Legnica: dom - dworzec PKP Wrocław: PKP Nowy Dwór - Rogowska - Mińska - Avicenny - Trasa Przemysłowa - CH Bielany
Dowóz Krossa do Tyńca. Pod Castoramą w Bielanach koniec trasy - kapeć na tyle. Nie chciałem bawić się w szukanie przyczyny i zmianę dętki o 20:35 przy 5 *C. Zadzwoniłem po ciocię, która brakujące 5km podwiozła mnie samochodem.
Starty w 2009 r. już za mną, wielkimi krokami zbliżają się zaś przygotowania do nowego sezonu.
W ramach regeneracji, przez ostatnie 3 tygodnie ograniczyłem swoją aktywność do minimum. Całkowitemu odstawieniu roweru sprzyjała delegacja z firmy, w której od roku dorabiam sobie m.in. na zabawę w MTB. Miejsce zakwaterowania wymarzone na odpoczynek po sezonie - spokojne, urokliwe Bad Oldesloe, gdzieś w środku landu Schleswig-Holstein. Spokój, cisza i nawet sporo czasu po pracy, by dziesięć razy przestudiować "Biblię treningu..." Friela, nakreślić sobie zarys przygotowań, przeanalizować to, co było, odpowiedzieć sobie czego naprawdę chcę w nowym sezonie.
Sielanka zaczęła się dzień po wyścigu w Karpaczu, skończyła zaś w miniony czwartek. Raptem kilkanaście godzin po powrocie do kraju siedziałem na zebraniu wraz z 12. innymi śmiałkami, którzy zdecydowali się odrobić uniwersytecki wf na kolarstwie górskim. Pierwszy wyjazd 17 października.
WF idealnie wpisuje się w moje plany. Choć ostatni, czwarty tydzień odpoczynku spędzam jeszcze na luzie, najwyższy czas wsiąść na rower i wrócić do kręcenia. Na razie lekko - tak jak dziś po naszym parku. Wybrałem się obejrzeć zmagania dzieci i młodzieży podczas corocznego wyścigu jesiennego, spotkać znajomych kolarzy i dziennikarzy. Generalnie było kameralnie i fajnie. Dla zainteresowanych: na Lca.pl jest już kilkadziesiąt fotografii. Nawet niechcący załapałem się do spółki z Orestem i Arkiem na jedną ]:->
W czas wliczyłem tylko dojazd z domu na miejsce wyścigu i powrót.
Choć wszystko wskazywało, że ciepłe dni A.D.2009 to już przeszłość, sobota, 20 września udowodniła nam w Karpaczu, że jesień - przynajmniej ta kalendarzowa - nadejdzie dopiero za 3 dni. Niektórzy, podobnie jak ja, przypłacili swój pesymizm i wiarę w niedokładne prognozy zbyt ciepłym ubiorem. Na szczęście, nie zepsuło to w najmniejszym calu dobrych wrażeń z dzisiejszego startu.
Trasę, z nieznacznymi zmianami, poprowadzono po śladzie Bike Maratonów z lat ubiegłych. Przebieg nie był na pewno zaskoczeniem dla uczestników tegorocznego Bike Adventure, którego trzeci etap tak naprawdę przejechaliśmy dziś w przeciwnym kierunku, zamieniając jedynie Karpacz na Jelenią Górę.
fot. portal JG24.pl
Nauczony ostatnim doświadczeniem z Poznania, zająłem miejsce na początku połączonego szóstego/siódmego sektora (nawiasem mówiąc spotykając tam Marka), pilnując, by tuż po starcie nie wpaść w korek na pierwszym, solidnym podjeździe. Strategia okazała się słuszna, na pierwszych siedmiu kilometrach wyprzedziłem bowiem kilkadziesiąt osób, w końcu doganiając Pawła, który startował dziś z 4. sektora. Nie popadłem w zbędną euforię, bo wiedziałem, co czeka mnie, gdy tylko skończy się podjazd - ostry, najeżony kamieniami i drenami zjazd Drogą Chomontową. Przy lepszej niż na początku sezonu, ale jeszcze nie najlepszej technice, zjechałem swoim tempem, co sprawiło, że dwadzieścia minut wcześniej wyprzedzeni mieli okazję zrewanżować mi się za podjazd w Karpaczu.
Po, wydawałoby się z opisów na forum, najtrudniejszym fragmencie trasy, czekała nagroda - asfaltowy podjazd, ostry zjazd w dół, a następnie podjazd na Dwa Mosty. Tam właśnie, tuż przed zjazdem z dystansu mini, ostatni raz wyprzedziłem Pawła, który i tak wziął ostatecznie wziął odwet tuż za Dwoma Mostami ;-) W międzyczasie, zanim dotarłem na górę, zamieniłem kilka słów z jadącym po trasie zawodnikiem Sirbudu Wałbrzych z Boguszowa. Okazało się, że mamy wspólnych znajomych. Cóż, mały ten świat ;-) Dalej zaś okazało się, że Chomontowa, to przy Drodze na Dwa Mosty uwertura do opery. Nie było łatwo zjeżdżać tu szybko (teraz nie mogłem już sobie odpuścić), dwukrotnie mną i Krossem zarzuciło tak, że odniosłem wrażenie, że tracę kontrolę nad rowerem. Na szczęście, to było tylko wrażenie. Muszę przyznać, że przydały się tutaj treningi na żwirowo-kamienistym zjeździe z Rosochy w Stanisławowie do Leszczyny. Wszystko było ok, ani jednej "gleby", ani jednego defektu. I tak już zostało do samej mety, na którą przyjechałem 71. w swojej kategorii, uzyskując tym samym najlepszy wynik na BM 2009.
