Po jedynie słusznym śniadaniu w postaci makaronu z klopsikami i sosem, wyjechałem po jedenastej na nie za długą rekreacyjną przejażdżkę.
Osiedle opuściłem Bielańską. W parku, po przemknięciu główną aleją, odbiłem w stronę starego mieszkania (już 11 miesięcy, jak nie mieszkam vis a vis parku...) i okrążyłem liceum ekonomiczne, żeby wyjechać koło statoila i przekonać się, że - jak zawsze - najciemniej pod latarnią. Kompresor z uszkodzonym wężem zamiast pompować powietrze powodował jego schodzenie. Nie pozostało nic innego niż zabawa pompką machajką pod kompresorem w środku stutysięcznego miasta. Pojechałem jeszcze przez nowo oddaną Chojnowską (wyborna, niech służy jak najdłużej) na CPN pod bazą MPK, ale tamtejszy kompresor to zupełnie jakaś atrapa.
Odpuściłem sobie fetysz napompowania na równe 4,5 i przez obwodnicę pojechałem do Lasku Złotoryjskiego, gdzie Cannondale po raz pierwszy od dawna posmakował błota. Bikestats podpowiada, że ostatnio zapuściłem się nim w teren 5 maja 2010. W lasku dużo normalniej niż jeszcze rok temu. Powalone wichurą drzewa którymi miasto się nie zajmowało to już chyba tylko wspomnienie. Jedyne co rzuciło mnie się w oczy to strasznie zarośnięty, łącznie z podjazdem, stary tor saneczkowy. Pod giełdą (dziś, jak to w niedzielę, otwartą) darowałem sobie jazdę pełnym ludzi wąwozem. Paradoksalnie łatwiej było przejechać drogą dojazdową.
Przy dawnym PGR Ludwikowo wjechałem w strefę ochronną Huty i długim szutrem, przeciętym w Smokowicach kawałkiem bruku, przejechałem do Wilczyc. Stamtąd miałem początkowo zamiar jechać w teren do Dunina, ale nie wiedzieć czemu pocisnąłem prosto, mijając pochód dożynkowy z kościoła w Krotoszycach. W samych K. rzuciłem okiem na pałac. Zarówno budowla, jak i otoczenie po rewitalizacji prezentują się bardzo przyzwoicie.
Dalej, od Sichowa do Legnicy, trasa czysto sztampowa, a po drodze nic szczególnego. W Legnicy pokusiłem się o sprawdzenie przejezdności starego skrótu przez lotnisko. Jest ok.
Do "dziś" jazdy praktycznie nie było. Dwa nieujęte w statystyce dojazdy do pracy i jedna wycieczka z Damianem na budowę Bydgoskiej, gdy tył znów opuściło powietrze (żeby nie było, że po staremu, mało pompuję - było 3,5) - to wszystko. Później Cannon poszedł na chwilę w odstawkę.
W końcu po wypłacie przyszedł czas na nocne testy opon, oświetlenia, przywróconego do życia pulsometru i własnej kondycji. Wyjazd tuż po mordobiciu, więc ok. 24:00. Cóż że noc, tak to jest, gdy sobotę spędziło się w pracy ;-)
Zrobiłem kółeczko dokoła miasta przez Rzeczypospolitej, Schumana, Jaworzyńską, Piastowską, Pocztową, Libana, Piłsudskiego, Wrocławską, i sam środek Kopernika II. Choć termometr na remontowanym wiadukcie Kopernik-Piekary wskazywał piętnastkę, musiało zrobić się chłodniej: nad ulicami unosiła się mgła, a na przystankach, poza podchmielonymi imprezowiczami, osadził się szron. Jechało się wybornie, pośród przemykających ledwie kilka razy taksówkarzy, radiowozów i nocnych autobusów MPK. I szybko. Tak jak lubię.
ps. Ogłoszenie parafialne: . Po co przepłacać za start na mini w Karpaczu? ;) Jeśli ktoś niezmotoryzowany, z Legnicy jest łatwy i tani dojazd pociągiem przez Wroc. Nie radzę sugerować się nazwą "rajd rowerowy" (choć takie "rajdy" z OSiR Legnica najmilej widziane! ;) ) - mamy do czynienia z mini maratonem. Osobiście, jeśli nie stanie nic na przeszkodzie (a ostatnio różnie z tym bywa) - wystartuję.Tak jak podczas ostatniej edycji w 2008 r..
Wyjechałem o 19:00 przez Babin i Winnicę do miejscowości Słup, by przez Chroślice, Sichówek i Sichów dojechać znów do Winnicy, zamykając kółko po najbliższych Legnicy pagórkach Pogórza Kaczawskiego.
Zadowolony z tego, że mimo dość napiętego kalendarza, udało mnie się wygospodarować godzinkę dnia na fajną przejażdżkę, gnałem szybko do Legnicy. W Kozicach bez większego zastanowienia, żeby ulżyć sobie telepania po kostce, postanowiłem pocisnąć poboczem... i tu był mój błąd.
