Niemal równa setka bez dobijania dystansu na siłę.
Ładna pogoda, szybkie tempo i od 15 o każdej pełnej godzinie zegarowej 2-3 minutowa przerwa w kręceniu na wciągnięcie wiktuałów skitranych po kieszeniach bluzy (nie chcę mnie się taszczyć camelbacka).
Dzisiejsze odkrycie: skondensowane słodkie mleko w tubce. Okazuje się, że słodycz pamiętana z dzieciństwa jest w najlepsze sprzedawana w Biedronce. Karmelowe jest do bani i nawet tego nie próbuję, na samo wspomnienie jak muliło, za to o smaku, hm, mlecznym, rewelacja. Tubka wciągnięta w Wilkowie po wyczerpaniu zapasu bananów na wcześniejszych przerwach zapewniła mnie niemal natychmiastowego "kopa" niemal do Dunina ;-)
Ta wycieczka, to miał być prolog czegoś większego, co zaplanowaliśmy z Markiem na jutrzejszy, według prognoz całkiem przyjemny dzień - swoiste rowerowe pożegnanie lata - ale nie będzie. Przynajmniej nie teraz. Regulując po przyjeździe do domu wnerwiającą mnie znów przednią przerzutkę niechcący zdemolowałem ją ;-) Przyspieszy to wysłanie roweru na delikatny remont napędu do przybytku na Rzemieślniczej. Zobaczymy, jak prędko do mnie wróci.
Klasyczną trasą szosową: najpierw na Górzec przez Warmątowice, Przybyłowice, Słup i Bogaczów, a z Górzca przez Pomocne, Stanisławów, Sichów, Winnicę i Babin na myjnię BKF, bo ta przy Auchan akurat zdefektowała. Po drodze na al. Rzeczypospolitej minęliśmy się z Anią. Myjnia taka sobie. Z większości programów typu mycie proszkiem czy lanie gorącym polimerem nie zamierzam korzystać, zostanie więc poczciwe Intermarche.
Jakaś paskudna infekcja gardła od 2 tygodni skutecznie zniechęcała mnie do ruszenia roweru z wykafelkowanego kąta w czeluściach mojego pokoju. W końcu dziś, rozpoczynając kolejne trzydniowe wolne, po przespaniu większej części paskudnego dnia, skorzystałem po 18 ze znacznie ładniejszej, niż się na to zapowiadało rano aury, i przejechałem się odwiedzić wyasfaltowane pagórki nieopodal Krajewa Górnego.
Pojechałem w kierunku Słupa standardowo. Że zachciało mnie się wrócić niestandardowo, od Starego Jawora pojechałem wyjątkowo, jak nigdy, betonową drogą na Małuszów. Stamtąd zaś, przez drogi a nawet wsie (przysiółki?), których na mapie próżno szukać. Kosztowało mnie to zapuszczenie na slickach na pozostałości po drodze asfaltowej do Legnickiego Pola, ale było warto.
Wczoraj wcześnie rano, zaczynając pracę po 5 rano na pociągu sunącym przez zalane gęstą mgłą Bory Dolnośląskie, przyglądając się promieniom słonecznym ledwo przebijającym się przez rozmyty jakoby krajobraz, stwierdziliśmy z mechanikiem, że nadejście jesieni - nie tej kalendarzowej, a faktycznej - to już kwestia dni. Mając wczorajszy poranek w pamięci, gdy dziś przed południem letnia aura udowodniła, że to, tak jak by, jeszcze nie jej ostatnie słowo, zmusiłem się do wyskoczenia na rower, by choć z daleka pooglądać skąpane w sierpniowym słońcu Chełmy. Mała, banalna rzecz, a cieszy.
Czuję się w obowiązku uprzedzić - będzie filozoficznie, długo i nic o nic o trasie ;-)
Mimo napiętego kalendarza, spiętrzenia dość poważnych spraw osobistych i absorbującej, szczególnie w okresie urlopowym, pracy, staram się wyrwać choć odrobinę czasu na pokręcenie po okolicy.
Trasy to banalne, z pozoru takie same, jak 5 lat temu, gdy rozkręcałem swą rowerową przygodę na dobre. Lecz motywacja jest zdecydowanie nie ta sama. Kiedyś na rower ciągnęła mnie chęć zobaczenia czegoś nowego, ruszenia w nieznane, pokonania słabości przejechawszy dotąd nieosiągalny dystans czy przewyższenie. Teraz to z reguły... zwykła, egoistyczna chęć rozładowania napięcia. Choć świadomie wiele rzeczy wpuszczam jednym, wypuszczam drugim uchem, nie przywiązuję wagi do tego, do czego jej przywiązywać nie trzeba albo wręcz nie wolno, to co nazywam napięciem gdzieś tam sobie jest, czuję to w nerwach, a już najlepiej czuję różnicę swojego samopoczucia, gdy spokojnie kładę się spać po takim "rozładowaniu akumulatora" przy pomocy roweru - inaczej, niż gdy zmuszam się do parogodzinnej drzemki w środku dnia.
