Obrałem trasę rekreacyjną - bardzo łatwą technicznie, jak na Góry Bystrzyckie, kamienistą, acz nieco rozryta przez leśników po ścince. Pokierowałem się w większości szlakami rowerowymi. Od dwunastego kilometra przez kilka kolejnych jechałem trasą III etapu Bike Adventure Duszniki-Zdrój z 2008 r. (Bike Maraton w wersji czterodniowej etapówki). Widoków praktycznie żadnych, las. Nie narzekam - nie lubię, gdy widoczki kuszą by przerywać jazdę na rzecz zdjęć. Inaczej jest na Hucie - stamtąd rozpościera się ładny krajobraz, a i droga powrotna do Kłodzka ma charakter odmienny od jazdy Wiecznością. Wystarczyło odbić z zielonego szlaku pieszego, by trafić na ciekawy, wymagający technicznie zjazd po kamieniach "telewizorach", drobnych kamieniach, a aktualnie również zmarzniętych, "chrupiących" pod kołami liściach i zmrożonych płatach śniegu. Poza najwyższymi partiami stokówek, w bystrzyckich lasach śniegu za bardzo nie widać.
Wyjazd z Kłodzka 12:30, przyjazd do domu - 16:00. Jak to podczas rekonesansu, krótkie, ale częste przerwy na kontrolę mapy. Udało się nie błądzić, i bardzo dobrze - nie miałem dziś na to zbyt wiele czasu.
Przez Stary Wielisław i jakieś nowe, nawet przyjaźnie wyglądające blokowisko zajechałem na dworzec kolejowy. Przy Biedronce odbiłem na deptak i skuszony drogowskazami do "trasy MTB <<Piekielna Pętla>>" wyskoczyłem pod torem saneczkowym. Z początkowego odcinka trasy MTB (wjazd rozpoznany, jeszcze tu wrócę!) wyleciałem w Parku Zdrojowym, przemykając pod słynnym domem zdrojowym Wielka Pieniawa i równie słynną polanicką pijalnią. Następnie prędko opuściłem Polanicę, zaliczając w ten sposób podczas krótkiego wypadu na rower po służbie większość tego, co warto w samej Polanicy obejrzeć. Wyjechałem o 15, gdy było jeszcze jasno, wróciłem natomiast po ciemku - grubo po 16, skutecznie wspomagany mocnym oświetleniem.
Aż żałuję, że nie wykonałem zdjęć pięknie iluminowanych, a jeszcze nieośnieżonych budynków zdrojowych. Ale do Polanicy wrócę nieraz - i wygląda na to, że w sezonie obok Gór Bardzkich tutejsza trasa MTB (tak naprawdę, znalezienie wjazdu to cel dzisiejszej wycieczki) stanie się moim często uczęszczanym punktem treningowym. Dojazd jest dość płaski, dobry na rozgrzewkę i rozjazd, natomiast odległość od Kłodzka porównywalna z dojazdem przeciętnego wrocławskiego kolarza górskiego na treningi na Kilimandżaro. Zdjęcia będą jeszcze przed sezonem, gdy tylko z Legnicy przywiozę zostawiony u Taty aparat.
Uprzedzając relacje z objeżdżania Gór Stołowych, zdradzę już teraz, że do Polanicy-Zdroju w przyszłym roku legniczanie będą mogli dojechać w ok. 3,5 godziny bezpośrednim pociągiem Legnica - Kudowa-Zdrój. Wyjazd z Legnicy po 6 rano. Przyjazd powrotnego około 22.
W Kłodzku zrobiło się ciepło. Na termometrze za oknem sześć kresek powyżej zera. Żal nie wykorzystać takiej pogody na zwiedzanie okolicy.
Ponieważ w najbardziej kuszących, południowych stronach, aura jeszcze długo zdaje się bardziej sprzyjać sportom typowo zimowym, na moim celowniku nadal pozostają Góry Bardzkie. Śmiesznie wprawdzie opisuje mnie się teraz wypady liczące po 20-30 kilometrów niemal na równi z wycieczkami z Legnicy do Świeradowa czy Karpacza, ale cóż... wykresy wysokościowe i poziomice na mapach mówią same za siebie.
