Oborniki - Legnica

Sobota, 19 listopada 2011 · Komentarze(1)
Kategoria wycieczka
Po odpoczynku i posileniu się w bazie rajdu, po 13:30 przyszedł czas na powrót do domu. Tuż po wyjeździe miałem chwilę zwątpienia, które jednak przeszło. W efekcie, wróciłem do Legnicy rowerem.



Wspólnie, rześkim tempem dojechaliśmy do Pęgowa. Tam pożegnałem się z kompanami zmagań z trasą Tropiciela i, trzymając wysoką średnią, katapultowałem się na Brzeg Dolny. Przed samym Brzegiem przejeżdżałem przez Wały Śląskie, gdzie 3 grudnia będzie miała miejsce kolejna Mini Nocna Masakra ;)

Jak wiadomo, tegorocznej jesieni cuda się skończyły. Być może to wyjaśnia, czemu nie udało mnie się, starym zwyczajem, stuknąć trasy z Pęgowa do Legnicy bez żadnej przerwy. Bez postojów, z okazji siły wyższej ;), głodu (przed sklepem w Prawikowie) i telefonu z domu (za mostem w Lubiążu) się nie obyło. Jednak dalej, do samej myjni pod legnickim Intermarche jechałem już, choć odczuwalnie słabiej i wolniej, bez przerw. Pomogło szczęście na światłach w Legnicy. Ciemno zrobiło się między Golanką Górną a Spaloną, gdzie wzdłuż krajowej 94 na odcinku ok. 5 km biegnie słabo uczęszczany chodnik, z którego skorzystałem. Odcinek Spalona - Kunice - Legnica przejechałem szczęśliwie przy niedużym ruchu, bez niebezpiecznych sytuacji.

Sobotę, 19 listopada 2011 spędziłem od świtu do zmierzchu na rowerze. Przejechałem tego dnia w sumie ok. 130,1 km w czasie 7 godzin i 5 minut.

Tropiciel

Sobota, 19 listopada 2011 · Komentarze(2)
Dzień zacząłem po 4:00. Pół godzinki wystarczyło na ogarnięcie się, przebranie, ostatnie regulacje i smarowanie sprzętu. Około 4:30 wyjechałem w kierunku stacji kolejowej Oborniki Śląskie, przywitać się z Marcinem, Michałem oraz Rafałem - silną grupą pod wezwaniem BikeStats. Razem, jako drużyny, BikeStats i BikeStats BIS ruszyliśmy na VII Przygodowy Rajd na Orientację TROPICIEL.

W pokonywaniu lasów, łąk, szutrów, bruków, wzgórz, dolin i wszystkiego, w co Wzgórza Trzebnickie i rajdy na orientację obfitują, dzielnie towarzyszyli nam Bartek i Krzysztof, czyli team o wszystkomówiącej nazwie Rozkoszni Chłopcy (choć według wersji ze szczytu Gnieźdźca - 226 m. npm - drużyna ów zwie się "jem!" ;) ). W tym samym czasie, z zaliczaniem punktów kontrolnych w przeciwnym do naszego kierunku zmagali się Darek wraz z Wiktorem (rodzinna drużyna Uwaga Schody!), którzy na imprezę przybyli z odległego Zabrza - szacunek!

Odnośnie przebiegu naszych zmagań, oddaję głos Michałowi, który utrwalił w opisie i fotografii wszystko, co dało się utrwalić podczas rajdu. Ze swej strony pozwolę sobie tylko na mocno subiektywny, wyczerpujący komentarz - było fajnie!

ps. gdzieś pod koniec Tropiciela mój obecny rower przekroczył 10 000 km skrupulatnie notowanego przebiegu

ps2. cała nasza szóstka została uwieczniona na zdjęciu
ja też, w - chwilowo - przewodniej roli ;P
Finisz Tropiciela 7 (by Tropiciel) © WrocNam

Pozdrawiam wymienionych w tekście.
Dzięki za wspólnie spędzoną sobotę!