W pewnym momencie, na 30 minut przed zmrokiem, powietrze momentalnie opuściło tylne koło mego czarnego rumaka, co postawiło mnie w niezbyt ciekawej sytuacji. Z konieczności ujechałem kawałek na flaku, rozjuszając po drodze wszystkie luźno wypasające się psy w Kozicach (a właściwie to tyle o ile uciekając przed nimi) i zatrzymałem się na rozdrożu z polną drogą do Prostyni. Widok był makabryczny - powietrze zeszło przez rozciętą oponę... Tak więc żegnajcie, póki co, slicki. Z kryzysu finansowego wywołanego w mym budżecie wskrzeszeniem na początku miesiąca Cannondale'a, najpewniej czasowo skończy się na przeszczepie zdrowo wyjeżdżonych Maxxis Flyweightów z zalegającego na balkonie Krossa.
Wróćmy jednak na pole bitwy. Widząc, że w mgnieniu oka się ściemnia, poratowałem się sposobem, jaki zdradził mnie niegdyś nestor legnickich maratończyków - solidnie napchałem do opony nazbieranego na poboczu zielska. Pozwoliło mnie to takim sobie tempem ujechać na stojąco(!) od Babina do granic Legnicy - idealnie, gdyż tuż za wodociągami było już na tyle ciemno, że włączyły się miejskie latarnie. Od Nowodworskiej do domu - prowadziłem.
Licznik rejestrował kilometry do momentu przebicia, po czym udał się na spoczynek do tylnej kieszonki mojej słynnej żółto-czerwonej koszulki ;-)
Kolejny dzień, kolejne kilometry do "kolekcji". Popołudniowy wypad do Stanisławowa. Jadąc tam, na wzgórzu w Babinie minąłem Miłosza i Jego rowerową "paczkę". Powrót przez Jawor. Na Nowodworskiej na mój widok dwóch cywilów na szosach zawróciło za wodociągami i usiłowało mnie dogonić. Na próżno (-;
Jadąc dziś autobusem do urzędu miasta, mimowolnie podsłuchałem, jak dwóch gości dywagowało sobie, iż mamy podobno do czynienia z najcieplejszym tygodniem tego lata. Wniosek z tych ludowych mądrości taki, że idealnie zaplanowałem sobie czterodniowe wolne.
Dziś wszystkie istotne okoliczności na niebie i ziemi (takie jak moja obecność w ratuszu czy przyrządzenie przez Ojca na obiad tak demotywującej potrawy jak placki ziemniaczane) sugerowały, żeby roweru nie ruszać. Jednak ja, jako istota przekorna, wredna i katująca czytelników długimi, nic niewartymi wpisami na bs, wyjechałem po 18 z domu w kierunku Pogórza Kaczawskiego, naruszając po drodze do wodociągów kilka paragrafów i orientując się, że minęliśmy się z kolegą z pracy po jakiejś minucie. Trasy na dobrą sprawę nie muszę opisywać, nie było w niej bowiem żadnej finezji - zwyczajnie, przez Babin i Winnicę do Krajewa Górnego. W Krajewie zaliczyłem pętelkę po wyasfaltowanych dojazdach do pól, na wymalowanym po kolarsku zjeździe zmuszając się do zapomnienia, co to klamki - efektem czego licznik pokazał dziś maksymalnie 57,6. Wróciłem przez Sichówek, Sichów, Słup, Przybyłowice i Warmątowice, schodząc z roweru jakieś 10 minut po zachodzie słońca.
Mapki nie rysuję. Goście z daleka podobne znajdą niżej. Miejscowych zaś za nieznajomość lokalnych szlaków winna spotykać jakaś wymyślna kara. Np. start w wyścigu XC na Wigrach 3.
Długie leżenie w łóżku po 9 rano i zastanawianie się, dokąd by tu pojechać w wolną, słoneczną niedzielę, poskutkowało niespodziewanie brzęczącym telefonem, krótkim dialogiem i moją obecnością w pracy do samego zmierzchu. Można powiedzieć, że moje niezdecydowanie zostało ukarane.
Swoją drogą, wiwat urlopy na żądanie - szczególnie, gdy biorą je inni. To już druga taka sytuacja w ostatnim czasie.
Statystyka to w wypadku tego wpisu trzeci rodzaj prawdy - dystans licznikowy z 2 dni podzielony na... dwa dni na bikestats.
kol(ej)arz ;-))
2007 - powrót na rower po 15 latach przerwy.
2008 - pierwszy wyścig, dołączenie do MTB Votum Team Wrocław
2009 - 7 Bike Maratonów na koncie, maraton w Lubinie, no i ukończona na 11 miejscu etapówka :)
2010 - sezon przerwała nieoczekiwana zmiana sytuacji życiowej i dość absorbująca praca. Koniec ścigania
2011 - mała stabilizacja i powrót na rower, pierwszy wyścig po przerwie
2012 - rok "turystyczny", na początku oczekiwana zmiana miejsca pracy, na końcu - równie oczekiwane przeniesienie służbowe i przeprowadzka do Kłodzka :)
2013 - "zadomowienie" w Kotlinie Kłodzkiej, parę ciekawych wycieczek
2014 - rok praktycznie bez roweru
2015 - powrót już chyba na dobre do Wrocławia, kolejny powrót na rower!
Bikestats towarzyszy mnie od pierwszej "współczesnej" jazdy 22.07.2007.
pole rażenia: http://zaliczgmine.pl/users/view/1102