W nawet momentami słoneczny wtorek na niecały tydzień przed wigilią, wyskoczyłem na podjazd z miejscowości Wojciechowice na Przełęcz Łaszczową (592 m n.p.m.) - lokalny węzeł szlaków rowerowych. Po rozgrzewce na osiedlu nieopodal Owczej Góry udałem się zaliczyć idealnie nadający się na treningi szosowe podjazd, którym prowadzi szlak niebieski. Na przełęczy pokręciłem się po skrzyżowaniu, oglądając wjazdy na szlak czerwony do Barda i prawdziwie interesujący szlak żółty - prowadzący m.in. przez chętnie uczęszczane przez miejscowych rowerzystów Ostrą Górę (751 m n.p.m) i Kłodzką Górę (765 m n.p.m.). Obecnie żółty na tym najbardziej interesującym odcinku pokryty jest nawierzchnią z lodu, z przełęczy odbiłem więc na drugą część żółtej pętli - prowadzącą w przeciwnym kierunku, przez Mysią Górę (612 m n.p.m.) i dalej traktem zwanym Wysoką Drogą z powrotem do Kłodzka. Szlak jest szeroki i na co dzień wydaje się łatwy technicznie, natomiast dziś - przez lód w górnej części szlaku i błoto w dolnej - zjazd był dla mnie prawdziwym treningiem równowagi.
Przyzwoity podjazd na osiedlu prawie w centrum - na znanej z dorocznych mistrzostw Kłodzka w XC Owczej Górze, mocno interwałowa szosa z kapitalnymi podjazdami i bardzo krętymi zjazdami w kanionie Nysy Kłodzkiej, czyli tytułowym Przełomie i podjazd 20% do maleńkiej, prawdziwie górskiej wsi Dębowina. To wszystko w ramach godzinnej, naprawdę tyci przejażdżki po pracy w chyba "najłagodniejszym" dostępnym z Kłodzka kierunku. To nic, że pada deszcz. Asfalt czarny, a - nie licząc powrotu krajową ósemką - ruch jak na Pogórzu Kaczawskim, czyli prawie żaden.
Sił i czasu na rower mnie nie brakuje. Tyle, że w Kłodzku prędko zrobiło się biało, a ja kondycyjnie nieprzygotowany na mrozy. Na razie korzystam z chwilowej odwilży. Oby potrwała jak najdłużej.
ps. Nie wiadomo kiedy minął pierwszy miesiąc, od kiedy wyprowadziłem się z Legnicy...
6 stopni na plusie, słońce i żadnej mgły - to w górach pogoda niemal wiosenna ;-) Wyskoczyłem z zamiarem krótkiej, rozgrzewkowej można rzec wycieczki, czegoś porównywalnego z legnickimi wypadami na Słup i z powrotem. I faktycznie, zrobiłem sobie krótką przejażdżkę po asfaltach (głównie mało uczęszczanych) do Polanicy-Zdrój, a zmęczyłem się tymi kilkunastoma upierdliwymi pagórkami, jak bym przejechał maraton na dystansie mega! Za to wróciłem bardzo zadowolony.
Mgły nad Kotliną Kłodzką opadły, ja doczekałem się tegorocznego urlopu, więc rower w końcu też uległ przeprowadzce. Ze stacji Piekary w Legnicy na stację Miasto w Kłodzku mam podobnie oszałamiającą odległość, więc dystans nie powala. Wpis natomiast, cóż, wiekopomny ;-)
Do Mierczyc pod wiatr. Lekki, ciepły wiatr. Nawet przyjemny, ale co za dużo to niezdrowo. Zmieniam spontanicznie plan krótkiej wycieczki nad zalew w Mściwojowie. Zalew poczeka. Jadę do Jawora drogą wojewódzką. W miasteczku jeden fałszywy ruch i ląduję na ślepej uliczce. Wot, sztuka - zgubić się w Jaworze! Z drogi wojewódzkiej zjeżdżam do Męcinki, gdzie nieodczuwalnie wspinam się lekko pod górę, po czym prędko przecinam Chroślice i siłą rozpędu pokonuję pagórek między tą urokliwą miejscowością a Słupem. Z Bielowic udaję się skrótem (jeszcze na slickach) przez pola do Warmątowic, tak więc interwałowa jazda górka - dołek trwa od Męcinki do samej Legnicy. Na koniec wizyta na myjni BKF. Umyć rower i wzbogacić się o trochę drobnych.
Popołudniu z Damianem do Malczyc. Ubrałem się za lekko, przewiało mnie zdrowo i wycieczka skończyła się zawracaniem w Jaśkowicach. Od Ziemnic czułem się przepaskudnie. W domu wystarczyło trochę ciepełka, gorąca herbata i wszystkie objawy "choroby" - jak ręką odjął.
Kolejny nieco dalszy niż zazwyczaj wypad, który nie wyszedł do końca tak jak go pierwotnie planowałem, ale i tak jestem z niego zadowolony.
Wyjazd z Legnicy późno, po bardzo ciężkim przebudzeniu wyjechałem o 9 rano (budzik był na 6). Robiło się już ciepło, więc dziś ocieplacze na buty i długie rękawiczki zostały w domu. Zapas wiktuałów podobny jak ostatnio, jedynie zmieniłem płyny: w bidonie i w plecaku po jednym litrowym Oshee.
