Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2011

Dystans całkowity:328.72 km (w terenie 0.10 km; 0.03%)
Czas w ruchu:13:40
Średnia prędkość:24.05 km/h
Maksymalna prędkość:54.90 km/h
Liczba aktywności:17
Średnio na aktywność:19.34 km i 0h 48m
Więcej statystyk

Kozice

Czwartek, 25 sierpnia 2011 · Komentarze(0)
Szybkie kółko.

Wyjechałem o 19:00 przez Babin i Winnicę do miejscowości Słup, by przez Chroślice, Sichówek i Sichów dojechać znów do Winnicy, zamykając kółko po najbliższych Legnicy pagórkach Pogórza Kaczawskiego.

Zadowolony z tego, że mimo dość napiętego kalendarza, udało mnie się wygospodarować godzinkę dnia na fajną przejażdżkę, gnałem szybko do Legnicy. W Kozicach bez większego zastanowienia, żeby ulżyć sobie telepania po kostce, postanowiłem pocisnąć poboczem... i tu był mój błąd.

W pewnym momencie, na 30 minut przed zmrokiem, powietrze momentalnie opuściło tylne koło mego czarnego rumaka, co postawiło mnie w niezbyt ciekawej sytuacji. Z konieczności ujechałem kawałek na flaku, rozjuszając po drodze wszystkie luźno wypasające się psy w Kozicach (a właściwie to tyle o ile uciekając przed nimi) i zatrzymałem się na rozdrożu z polną drogą do Prostyni. Widok był makabryczny - powietrze zeszło przez rozciętą oponę... Tak więc żegnajcie, póki co, slicki. Z kryzysu finansowego wywołanego w mym budżecie wskrzeszeniem na początku miesiąca Cannondale'a, najpewniej czasowo skończy się na przeszczepie zdrowo wyjeżdżonych Maxxis Flyweightów z zalegającego na balkonie Krossa.

Wróćmy jednak na pole bitwy. Widząc, że w mgnieniu oka się ściemnia, poratowałem się sposobem, jaki zdradził mnie niegdyś nestor legnickich maratończyków - solidnie napchałem do opony nazbieranego na poboczu zielska. Pozwoliło mnie to takim sobie tempem ujechać na stojąco(!) od Babina do granic Legnicy - idealnie, gdyż tuż za wodociągami było już na tyle ciemno, że włączyły się miejskie latarnie. Od Nowodworskiej do domu - prowadziłem.

Licznik rejestrował kilometry do momentu przebicia, po czym udał się na spoczynek do tylnej kieszonki mojej słynnej żółto-czerwonej koszulki ;-)

Stanisławów

Środa, 24 sierpnia 2011 · Komentarze(0)
Kategoria wycieczka
Kolejny dzień, kolejne kilometry do "kolekcji". Popołudniowy wypad do Stanisławowa. Jadąc tam, na wzgórzu w Babinie minąłem Miłosza i Jego rowerową "paczkę". Powrót przez Jawor. Na Nowodworskiej na mój widok dwóch cywilów na szosach zawróciło za wodociągami i usiłowało mnie dogonić. Na próżno (-;

Krajewo Górne

Wtorek, 23 sierpnia 2011 · Komentarze(2)
Kategoria wycieczka
Jadąc dziś autobusem do urzędu miasta, mimowolnie podsłuchałem, jak dwóch gości dywagowało sobie, iż mamy podobno do czynienia z najcieplejszym tygodniem tego lata. Wniosek z tych ludowych mądrości taki, że idealnie zaplanowałem sobie czterodniowe wolne.

Dziś wszystkie istotne okoliczności na niebie i ziemi (takie jak moja obecność w ratuszu czy przyrządzenie przez Ojca na obiad tak demotywującej potrawy jak placki ziemniaczane) sugerowały, żeby roweru nie ruszać. Jednak ja, jako istota przekorna, wredna i katująca czytelników długimi, nic niewartymi wpisami na bs, wyjechałem po 18 z domu w kierunku Pogórza Kaczawskiego, naruszając po drodze do wodociągów kilka paragrafów i orientując się, że minęliśmy się z kolegą z pracy po jakiejś minucie. Trasy na dobrą sprawę nie muszę opisywać, nie było w niej bowiem żadnej finezji - zwyczajnie, przez Babin i Winnicę do Krajewa Górnego. W Krajewie zaliczyłem pętelkę po wyasfaltowanych dojazdach do pól, na wymalowanym po kolarsku zjeździe zmuszając się do zapomnienia, co to klamki - efektem czego licznik pokazał dziś maksymalnie 57,6. Wróciłem przez Sichówek, Sichów, Słup, Przybyłowice i Warmątowice, schodząc z roweru jakieś 10 minut po zachodzie słońca.

