, za mikroskopijnym podjazdem przy wjeździe na szosę, na zakręcie tradycyjnie stał operator Telewizji Strzelin.

Mniej-więcej od tego momentu, ok. 5 kilometrów do mety, trasa przebiegała lekkim zjazdem niemal wyłącznie po asfalcie. To akurat jedna z nielicznych wg mnie ujemnych stron tego mini maratonu i sądzę, że fajnie byłoby, gdyby w przyszłych rajdach przy zachowaniu trasy przejezdnej dla każdego, o co w tym terenie nie powinno być trudno, udało się ten odcinek zastąpić czymś terenowym. Póki co jednak jedyny teren przed metą to delikatnie pofałdowana wąska ścieżka do ośrodka wypoczynkowego. Przed startem zdążyłem ją sprawdzić, dlatego wiedząc, że zbliżam się do mety, przejechałem ją tak szybko jak potrafiłem i - jak należy - z impetem wpadłem na metę. Wrażenie niesamowite. Wlatuję na metę, podczas gdy pani spikerka przy biurze zawodów odczytuje mój numer, imię i nazwisko, tuż po zatrzymaniu otrzymuję pamiątkowy medal za ukończenie. Mija jeszcze kilka minut, nim słyszę "i dojechała już pierwsza dziesiątka"...


Meta. fot. Franciszek Cygal


W oczekiwaniu na wyniki fot. Hanna Buczkowska


W oczekiwaniu na wyniki i losowanie nagród fot. Piotr Szostek

wynik:
kategoria AMATOR /wszyscy od 18 l. wzwyż/
miejsce: 7 w kategorii, 8 open (na 65 startujących)
czas: 1:04:53

dla porównania mój wynik z dokładnie tej samej trasy z 2008 r.:
13 w kategorii, 18 open (na 44 startujących), 1:13:55

Jak na start po długiej przerwie, z praktycznie żadną bazą kilometrową z tego roku, z treningiem bez ładu i składu który nie sposób treningiem nazwać (wot, trochę techniki w lasku) - jestem niezwykle zadowolony. Nie muszę chyba pisać, że apetyt rośnie w miarę jeżdżenia... ale na tym skończę. Co za dużo, to nie zdrowo.

relacje w Internecie:
- Słowo Regionu Strzelińskiego
- Express Strzeliński

słowo od organizatora:
- Białykościół.pl

Organizatorom dziękuję za świetny rajd! Pozdrawiam wymienionych w tekście i niewymienionych.Z niewymienionych - w szczególności Mateusza. Mateusz przyjechał na rajd z nieodległego od mojego miasta Jawora. Postanowił rozpocząć swą przygodę ze ściganiem od Białego Kościoła, tak jak ja 3 lata temu. O ile wiem, zdecydował, że na Białym Kościele się nie skończy. Tak trzymać!

Legnica

Niedziela, 11 września 2011 · Komentarze(0)
Niedzielna jazda nr 2 w ramach rozjazdu.
Ślimaczym tempem na Poznańską z Damianem.

Legnica

Czwartek, 18 sierpnia 2011 · Komentarze(1)
Gdybym na trasie z domu do pracy i na zad miał jakieś przystanki, mógłbym śmiało powiesić rozkład jazdy na ten dzień. Dwa kursy tam i dwa z powrotem jednego dnia to więcej, niż zajazdów pekaesu do typowej, zabitej przysłowiowymi dechami wsi na Pogórzu Kaczawskim.

Kurs #1 - to oczywiście pospieszne gnanie do pracy, po kolejnym rytualnym wykonaniu algorytmu:
1. wyłączyć budzik w telefonie
2. wmówić sobie, że wstanie się za pięć minut
3. po jakiejś godzinie niby drzemki zerwać się z myślą "k#$%a, pies niewyprowadzony, śniadania niet, a tu już za 15 dziesiąta"

Kurs #2 - to powrót do domu, po stwierdzeniu, że dzień wcześniej zabrałem buty "robocze" do domu celem wyczyszczenia. Oczywiście, że mogę pracować od 10 do 20:30 w butach SPD. Dla mojego szefa zaś oczywiste, że stukające o beton bloki SPD straszą klientelę, w związku z czym wysłał mnie na jakiś czas do domu :>

Uczucie, że auto jadące za mną od dawnej jednostki wojskowej do VI LO mnie nie wyprzedza, a wręcz zostaje w tyle - bezcenne. Niech żyje wynalazca znaku "strefa tempo 30" i... kobiety za kółkiem.