Wyjechałem przez Stanisławów (na górze za Barytem powstaje jakaś droga asfaltowa w kierunku Leszczyny) i Rzeszówek. Pierwsza przerwa o 11 przed Świerzawą - pięć minut na drugie śniadanie. Dalej na Kapellę przez Janochów, zjazd znów przez "centrum" Dziwiszowa. Przez JG przemknąłem krajową trójką, udało się tak dobierać prędkość, żeby nie zatrzymywać się nawet na światłach. Przerwa nr 2 o trzynastej kawałek przed tablicą Dziwiszów, tutaj bluza i długie spodnie wylądowały w plecaku. W Szklarskiej Porębie Górnej o 13:40 przerwa na stacji kolejowej - uzupełnienie zapasów picia w pobliskim sklepie i wizyta w szynobusie odjeżdżającym o 13:52 do Wrocławia. Znajoma rzecz jasna obsługa pociągu KD była zaskoczona mą pięciominutową wizytą ;-)
Od stacji przez Zakręt Śmierci, cały Świeradów i Mirsk na biegu. Zjazd do Świeradowa 45-50 km/h bajeczny. Po drodze mijałem nawet sporo jeźdźców. W Proszówce kontrola mapy, przelanie zapasu do bidonu i znów gonitwa przez Lubomierz i ścieżkę rowerową w miejscu dawnych torów do Lwówka. Ścieżki na nasypach kolejowych są świetne, bo nachylenia są na nich zasadniczo zniwelowane. Dzięki temu mogłem lecieć do Lwówka 30-35 km na godzinę czyli dokładnie tyle ile "mkną" szynobusy na ostatniej czynnej linii ze Lwówka, przez Wleń do Jeleniej Góry. Władza obiecuje, że rozbierze tory i zrobi ścieżki ze Lwówka do Złotoryi i Chojnowa. Nic, tylko trzymać za słowo. Wracając do rzeczy: kolejna przerwa to dopiero Jerzmanice ok. 17:00, gdzie wyczerpałem zapasy jadła. W Złotoryi zauważyłem, że przez zmianę trasy przez "spóźniony" wyjazd mam na liczniku dużo mniej kilometrów niż chciałbym mieć, pocisnąłem więc do miasta przez czeluści gminy Miłkowice. Pod domem do magicznej dwójki z przodu brakowało mnie trzech kilometrów więc cóż... jak rzadko kiedy nie powstrzymałem się i "na chama" wykręciłem ów trójkę na ścieżce rowerowej na Koperniku. Na swe usprawiedliwienie dodam, że przynajmniej spłoszyłem kilkoro pieszych ze ścieżki. Niech wiedzą, że ich miejsce jest po drugiej stronie linii.
Na koniec koncert życzeń. Liczę na równie ładną pogodę w niedzielę.
Wyruszyłem z Legnicy o 8.20, uzbrojony w camelbak bez wody, za to z zaprowiantowaniem na pół dnia, kierując się z Winnicy przez Krajewo do Łaźnik, skąd terenowym, ale (niegdyś) utwardzonym skrótem przemieściłem się na drogę do Leszczyny. Rozbudowany skansen górniczy już z daleka robi wrażenie, a to nie koniec nowości w tamtych stronach. Budowany od nowa jest most na Prusickim Potoku, więc jedyna możliwość przedostania się do Wilkowa to przejazd pieszą kładką łączącą parkingi nad rzeką. Z Wilkowa już swoją klasyczną trasą przez Biegoszów i Gozdno dotarłem do Świerzawy - w Biegoszowie po 1,5 h jazdy urządzając sobie pierwszą krótką przerwę na śniadanie, wpakowanie ocieplaczy na buty do plecaka i zmianę rękawiczek na krótkie. W końcu gdy wyjeżdżałem, na dworze było ledwo 7 stopni. Na Chrośnicką Przełęcz wjechałem od strony Lubiechowej - jak rzadko kiedy bez użycia najniższej zębatki z przodu - natomiast z Kapelli pierwszy raz zjechałem stromym i szybkim skrótem asfaltowym "tylko dla mieszkańców" do Dziwiszowa.