W stosunku do oddalających się czasów szkolnych i chwilowo studenckich, mnóstwo spraw wygląda z mej obecnej perspektywy inaczej i nawet służy czemu innemu. Z rowerem też zdaje się być coś na rzeczy.
Ostatnio jadąc autobusem spotkałem w nim dobrego znajomego, z którym nie widziałem się przez ponad rok. Dopytywał co słychać u mnie i naszych wspólnych kolegów, konkluzja była taka że wszystko się zmieniło, wiele planów diabli wzięli, zajęliśmy się życiem. Znajomy, z którym dzieli mnie spora różnica wieku, uśmiechając się stwierdził coś w rodzaju "cóż, to było jasne, że beztroska młodość nie będzie trwać wiecznie". Mając 23 lata nie czuję się wcale staro, jednak szczere słowa znajomego utwierdzają mnie w przekonaniu, że nie tak dawno temu, gdzieś w bliżej nieokreślonym momencie coś się zmieniło, skończyło, a zaczęło się coś nowego.
Parę dni temu przypomniałem sobie wieczorem, że mniej-więcej o tej porze roku na Wzgórzach Strzelińskich rozgrywał się dość przyjazny, inny niż "wielkoseryjne", maraton MTB, od którego cztery lata temu zacząłem swą zabawę w ściganie, w której mimo uśpienia nie powiedziałem jeszcze, mam nadzieję, ostatniego słowa. Po ubiegłorocznej euforii, zadowoleniu z wysokiego wyniku obiecywałem sobie zawzięcie się i dokonanie w tym roku w Białym Kościele nie wiadomo czego. I co? Minął rok, a ja zastanawiam się, czy w ogóle warto brać wolne w pracy, ładować się na trzy godziny w pociąg i gnać gdzieś pod Strzelin w zalesione pagórki skutecznie udające karkonoskie lasy, żeby przez dwie-dwie i pół godziny poczuć się równie beztrosko jak jeszcze kilka lat temu. Spróbuję poszukać w sobie odrobinę samozaparcia, żeby napisać podanie o dzień wolny na 2 września i za dwa tygodnie zamiast rozładowywać nerwy, naładować akumulatory zadowoleniem. Ale jak to ostatecznie będzie, jeszcze nie wiem. Może większa od spodziewanej ilość wolnego i ostatnio coraz bardziej znośna pogoda pomogą mnie przeprosić się z rowerem na dłużej?
Po pracy musiałem wrócić do firmy w pewnej sprawie. Nie chciało mnie się iść pieszo, więc podjechałem rowerem. A jak już "uruchomiłem" rower, przebrałem się etc., to grzech było nie wykręcić kilkunastu km więcej niż droga z domu do pracy i nazad.
Kółko z Damianem z osiedla przez Nowodworską, Jaworzyńską, Grabskiego, Złotoryjską, obwodnicę i miasto pod wieczór. Akurat po deszczach trochę się rozpogodziło, a ja musiałem pozbyć się nadmiaru energii - spałem od 15 do 18, a wypadało by się jeszcze zdrzemnąć przed służbą na 3 rano.
"Odrowerzyłem" się zupełnie i lepiej w sierpniu nie będzie. Wolnych dni na cały sierpień niezaklepanych na nic innego (wypad ze znajomymi, impreza, egzamin na prawo jazdy :D) mam dosłownie cztery. Nie ma to jak nałożenie się w pracy sezonu urlopowego z wycieczką pracowniczą (na którą nie jadę, więc pracuję). Na pracę nie narzekam, ale grafik na sierpień daje czadu.
Nie wiem kiedy, 22 lipca stuknęło mojemu bikeblogowi 5 lat. Jak ten czas leci.
kol(ej)arz ;-))
2007 - powrót na rower po 15 latach przerwy.
2008 - pierwszy wyścig, dołączenie do MTB Votum Team Wrocław
2009 - 7 Bike Maratonów na koncie, maraton w Lubinie, no i ukończona na 11 miejscu etapówka :)
2010 - sezon przerwała nieoczekiwana zmiana sytuacji życiowej i dość absorbująca praca. Koniec ścigania
2011 - mała stabilizacja i powrót na rower, pierwszy wyścig po przerwie
2012 - rok "turystyczny", na początku oczekiwana zmiana miejsca pracy, na końcu - równie oczekiwane przeniesienie służbowe i przeprowadzka do Kłodzka :)
2013 - "zadomowienie" w Kotlinie Kłodzkiej, parę ciekawych wycieczek
2014 - rok praktycznie bez roweru
2015 - powrót już chyba na dobre do Wrocławia, kolejny powrót na rower!
Bikestats towarzyszy mnie od pierwszej "współczesnej" jazdy 22.07.2007.
pole rażenia: http://zaliczgmine.pl/users/view/1102