Mapki nie rysuję. Goście z daleka podobne znajdą niżej. Miejscowych zaś za nieznajomość lokalnych szlaków winna spotykać jakaś wymyślna kara. Np. start w wyścigu XC na Wigrach 3.

Legnica

Poniedziałek, 22 sierpnia 2011 · Komentarze(0)
Kategoria dojazd
Dlaczego ten wpis posiada po prawej to samo, co z poprzedniego dnia - "wyczerpująco" opisałem poniżej <-:

Legnica

Niedziela, 21 sierpnia 2011 · Komentarze(0)
Kategoria dojazd
Długie leżenie w łóżku po 9 rano i zastanawianie się, dokąd by tu pojechać w wolną, słoneczną niedzielę, poskutkowało niespodziewanie brzęczącym telefonem, krótkim dialogiem i moją obecnością w pracy do samego zmierzchu. Można powiedzieć, że moje niezdecydowanie zostało ukarane.

Swoją drogą, wiwat urlopy na żądanie - szczególnie, gdy biorą je inni. To już druga taka sytuacja w ostatnim czasie.

Statystyka to w wypadku tego wpisu trzeci rodzaj prawdy - dystans licznikowy z 2 dni podzielony na... dwa dni na bikestats.

Legnica

Sobota, 20 sierpnia 2011 · Komentarze(0)
Kategoria dojazd
Dojazd do i powrót z pracy. W nocy zaś podjazd w rejon PKS, do Wojtka.

Legnica

Czwartek, 18 sierpnia 2011 · Komentarze(1)
Gdybym na trasie z domu do pracy i na zad miał jakieś przystanki, mógłbym śmiało powiesić rozkład jazdy na ten dzień. Dwa kursy tam i dwa z powrotem jednego dnia to więcej, niż zajazdów pekaesu do typowej, zabitej przysłowiowymi dechami wsi na Pogórzu Kaczawskim.

Kurs #1 - to oczywiście pospieszne gnanie do pracy, po kolejnym rytualnym wykonaniu algorytmu:
1. wyłączyć budzik w telefonie
2. wmówić sobie, że wstanie się za pięć minut
3. po jakiejś godzinie niby drzemki zerwać się z myślą "k#$%a, pies niewyprowadzony, śniadania niet, a tu już za 15 dziesiąta"

Kurs #2 - to powrót do domu, po stwierdzeniu, że dzień wcześniej zabrałem buty "robocze" do domu celem wyczyszczenia. Oczywiście, że mogę pracować od 10 do 20:30 w butach SPD. Dla mojego szefa zaś oczywiste, że stukające o beton bloki SPD straszą klientelę, w związku z czym wysłał mnie na jakiś czas do domu :>

Uczucie, że auto jadące za mną od dawnej jednostki wojskowej do VI LO mnie nie wyprzedza, a wręcz zostaje w tyle - bezcenne. Niech żyje wynalazca znaku "strefa tempo 30" i... kobiety za kółkiem.

Kurs #3 - to powrót do pracy. Obróciłem w 19 minut, a i tak musiałem zostać dłużej. Wiecie, co sądzę o kapitalistach.

A kurs #4 - eutanazja :D

Wracałem wykończony po pracy. Tak wykończony, że zaraz po wyjściu cofnąłem się z powrotem, żeby odłożyć w biurze telefon służbowy, o którym zapomniałem ze spowodowanego przepracowaniem odmóżdżenia. Wiedząc, w jakim jestem stanie, postanowiłem nie szarżować w drodze powrotnej. Tymczasem na początku al.Rzeczypospolitej nie wiadomo skąd wyrósł młody cywil na niebiesko-białej mało rasowej szosówce, który najpewniej też wracał z pracy z tego rejonu... Na bezczelnego, wciął się przede mnie (wlokącego się ślimaczym tempem) na wjazd na ścieżkę. Nie muszę opisywać tego towarzyszącego ludzkości od zawsze uczucia, jakie we mnie wstąpiło w tym momencie. Nie muszę też pisać, że nie dam sobie w kaszę dmuchać - więc wyminąłem śmiałka opustoszałym chodnikiem. Zaskoczony niepozorny "szosowiec", któremu na widok tej zagrywki rozpromieniła się micha, w tym momencie zrobił ze swojego roweru jakiś tam użytek i też nie dał sobie dmuchać, na parę sekund obejmując prowadzenie. Nie powiem, teraz to mnie rozpromieniła się micha, na widok jak to zuchwały jeździec przerywa pedałowanie co jakiś czas, zwalnia na zakrętach czy przed progami zwalniającymi. Na kretowisku przypominającym asfalt pod koniec Okrężnej znudził mnie się ten spektakl i sprawiedliwości stało się zadość. Teraz do pełni szczęścia wystarczyło trochę pozygzakować, żeby nie robić za lokomotywę. Nie ma to jak zygzakować przy 44 km/h (okazało się, że to była V-max tego dnia) bez oświetlenia na Świerkowej, ale sami wiecie... czegóż się nie robi dla młodego pokolenia, które ktoś przecież musi nauczyć pokory. Gorzej jak młode pokolenie się stawia i za ostatnim progiem zwalniającym pod VI LO znów dokazuje. A najgorzej, jak miast jechać po bożemu na Heweliusza, odbija w Galileusza. Powiedzmy, że uznaję to za akt ucieczki i kapitulacji. Ale następnym razem, uprzedzam: gdy nie będę mieć takiego sajgonu w pracy i na drugi dzień na 8:30 - to nie ja będę później zdychać w windzie. Czarna Wołga to nic. Z czarnym Cannondale'm się nie zadziera!