Przez Jelenią Górę przedarłem się "na pamięć" w okolice dworca, jadąc koło szpitala i targu na Zabobrzu, następnie po drogowskazach wyjechałem na ul. Czarnoleską (drugi krótki postój na kontrolę map, a za chwilę na wyjęcie sznurka zaplątanego w przerzutkę). Do Mysłakowic ścieżką rowerową, a później elegancko odremontowaną szosą 10 minut po dwunastej, a więc po trzech godzinach, dotarłem do dzisiejszego celu. Na ławeczce za wyremontowanym na cele miejskie (biblioteka, muzeum itd) byłym dworcem kolejowym, urządziłem sobie najdłuższą, półgodzinną przerwę, podczas której druga koszulka wylądowała w plecaku. Od mojej ostatniej wizyty rowerem Karpacz wyładniał i ucywilizował się trochę. Zdaje się że wyrosło coś na kształt obwodnicy, z rondem przed wjazdem do miasta, jest Tesco ze stacją paliw, wspomniane muzeum, drogi jakieś lepsze. Gotowy Gołębiewski też nie wygląda tak strasznie, jak zapamiętałem to gmaszysko w czasach jego budowy.
Z dworca kierując się ku wyjazdowi, pokierowałem się niesztampowo szlakiem ER-2 bocznymi uliczkami wzdłuż wyciągów, knajp i pensjonatów, które teraz siłą rzeczy świecą pustkami. Gdzieś w połowie drogi na asfalcie świeża strzałka i napis BM - wspomnienia ze ścigania na moment wróciły :) Na sztywnym podjeździe zwanym ulicą Myśliwską, gdzie kręciłem na 1x2, a więc nachylenie mogło być lepsze niż z Lubiechowej na Okole, minąłem raptem dwie wycieczki seniorów, o dziwo polskojęzycznych, a rowerzystów niewielu więcej. Nic dziwnego, w końcu mamy poniedziałek. Końcowy odcinek ulicy remontują i musiałem odbić koło szkoły i kliniki w lewo i wjechać na szosę główną wcześniej. Skręcam i "fajnie", tyle podjazdu pokonane i ziuut w dół. Z drugiej strony, starałem się zaplanować pierwszą część trasy interwałowo. Pod Wangiem, jeśli wierzyć napisowi na pensjonacie na wysokości 800 m n.p.m. zatrzymałem się na chwilę dokupić trzy izotoniki. Tak jak trzy kupione na drogę do Karpacza, dwa wylądowały od razu w bidonie, a trzeci w plecaku. Byłem zły z przymusowej poniekąd przerwy zaraz po odpoczynku, ale chyba niesłusznie. Do Sosnówki długi zjazd, w lewo, niewielki podjazd upstrzony podpisami i mobilizującymi tekstami przez szosowców z Tarnowa :) i wielki zjazd do Podgórzyna. Jak zjazdowiec ze mnie kiepski, tak zjazd z Podgórzyna zawsze miło wspominałem i dziś pierwszy raz zaliczyłem go z Legnicy.
Przez całą długą Jelonkę przedarłem się błyskawicznie - trafiła się "zielona fala". Specjalnie nie odbijałem pod koniec ul. Wolności w prawo tylko pojechałem do centrum, przejechać się malowniczą ulicą Konopnickiej, głównym deptakiem JG. Podobno rok temu nasza ulica Marii Panny wygrała konkurs na najładniejszą ulicę w kraju. Powiem jedno - albo był ustawiony, albo jury nie widziało jeleniogórskiego deptaka ;-) Na wyjeździe do Dziwiszowa, nieopodal granicy miasta ostatni dziś postój. Miejsce ostatnich bananów i trzeciego Powerade'a zajęły w plecaku długie spodnie i bluza (dochodzi 15, w Jeleniej Górze jest 20 stopni!), za to drugą koszulkę wrzuciłem znów na siebie - co by nie przewiało mnie na zjazdach, których po sforsowaniu serpentyny na Kapelli było już nieproporcjonalnie dużo ;-)
Według stanu na poniedziałek 24.09 19:17, w najbliższą środę: - ma być ładna pogoda - mam mieć wolne od pracy - mam rower i chytry plan
kol(ej)arz ;-))
2007 - powrót na rower po 15 latach przerwy.
2008 - pierwszy wyścig, dołączenie do MTB Votum Team Wrocław
2009 - 7 Bike Maratonów na koncie, maraton w Lubinie, no i ukończona na 11 miejscu etapówka :)
2010 - sezon przerwała nieoczekiwana zmiana sytuacji życiowej i dość absorbująca praca. Koniec ścigania
2011 - mała stabilizacja i powrót na rower, pierwszy wyścig po przerwie
2012 - rok "turystyczny", na początku oczekiwana zmiana miejsca pracy, na końcu - równie oczekiwane przeniesienie służbowe i przeprowadzka do Kłodzka :)
2013 - "zadomowienie" w Kotlinie Kłodzkiej, parę ciekawych wycieczek
2014 - rok praktycznie bez roweru
2015 - powrót już chyba na dobre do Wrocławia, kolejny powrót na rower!
Bikestats towarzyszy mnie od pierwszej "współczesnej" jazdy 22.07.2007.
pole rażenia: http://zaliczgmine.pl/users/view/1102