Legnica & Wrocław

Piątek, 18 listopada 2011 · Komentarze(0)
Kategoria dojazd, wycieczka
Dojazdy różnej maści. Ponieważ wpis nadmiarem kilometrów nie grzeszy, mam nadzieję, że bikestatsowi strażnicy "rankingu" nie zlinczują mnie za ich zsumowanie w jednym wpisie.

#1. Dom - praca - dom.
Tradycyjny dojazd z domu do pracy, zaś po 6 godzinach powrót.

#2. Odwiedziny myjni.
W ruch poszły, jak rzadko kiedy, wszystkie programy łącznie z woskiem. Ma to swój cel, o tym jednak za moment.

#3. Wrocław Główny - Wrocław Świniary.
Przez remont torów kolejarze zmienili rozkład jazdy, oczywiście nie wpisując zmian w wyszukiwarkę hafas. Dzięki temu, zamiast przesiadki po 20 minutach, miałem na głównym nieco ponad godzinę do odjazdu pociągu w kierunku Obornik. Postanowiłem pojechać tam rowerem, przecinając po drodze tak urokliwe w piątkowy wieczór zakątki Wrocławia, jak ul. Pułaskiego, Wyspa Słodowa, czy Kleczków. Gęsta mgła i spory ruch na drodze wojewódzkiej odwiodły mnie od tego. Zjechałem na stację na Świniarach, gdzie na "swój" pociąg poczekałem jeszcze tylko 15 minut.

#4 stacja Oborniki Śląskie - hotel Oborniki
Chwilkę pobłądziłem, zanim dotarłem do hotelu przy obornickiej bazie Ośrodka Sportu i Rekreacji, gdzie czekał na mnie zarezerwowany pokój. Mycie roweru i późniejsze lekkie doczyszczenie - wystarczyło przed wjazdem wytrzeć nieznaczne drobinki piasku spod ramy i przejechać oponami po przydworcowym trawniku - zdało egzamin. Nie było dzięki temu problemu z przekonaniem Pani z recepcji, bym mógł zabrać rower do pokoju :)

Legnica

Czwartek, 17 listopada 2011 · Komentarze(0)
dom - praca - dom

Legnica

Wtorek, 15 listopada 2011 · Komentarze(1)
Bonusowa wycieczka pod zajezdnię MPK - obejrzeć nowy nabytek miejskiego przewoźnika, który przyjechał spod Poznania godzinę wcześniej. Autobus niestety schowano już na halę... przy okazji podchodów pod płot znalazłem jednak ciekawy, jak sądzę, kadr:



Jeszcze do 1993 roku takich murów (szczególnie w poprzek ulic, zamykających całe osiedla i dzielnice, zmienione w koszary radzieckie) było w Legnicy mnóstwo.

Lasek Złotoryjski

Wtorek, 15 listopada 2011 · Komentarze(0)
Park i Lasek Złotoryjski - przed wschodem słońca!

Wyjazd 5:45. Cel: test odpowiedniego ubioru i nowych elementów wyposażenia przed sobotnim Tropicielem, na którym wraz z Marcinem wystartujemy jako oficjalna reprezentacja Bikestats - "BikeStats BIS". Warunki: lekko ujemna temperatura, mgła, powietrze dość wilgotne. Idealna symulacja tego, co może nas czekać na rajdzie :)

Ochraniacze na buty, neoprenowe B'twiny za ~80 pln w połączeniu z ubraniem dwóch par skarpetek zupełnie dają radę przy -4*C. Do czołówki muszę się jeszcze przyzwyczaić, dziwnie się jeździ :) Technicznie, daje radę (Energizer 3 Led Pro Headline), natomiast mój wzrok musiał się chwilę przyzwyczaić do takiej jazdy.

Problemem, którego nie rozwiąże światło są ścieżki zasypane liśćmi, natomiast to, czy na takowe trafimy podczas blisko godzinnej przeprawy przez ciemność (ok. 6:45 jest już w miarę jasno), to już zależy od trasy. Która w szczegółach, do ostatniej minuty przed imprezą, pozostanie dla nas niespodzianką. Rąbka tajemnicy uchyla kilka fotosów od organizatorów wykonanych podczas projektowania trasy, jakie wstawiono na portale społecznościowe. Przypuszczam na ich podstawie, że prócz miejsc mnie nieznanych, zajedziemy również w Wilczyńskie Lasy :)

Kapella

Niedziela, 13 listopada 2011 · Komentarze(2)
Kategoria wycieczka
Dla przełamania "terenowej" monotonii, postanowiłem wyskoczyć asfaltami w Góry Kaczawskie. Dzisiejszy cel - Kapella.