Kurs #3 - to powrót do pracy. Obróciłem w 19 minut, a i tak musiałem zostać dłużej. Wiecie, co sądzę o kapitalistach.

A kurs #4 - eutanazja :D

Wracałem wykończony po pracy. Tak wykończony, że zaraz po wyjściu cofnąłem się z powrotem, żeby odłożyć w biurze telefon służbowy, o którym zapomniałem ze spowodowanego przepracowaniem odmóżdżenia. Wiedząc, w jakim jestem stanie, postanowiłem nie szarżować w drodze powrotnej. Tymczasem na początku al.Rzeczypospolitej nie wiadomo skąd wyrósł młody cywil na niebiesko-białej mało rasowej szosówce, który najpewniej też wracał z pracy z tego rejonu... Na bezczelnego, wciął się przede mnie (wlokącego się ślimaczym tempem) na wjazd na ścieżkę. Nie muszę opisywać tego towarzyszącego ludzkości od zawsze uczucia, jakie we mnie wstąpiło w tym momencie. Nie muszę też pisać, że nie dam sobie w kaszę dmuchać - więc wyminąłem śmiałka opustoszałym chodnikiem. Zaskoczony niepozorny "szosowiec", któremu na widok tej zagrywki rozpromieniła się micha, w tym momencie zrobił ze swojego roweru jakiś tam użytek i też nie dał sobie dmuchać, na parę sekund obejmując prowadzenie. Nie powiem, teraz to mnie rozpromieniła się micha, na widok jak to zuchwały jeździec przerywa pedałowanie co jakiś czas, zwalnia na zakrętach czy przed progami zwalniającymi. Na kretowisku przypominającym asfalt pod koniec Okrężnej znudził mnie się ten spektakl i sprawiedliwości stało się zadość. Teraz do pełni szczęścia wystarczyło trochę pozygzakować, żeby nie robić za lokomotywę. Nie ma to jak zygzakować przy 44 km/h (okazało się, że to była V-max tego dnia) bez oświetlenia na Świerkowej, ale sami wiecie... czegóż się nie robi dla młodego pokolenia, które ktoś przecież musi nauczyć pokory. Gorzej jak młode pokolenie się stawia i za ostatnim progiem zwalniającym pod VI LO znów dokazuje. A najgorzej, jak miast jechać po bożemu na Heweliusza, odbija w Galileusza. Powiedzmy, że uznaję to za akt ucieczki i kapitulacji. Ale następnym razem, uprzedzam: gdy nie będę mieć takiego sajgonu w pracy i na drugi dzień na 8:30 - to nie ja będę później zdychać w windzie. Czarna Wołga to nic. Z czarnym Cannondale'm się nie zadziera!

Moje zmartwychwstanie i wpis sponsoruje litrowa butelka trucizny w szarym plastiku z Biedronki. W końcu "co Was nie zabije, to wzmocni". Choć zdaniem znającego się na rzeczy propagatora tej teorii, analogiczna trucizna z Kauflandu (ta o smaku coli) jest o niebo lepsza.

Powrót Cannondale'a

Czwartek, 11 sierpnia 2011 · Komentarze(1)
"Rozjazd" po mieście przywróconym do życia po roku Cannondale.

Przy okazji narozrabiałem. Przez cały park aż do końca Bielańskiej gonił za mną wytrwale Wiktor (w przeciwieństwie do mnie na standardowych oponach), w przekonaniu, że ściga kogoś w stroju klubowym DHL... Przykro mi, że rozczarowałem (-;

Legnica

Niedziela, 17 lipca 2011 · Komentarze(0)
Powtórka nocnej wycieczki w interesach z dnia poprzedniego. Znów przez Zakaczawie do Wojtka na Pocztową, a następnie do Damiana na Chojnowską. Subtelna różnica polegała tej nocy na tym, iż w drodze powrotnej przebiłem dętkę na, uwaga, szynie tramwajowej na Chojnowskiej (dla niewtajemniczonych: tramwaje po Legnicy nie kursują od 13.07.1968 r.). Kosztowało mnie to wędrówkę przez centrum i park w niedzielę między północą a pierwszą w nocy.