Kapella

Niedziela, 13 listopada 2011 · Komentarze(2)
Kategoria wycieczka
Dla przełamania "terenowej" monotonii, postanowiłem wyskoczyć asfaltami w Góry Kaczawskie. Dzisiejszy cel - Kapella.

Po dłuższym zbieraniu się, ociąganiu itd. wyjechałem z osiedla w południe.

Dojazd do Złotoryi bardzo sprawny - z wiatrem, ponad trzydziestka na liczniku. Wyremontowaną drogą wojewódzką jedzie się wyśmienicie - sądzę, że szosowcy doceniają to jeszcze bardziej.

Za Kozowem dostrzegłem za sobą pasażera na gapę w żółtej kurtce, który dzielnie siedział mi na kole aż do złotoryjskiego placu Sprzymierzonych. Rozstaliśmy się na krzyżówce, ale nie na długo. Ja pojechałem do Jerzmanic-Zdroju dołem, obwodnicą Złotoryi, a bliżej niezidentyfikowany jeździec górą, przez centrum i osiedle Nad Zalewem. Wyminęliśmy się, pozdrawiając, na wysokości zakładu poprawczego. Szybko było, roweru nie rozpoznałem. Czarny Accent, Author, albo - jak mnie się zdaje - coś innego na A.

Dalej szło równie szybko, choć tempo spowolnił nieco zgoła odmienny od odcinka legnicko-złotoryjskiego stan nawierzchni drogi wojewódzkiej w pobliżu Krzeniowa i Różanej - prawdziwe sito. Przy 25 km/h i jeszcze dość małym ruchu na drodze miałem możliwość odrobinę się porozglądać podczas jazdy. Wzgórza koło Wielisławki, porośnięte lasem liściastym więc teraz widoczne, kuszą niezwykle, zachęcają do zdobycia na rowerze. Po przeciwnej zaś stronie, zdają się potwierdzać moje wcześniejsze przypuszczenia: tory wzdłuż drogi ktoś powoli, ale regularnie oczyszcza z krzaczorów.

Lubiechowa. Podjazd od samego początku idzie dość dobrze. W mięśniach ud zaraz po wjeździe do wsi zaczynam jednak czuć pieczenie. Po chwili może nie tyle przeszkadzający w jeździe co upierdliwy, nie za mocny ból mija. Nie wrócił, więc to nic groźnego. Może to pochodna Biegu Niepodległości, po którym moje łydki doszły do siebie dopiero wczoraj. Bieg wyczynowy dla niebiegacza to może frajda, ale na pewno nic zdrowego. Nachylenie się zwiększa, a ja kręcę cały czas równomiernie. Nie chce się pić, ale ja wiem, że to efekt niskiej temperatury. Co minutę pociągam więc z camelbaka, wiedząc co mnie czeka. Ostatni odcinek, gdzie droga prowadząca zboczem góry Okole ma nachylenie 20% (vide baza podjazdów) pokonuję tempem ok. 5 km/h, na stojąco, zygzakiem, ale na rowerze. Udało się.

Pierwszą i ostatnią tej wycieczki przerwę robię sobie na szczycie Kapelli, zwanej też Widokiem - 616 metrów n.p.m. Jest 14:30, mam dwie godziny do zmroku. Wsuwam dwa rogaliki - jedyną treściwą rzecz, jaką oferuje bufet na firmowej stołówce. Od pewnego czasu wyraźnie uzależniłem się od nich i kupuję podobne nawet na wypady rowerowe ;-) Przed odjazdem robię jeszcze parę zdjęć. To głównie dla przypadkowych czytelników tego bikeloga, którzy zastanawiają się, czy w Górach i na Pogórzu Kaczawskim jest na co popatrzeć i jest po czym pojeździć.

Landszafciki ze Skopcem i Barańcem (ok. 721 metrów n.p.m., dokładne wysokości są od lat sporne) - najwyższymi wzniesieniami Gór Kaczawskich




i dużo niższą Pańską Wysoczką (658 m n.p.m.) w masywie Okola:


Kusiło mnie, żeby wracać przez Janochów, a dalej przez Muchów i obok Czartowskiej Skały. Do zjazdu z drogi wojewódzkiej zniechęcił mnie urywający się co kilkanaście sekund zaledwie na moment sznur aut, sunący od Jeleniej Góry. Podczas odpoczynku, pooglądałem chwilę rejestracje. Cała Polska - DJE, DZL, czy DL w mniejszości. Ludzie wracają z długiego weekendu w górach...

Wybrałem zjazd do Lubiechowej drogą, którą przyjechałem. Najwięcej na liczniku 56,4. Przy 45 km/h na wysokości agroturystyki pozdrowiłem turystę-kolarza, który dopiero wspinał się pod górę. We wsi, inaczej niż zwykle - niebieskim szlakiem rowerowym do centrum Świerzawy. Na krzyżówce trzeba uważać, bo ktoś złośliwie poprzekręcał znaki. Dalej - nie ma gdzie się zgubić. Odcinek fajny, górka-dołek-górka-dołek. Na Rynku w Świerzawie w prawo jak na Wojcieszów, przed Biedronką (która niejednemu rowerzyście ratuje życie) w lewo na Rzeszówek i dalej znajomą trasą. Pod leśniczówką na końcu wsi dostrzegłem nawet spore ruiny. Teraz, sprawdzając mapę z wyd.Plan, wiem, że mijałem ruiny zamku.

W Stanisławowie, jeszcze na wysokości jednostki ratowniczej złota polska jesień, zaś w dolinie początek zimy. Mgła nad potokiem i drogą. Dookoła szron, na zboczach gór i na asfalcie. Mróz. Opuściłem to nieprzyjemne, tego dnia, miejsce jak najprędzej. Normalna aura - dopiero za Krzyżową Górą przed Sichowem.

Od Krajewa wyciągnęło mnie jednak w teren. Podjechałem na Janowice leśnym, stromym podjazdem. We wsi, jedyną obecnie alternatywą dla asfaltu - drogą na Dunino. Rolnik drogi nie zaorał. Wczoraj, jak się okazało, usypywał jedynie wał dokoła przykrytego stosu z czymś. Ale ogrodzenie pola ulepszył.

Zaczęło się robić ciemno, więc odpuściłem sobie jazdę przez Smokowice i las huty. Pojechałem przez Prostynię i wodociągi.

Zaraz przed wyjazdem z domu rozmawiałem przez gg z kolegą ze szkolnych lat, który obecnie jest kierowcą autobusów miejskich. Ja wychodziłem na rower, on do pracy na drugą zmianę. Żartował "tylko nie pchaj mi się dziś pod koła". Zjeżdżając z wiaduktu pod wodociągami, na skrzyżowaniu przed wjazdem na pętlę MPK minąłem się z "trzynastką", która musiała ustąpić mnie pierwszeństwa. Sympatyczny gest z dwóch stron - za kółkiem oczywiście kolega :)

Pod Auchan niespodzianka - myjnia już zamknięta, do wiosny. Chciałem skorzystać, bo na rowerze było jeszcze odrobinę błota po wczorajszym wypadzie. Ów odrobina, odpadająca przy wyjściu z rowerem z domu, wystarczyła ojcu do zwrócenia mnie uwagi. Chcąc oszczędzić nerwów sobie i rodzince, musiałem wybrać się pod Intermarche.


Komentarze (2)

Wow zaskoczyłeś mnie tą setką .

rennsport 20:04 poniedziałek, 14 listopada 2011

o woow :D Szacun Michał, 100 walnąć od tak sobie to jest coś :D

Bartex88 21:01 niedziela, 13 listopada 2011
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!