Po dłuższym zbieraniu się, ociąganiu itd. wyjechałem z osiedla w południe.

Dojazd do Złotoryi bardzo sprawny - z wiatrem, ponad trzydziestka na liczniku. Wyremontowaną drogą wojewódzką jedzie się wyśmienicie - sądzę, że szosowcy doceniają to jeszcze bardziej.

Za Kozowem dostrzegłem za sobą pasażera na gapę w żółtej kurtce, który dzielnie siedział mi na kole aż do złotoryjskiego placu Sprzymierzonych. Rozstaliśmy się na krzyżówce, ale nie na długo. Ja pojechałem do Jerzmanic-Zdroju dołem, obwodnicą Złotoryi, a bliżej niezidentyfikowany jeździec górą, przez centrum i osiedle Nad Zalewem. Wyminęliśmy się, pozdrawiając, na wysokości zakładu poprawczego. Szybko było, roweru nie rozpoznałem. Czarny Accent, Author, albo - jak mnie się zdaje - coś innego na A.

Dalej szło równie szybko, choć tempo spowolnił nieco zgoła odmienny od odcinka legnicko-złotoryjskiego stan nawierzchni drogi wojewódzkiej w pobliżu Krzeniowa i Różanej - prawdziwe sito. Przy 25 km/h i jeszcze dość małym ruchu na drodze miałem możliwość odrobinę się porozglądać podczas jazdy. Wzgórza koło Wielisławki, porośnięte lasem liściastym więc teraz widoczne, kuszą niezwykle, zachęcają do zdobycia na rowerze. Po przeciwnej zaś stronie, zdają się potwierdzać moje wcześniejsze przypuszczenia: tory wzdłuż drogi ktoś powoli, ale regularnie oczyszcza z krzaczorów.

Lubiechowa. Podjazd od samego początku idzie dość dobrze. W mięśniach ud zaraz po wjeździe do wsi zaczynam jednak czuć pieczenie. Po chwili może nie tyle przeszkadzający w jeździe co upierdliwy, nie za mocny ból mija. Nie wrócił, więc to nic groźnego. Może to pochodna Biegu Niepodległości, po którym moje łydki doszły do siebie dopiero wczoraj. Bieg wyczynowy dla niebiegacza to może frajda, ale na pewno nic zdrowego. Nachylenie się zwiększa, a ja kręcę cały czas równomiernie. Nie chce się pić, ale ja wiem, że to efekt niskiej temperatury. Co minutę pociągam więc z camelbaka, wiedząc co mnie czeka. Ostatni odcinek, gdzie droga prowadząca zboczem góry Okole ma nachylenie 20% (vide baza podjazdów) pokonuję tempem ok. 5 km/h, na stojąco, zygzakiem, ale na rowerze. Udało się.

Pierwszą i ostatnią tej wycieczki przerwę robię sobie na szczycie Kapelli, zwanej też Widokiem - 616 metrów n.p.m. Jest 14:30, mam dwie godziny do zmroku. Wsuwam dwa rogaliki - jedyną treściwą rzecz, jaką oferuje bufet na firmowej stołówce. Od pewnego czasu wyraźnie uzależniłem się od nich i kupuję podobne nawet na wypady rowerowe ;-) Przed odjazdem robię jeszcze parę zdjęć. To głównie dla przypadkowych czytelników tego bikeloga, którzy zastanawiają się, czy w Górach i na Pogórzu Kaczawskim jest na co popatrzeć i jest po czym pojeździć.