Jak dla mnie, satysfakcjonujące zakończenie sezonu startowego. Teraz czas wyjeżdżać do Niemiec zarobić parę groszy, 8 października wracać na studia... A do treningów - zapewne za miesiąc. Innymi słowy, okres roztrenowania zacząć czas.
wynik: MEGA [53 km] open 230/362 M2 71/93 3:06:11 (pierwszy 1:55:04, ostatni 5:18:23)
Wnioski? Jestem generalnie zadowolony. Po pierwsze, Kross jak na rower niemal bez hamulców spisał się na miejscami technicznej trasie w Karpaczu na medal. Podobnie jak we Wrocławiu i Boguszowie sporo pomogła znajomość trasy. I, co tu kryć, mała konkurencja - dziś finał u konkurencji w Istebnej ;-) Widzę postęp w stosunku do objeżdżania elementów tej trasy podczas zgrupowania i Bike Adventure. Żałuję tylko trochę, że nie dałem rady pokonać podjazdów na 25 i 33 km bez schodzenia z roweru, by pochwalić się i tym...
Choć z drugiej strony, to kolejny dobry powód, by wystartować w Karpaczu za rok.
Dowóz Krossa przed maratonem. Lekki, ale dłuuugi rozjazd ;) 10 km w towarzystwie młodego szosowca z (do niedawna) Wałbrzycha, który też robił sobie rozjazd.
Stało się - ruszyłem się na rower. W sumie niepotrzebnie w ostatnie dni tak poświęcałem się nauce, bo pani egzaminator z NOiZ (Nauki Organizacji i Zarządzania) skutecznie znokautowała mnie dwoma pytaniami z wykładu. Na jedno odpowiedziałem - mało! Trudno się mówi.
Ale o rowerowaniu ma tu być, a nie moich edukacyjnych perypetiach. Tak więc: ruszyłem dziś najpierw z parku przejechać się zbudowaną już (tylko nie wyasfaltowaną) nową ulicą, między Zamiejską a Spółdzielczą. Później skręciłem na lotnisko, po drodze przekonując się (po reklamie na płocie), że najbardziej oczekiwana legnicka inwestycja, bardziej niż dotąd wszystkie galerie i Helios razem wzięte - Decathlon ;-)- powstaje w nieco innym miejscu, niż sądziłem. Dalsza trasa to al. Rzeczypospolitej, ścieżka rowerowa przecinająca os. Kopernika, pętelka wokół os. Piekary i powrót do parku. Na koniec zaś drobne szwendanie się po centrum.
Tempo głównie dość szybkie. Mimo to, po tygodniu luzu i może nie odczuwalnego psychicznie, ale za to fizycznie napięcia, nie miałem siły na normalny, dwugodzinny trening.
W ramach godzinnego rozjazdu zachęciłem Damiana do wypadu do Jezierzan. W tamtą stronę przez Pątnówek, powrót przez Ulesie.
Nie wiem, czy nie muszę odpuścić sobie jutrzejszego treningu :( W piątek rano mam ważny egzamin (mikro, druga poprawka; dzisiejsza statystyka do przodu), a jutro o 18 muszę być we Wrocławiu na zebraniu w firmie.
Wiem już za to na pewno, że ten sezon startowy zakończę wyścigiem 19 września w Karpaczu. Dzień później wchodzę w fazę roztrenowania.
Na rower, i tak w ogóle, do Polski, wracam 8 października. Jeśli na studiach noga się powinie, i stanie się zdaje się najgorsze, co przy zgromadzonych punktach ECTS może mi się stać - powtórny wpis na I rok (tfu!), wrócę dopiero na początku grudnia. Do domu wpadnę przez ten czas 2-3 razy.
Maraton w Pyrlandii Fujifilm Bikemaraton #11 - POZNAŃ
Pierwsza niedziela września przywitała nas w Wielkopolsce wietrzną, a chwilami i deszczową aurą. Chce się rzec, że mieliśmy do czynienia z pierwszym jesiennym dniem w tym roku. Przy warunkach, jakie oferowała nam niezmienna od lat trasa BM Poznań, taka pogoda to jednak bardziej zaleta, niż wada. Deszcz związał luźny piach, a między zawodnikami nie unosiły się, tak jak we Wrocławiu, tumany kurzu.