Moje zmartwychwstanie i wpis sponsoruje litrowa butelka trucizny w szarym plastiku z Biedronki. W końcu "co Was nie zabije, to wzmocni". Choć zdaniem znającego się na rzeczy propagatora tej teorii, analogiczna trucizna z Kauflandu (ta o smaku coli) jest o niebo lepsza.

Legnica

Środa, 17 sierpnia 2011 · Komentarze(0)
Suma kilometrów z porannego załatwiania spraw, dojazdu do pracy i wieczornej przejażdżki na dworzec.

Jerzmanice-Zdrój

Poniedziałek, 15 sierpnia 2011 · Komentarze(2)
Święto znaczy wolne, wolne znaczy prawie jak niedziela, a jak wolna niedziela (nawet wypadająca w poniedziałek), to nic, tylko na rower.

Wahałem się czy jechać. Ze wstydem muszę przyznać że od tak długiego niekręcenia na poważne zrobiłem się trochę jak francuski piesek i jak do pracy, to w każde warunki pojadę rowerem, natomiast jak na przejażdżkę, to perspektywa najmniejszego deszczyku wzbudzała już we mnie niewytłumaczalny wstręt do ruszania się z domu. Wystarczył jednak impuls - migawki z jakiegoś magazynu z powtórkami z TdP na oglądanym przez ojca w salonie TVP Sport, spostrzegane kątem oka - żeby olać chmury i "konwekcyjny" wieszczony przez ICM i nawrócić się na jedyny słuszny sposób zagospodarowania wolnego święta przez kawalera.

Rozmarudzenie poskutkowało tym, że nie zaplanowałem w ogóle trasy i pojechałem na spontan. Stanisławów, Bogaczów, Wilków, czy trzy w jednym wypadzie, chociaż dają fajnie w kość, jednak mnie nudzą. Na Kapellę przez Lubiechową, mimo chrapki, nie pchałem się zaś w święto. Jeżdżę w pojedynkę i, na wszelki wypadek, szczególnie mając na 2. dzień do pracy, tak daleko się nie zapuszczam, jeśli w zasięgu dojścia od trasy nie ma jakichś awaryjnych środków transportu. Pozostało mnie to, co wybieram zawsze, kiedy nie mam pomysłu na nic innego - najbliższe nam (dawne) uzdrowisko, czyli Jerzmanice-Zdrój.

Nie ma sensu, żebym szczególnie epicko opisywał trasę, skoro jest Bikemap. Na drogach, mimo wczesnego popołudnia spokój. Tylko na 364 przez Złotoryję sznurek aut. Przez szarówkę, większość wczasowiczów wracała chyba z gór już w poniedziałek. Plejada tablic rejestracyjnych, dostrzeżonych podczas stania na światłach pod złotoryjskim Qubusem potwierdza, że większość to zdecydowanie nie byli tubylcy. Od urzekających Jerzmanic-Zdrój, gdzie na serpentynie nie wiem kiedy wymieniono asfalt, znów spokój. I tak do samej Legnicy.

Tym razem rozsądnie gospodarowałem wodą i przy równomiernym czasowo i objętościowo nawadnianiu, litrowy bukłak wystarczył mnie na całą wycieczkę. Woda skończyła mnie się dopiero w Legnicy, 2 km od domu. A propos kwestii gastronomicznych - papierówki z Ernestynowa są nawet jadalne. Droga spokojna, więc może i nie aż tak nasycone ołowiem.

#