Landszafciki ze Skopcem i Barańcem (ok. 721 metrów n.p.m., dokładne wysokości są od lat sporne) - najwyższymi wzniesieniami Gór Kaczawskich




i dużo niższą Pańską Wysoczką (658 m n.p.m.) w masywie Okola:


Kusiło mnie, żeby wracać przez Janochów, a dalej przez Muchów i obok Czartowskiej Skały. Do zjazdu z drogi wojewódzkiej zniechęcił mnie urywający się co kilkanaście sekund zaledwie na moment sznur aut, sunący od Jeleniej Góry. Podczas odpoczynku, pooglądałem chwilę rejestracje. Cała Polska - DJE, DZL, czy DL w mniejszości. Ludzie wracają z długiego weekendu w górach...

Wybrałem zjazd do Lubiechowej drogą, którą przyjechałem. Najwięcej na liczniku 56,4. Przy 45 km/h na wysokości agroturystyki pozdrowiłem turystę-kolarza, który dopiero wspinał się pod górę. We wsi, inaczej niż zwykle - niebieskim szlakiem rowerowym do centrum Świerzawy. Na krzyżówce trzeba uważać, bo ktoś złośliwie poprzekręcał znaki. Dalej - nie ma gdzie się zgubić. Odcinek fajny, górka-dołek-górka-dołek. Na Rynku w Świerzawie w prawo jak na Wojcieszów, przed Biedronką (która niejednemu rowerzyście ratuje życie) w lewo na Rzeszówek i dalej znajomą trasą. Pod leśniczówką na końcu wsi dostrzegłem nawet spore ruiny. Teraz, sprawdzając mapę z wyd.Plan, wiem, że mijałem ruiny zamku.

W Stanisławowie, jeszcze na wysokości jednostki ratowniczej złota polska jesień, zaś w dolinie początek zimy. Mgła nad potokiem i drogą. Dookoła szron, na zboczach gór i na asfalcie. Mróz. Opuściłem to nieprzyjemne, tego dnia, miejsce jak najprędzej. Normalna aura - dopiero za Krzyżową Górą przed Sichowem.

Od Krajewa wyciągnęło mnie jednak w teren. Podjechałem na Janowice leśnym, stromym podjazdem. We wsi, jedyną obecnie alternatywą dla asfaltu - drogą na Dunino. Rolnik drogi nie zaorał. Wczoraj, jak się okazało, usypywał jedynie wał dokoła przykrytego stosu z czymś. Ale ogrodzenie pola ulepszył.

Zaczęło się robić ciemno, więc odpuściłem sobie jazdę przez Smokowice i las huty. Pojechałem przez Prostynię i wodociągi.

Zaraz przed wyjazdem z domu rozmawiałem przez gg z kolegą ze szkolnych lat, który obecnie jest kierowcą autobusów miejskich. Ja wychodziłem na rower, on do pracy na drugą zmianę. Żartował "tylko nie pchaj mi się dziś pod koła". Zjeżdżając z wiaduktu pod wodociągami, na skrzyżowaniu przed wjazdem na pętlę MPK minąłem się z "trzynastką", która musiała ustąpić mnie pierwszeństwa. Sympatyczny gest z dwóch stron - za kółkiem oczywiście kolega :)

Pod Auchan niespodzianka - myjnia już zamknięta, do wiosny. Chciałem skorzystać, bo na rowerze było jeszcze odrobinę błota po wczorajszym wypadzie. Ów odrobina, odpadająca przy wyjściu z rowerem z domu, wystarczyła ojcu do zwrócenia mnie uwagi. Chcąc oszczędzić nerwów sobie i rodzince, musiałem wybrać się pod Intermarche.


Poligon Jaszków

Sobota, 12 listopada 2011 · Komentarze(0)
Kategoria wycieczka
Pierwotnie, miałem wybrać się gdzieś nie za daleko, na obrzeża Chełmów. Po rozgrzewce polegającej na ściganiu się z szosowcem z Bolmetu na niebieskim Treku od Bielańskiej do Złotoryjskiej (zresztą, nie wiem, czy wszyscy z tego teamu nie jeżdżą na niebieskich Trekach) i tradycyjnym objeździe lasku miałem dojechać do Janowic fajnym terenowym skrótem ze skrzyżowania za Smokowicami. Nie dojechałem i pewnie więcej nie dojadę. Rolnik ogrodził dwa swoje pola (po obu stronach drogi) razem z drogą, po której jeździł dziś koparą. Nie wiem komu dziękować, pomysłowemu gospodarzowi czy Agencji Nieruchomości Rolnych, która być może znowu bez głowy sprzedała kawał gruntu razem z drogą. Nic, tylko czekać na prywatyzację Lasów Państwowych - wtedy zostaną nam tylko asfalt i trenażery.