W moim odczuciu dzisiejsza trasa była najłatwiejszą, spośród wszystkich edycji Bike Maratonu. W całości płaska, z nieodczuwalnym w praktyce przewyższeniem. Do ciekawszych momentów należał jeden tylko ostry zjazd w dół (na 50 km) oraz tuż za nim spory odcinek gliniasty, gdzie mieliśmy spore pole do popisu w zapanowaniu nad rowerami. Leśnym alejkom nad Jeziorem Swarzędzkim nie sposób odmówić walorów krajobrazowych, jednak, nazwijmy to, walorów treningowych, nie posiadają one żadnych. Do nieciekawych na pewno zalicza się przejście pod mostem w Swarzędzu. Ale o tym za chwilę.
Cel na ten wyścig był prosty - przejechać go jak najszybciej. Gdybym wziął sobie do serca wskazówki starszego kolegi z teamu, który na forum jeszcze kilka dni temu przestrzegał:
"Co do trasy to radzę od samego startu dać z siebie wszystko. Do schodów jest 6 km więc trzeba być z przodu swojego sektora żeby w korku nie ugrząźć. Chociaż może teraz takich korków nie będzie..."
... to może zająłbym miejsce o 10:30 na sektorowej linii startu i teraz byłbym zadowolony z wyniku. Jednak start po 20-minutowym oczekiwaniu z połowy sektora 6 + 7 (kobiety, dzieci i Pyry), czyli w praktyce ściśniętego na nieogrodzonej powierzchni tłumu, który kończył się dopiero pod sceną sprawił, że proroctwo kolegi się spełniło i pierwsze 6 km pokonałem wraz z tłumkiem tempem żółwia.
Przeszedłem do defensywy dopiero po ok. 15 minutach, gdy znaleźliśmy się pod przejściem. Ku głośnemu oburzeniu co poniektórych (ciekawe, czy przeczytam o sobie na forum BM ;-) ) zamiast iść grzecznie gęsiego jeszcze wolniejszym tempem, prowadząc rower po jednej z dwóch kładek wzdłuż rzeki, chwyciłem pewnie ramę swojego Cannondale'a i przeniosłem rower za barierką - nad wodą, ze dwadzieścia razy powtarzając jak mantrę "przepraszam" podczas przeciskania się między kierownicami prowadzonych maszyn. Zyskane 20-30 oczek straciłem wprawdzie szybko w Gruszczynie, gdzie na 2 cenne minuty unieruchomił mnie zakleszczony przez przednią przerzutką łańcuch, później (wraz z opcją "maraton z blata") było już jednak tylko lepiej. Liczby nie kłamią - na międzyczasie byłem 469 open, na mecie - 374. O czymś to świadczy. Sprawę ułatwiało to, że miejscowi cykliści, którzy porwali się na start w maratonie (w większości numery startowe 4xxx), okazali się totalnie nieprzygotowani do podjeżdżania nawet najmniejszych z możliwych leśnych podjazdów, prowadząc tłumnie rowery albo walcząc z przełożeniami. Wcale nie taki straszny, jak go malowali był odsłonięty, gruntowo-asfaltowy odcinek pod wiatr. W moim przypadku wystarczyła częsta zmiana "pociągu" ;-)
wynik: MEGA [63 km] open 374/550 M2 120/158 2:56:05 (pierwszy 2:01:58, ostatni 4:32:57)
Wnioski z tego wyścigu: starać się na wszystkich edycjach, by później nie tracić punktów przez sektor. Teraz, w miarę możliwości, dałem z siebie prawie wszystko. Podobnie jak w Ustroniu, (z tą różnicą, że tam ściganie zakończyłem nie na mecie, a przez defekt 13 km przed). Poza tym dbać o pozycję w sektorze i - mimo wszystko - pracować nad szybkością.
Dojazd nad ranem na miejsce wyjazdu do Poznania. Przez pół Grabiszyńskiej środkiem torowiska tramwajowego :D Cóż, tak był wytyczony objazd na czas budowy.
Tyniec Mały - CH Bielany - Czekoladowa - Karmelkowa - Grabiszyńska - Piłsudskiego - Podwale - Pl. JPII
kol(ej)arz ;-))
2007 - powrót na rower po 15 latach przerwy.
2008 - pierwszy wyścig, dołączenie do MTB Votum Team Wrocław
2009 - 7 Bike Maratonów na koncie, maraton w Lubinie, no i ukończona na 11 miejscu etapówka :)
2010 - sezon przerwała nieoczekiwana zmiana sytuacji życiowej i dość absorbująca praca. Koniec ścigania
2011 - mała stabilizacja i powrót na rower, pierwszy wyścig po przerwie
2012 - rok "turystyczny", na początku oczekiwana zmiana miejsca pracy, na końcu - równie oczekiwane przeniesienie służbowe i przeprowadzka do Kłodzka :)
2013 - "zadomowienie" w Kotlinie Kłodzkiej, parę ciekawych wycieczek
2014 - rok praktycznie bez roweru
2015 - powrót już chyba na dobre do Wrocławia, kolejny powrót na rower!
Bikestats towarzyszy mnie od pierwszej "współczesnej" jazdy 22.07.2007.
pole rażenia: http://zaliczgmine.pl/users/view/1102