Wobec takiego obrotu spraw, uczulony na asfalt w Duninie, zawróciłem do Smokowic, skąd za krzyżówką z szosą złotoryjską pojechałem obejrzeć sobie poligon w Goślinowie. Teren wdzięczny - murki, transzeje, krzaczki. Ale nie nadaje się do przyzwoitej jazdy. Ścieżki albo wybetonowane dziwnymi małymi płytami ułożonymi w jodełkę, albo zarośnięte (miękka trawa stawia opór), albo rozjechane przez quady, poprzecinane okopami.

Krzyżowa Góra

Piątek, 11 listopada 2011 · Komentarze(0)
Kategoria wycieczka
W ramach rozjazdu po Biegu Niepodległości urządziłem sobie wycieczkę do zabytkowego parku w Sichowie.

Generalnie park mnie zaskoczył (tak duży i tak, kiedyś porządnie, urządzony jak na wieś), choć popegeerowskie zabudowania w środku dawnego pałacowego ogrodu robią paskudne wrażenie. Totalny nieład przestrzenny, spotęgowany prowizorycznym, ale solidnie broniącym dostępu ogrodzeniem ruin pałacu.

Zapuszczone resztki pałacu, który istniał sobie do ostatniej wojny, do odbudowy zdecydowanie się nie nadają. Może więc prawdziwe byłyby pogłoski, że obiekt kupił ktoś, kto napalił się na rzekome skarby ukryte tu przez Niemców pod koniec II wojny światowej. Sęk w tym, że bajki o niemieckich, czy też zrabowanych przez Niemców "skarbach" opowiada się na Pogórzu Kaczawskim w odniesieniu do każdego pałacu, starej sztolni czy nawet wnętrza góry(!), np. Wielisławki. O ile poszukiwacze skarbów uzbrojeni w wykrywacze metali, których da się spotkać pod Stanisławowem (gdzie płoszą ich wojskowi szkolący się w Jednostce Poszukiwawczo-Ratowniczej) czy na Górzcu to raczej "nieszkodliwi wariaci", gorzej, gdy zbiera się grupa zapaleńców uzbrojona w łopaty i kilofy. Penetrując ostatnio okoliczne lasy natknąłem się na kilka porzuconych efektów rycia, gdzie wystarczy chwila nieuwagi by - szczególnie jesienią - zrobić sobie krzywdę z dala od "cywilizacji"...

Park parkiem, dywagacje dywagacjami. Tymczasem głównym celem wypadu okazała się, spontanicznie, Krzyżowa Góra (258 m n.p.m.) koło Sichowa. Dziesiątki razy mijałem ją, jadąc lokalną szosą do Stanisławowa. Teraz, przypadkiem, wdrapałem się na wierzchołek stromym podejściem od strony parku (przypadkiem - bo dostrzegłem z parku dość wybitną górkę, po czym stwierdziłem "jest moja!" :P), przeprawiając się wcześniej po kamieniach (suchą nogą) przez nie tak płytki strumień, a na koniec schodząc w dół wzdłuż stromych ścianek dawnego kamieniołomu.

Dwa widoczki z góry (wybaczcie brak obróbki, do której nie mam dziś cierpliwości)



i panoramka tego, wzdłuż krawędzi czego schodziłem z rowerem (i, w jednym momencie, duszą) na ramieniu.


Myślę, że doświadczenie przyda się podczas przyszłotygodniowego udziału w rajdzie przygodowym Tropiciel, w którym wraz z Marcinem wystartujemy jako drużyna BikeStats-bis.

Przyda się też inne doświadczenie - ubierać się trochę cieplej. Podczas dzisiejszych 2 kresek na plusie, choć miałem wrażenie, że jest nawet poniżej zera, pierwszy raz w tym roku zmarzłem podczas przejażdżki.