Dzień z WSI... czyli wyjazdem szkoleniowo-integracyjnym z całą załogą legnickiej placówki firmy, do której wróciłem.
Wejście szlakiem czarnym i skalistą ścieżką wzdłuż granicy, zejście Drogą Jubileuszową i szlakiem czerwonym. 780 m przewyższenia.
Niestety z wielu przyczyn (w tym z najważniejszej - zakazu KPN) nierowerowo, stąd nie podaję kilometrów w statystyce.
Łącznie zeszło nam na wędrówkę, po odjęciu czasu czekania na grupę, ze 4 godziny.
W tym roku już po ptokach, natomiast póki co kusi mnie niesłychanie, by w przyszłym dać zarobić firmie Grabek Promotion na niemałym startowym i wystartować w Uphillu na Śnieżkę. Jestem przekonany, że nawet tylko utrzymując obecną formę, dam sobie radę z Drogą Jubileuszową. Pytanie, w jakim czasie, zdaje się pozostać bez odpowiedzi do 2012.
Niedzielnie zmiany w grafiku na lipiec mam o tyle dobre, że pracuję od 10 do 15. Dzięki temu później mam do dyspozycji sporą ilość czasu, by wyskoczyć gdzieś dalej - tak jak tej niedzieli.
Za cel wycieczki po szosach Pogórza postawiłem sobie odwiedzenie Świerzawy i sprawdzenie odcinka Kondratów - Rzeszówek - Świerzawa. W Rzeszówku co prawda już raz byłem, kończąc tam nawet swą pierwszą wycieczkę rowerem do Jeleniej Góry, ciekawość mą budziła jednak dotąd niezaliczona droga z Kondratowa, która może być ciekawą alternatywą na odcinku Złotoryja - Świerzawa podczas wyjazdów w kierunku Kapelli.
Wyjechałem po 2,5 godzinach odpoczynku po robocie, tuż po 17:20 Warto było się wybrać - poznałem interesujący, przyjemny widokowo odcinek rozpoczynający się w tym kierunku przyjemnym, serpentynowym ostrym podjazdem i kończący długim zjazdem.
W samej Świerzawie również dokonałem ciekawego "odkrycia". Jadąc równoległą do szosy głównej ulicą Reymonta, górującą nad miasteczkiem, można sprytnie ominąć ruch samochodowy i cieszyć się jazdą niezmąconą przez auta w zasadzie od wyjazdu, aż do wjazdu do Legnicy. Wadą jest to, że ten "objazd", ze względu na szerokość ulicy i drogę jednokierunkową, działa tylko w jedną, przejechaną przeze mnie stronę.
Z rzeczy prywatnych, a więc mniej istotnych - podczas tej wycieczki przetestowałem swój nowy nabytek, a mianowicie decathlonowski kamelbak Rockrider, który kupiłem podczas trwającej, sezonowej wysprzedaży końcówek serii za circa 40 zł (dla zainteresowanych: w niedzielę rano było jeszcze kilka w innej kolorystyce). Spisał się generalnie dobrze i byłoby miło, gdyby nie to, że popełniłem błąd źle rozkładając w czasie kolejne łyki. Znaleźć na trasie ze Świerzawy, gdzie skończyła mnie się woda, otwarty w niedzielę po 20:00 sklep jest niewykonalne, więc wjeżdżając o szarówce (21:30) do miasta zaczęło mnie porządnie suszyć, zaś pod domem "odcinało prąd". Jeżeli jednak okaże się kiedyś, że lepsze rozplanowanie nic nie da i że litr to za mało na letnie podboje Gór i Pogórza, do Rockriderów są dostępne, po osiągalnych cenach, zamienniki o pojemności 2 l.
Jak zawsze fajne plany na dwudniowe wolne musiał trafić szlag. Już we wtorek przyplątał się do mnie jakiś mikrob, w konsekwencji czego bolące gardło i głowa w połączeniu z lekkim stanem zapalnym zatok rozkazywały zapomnieć o jeździe.
Na szczęście, moje zdolności regeneracyjne najwidoczniej nie przeminęły, skoro wystarczył raptem jeden dzień spędzony w łóżku, aby względnie dojść do siebie. W czwartkowy wieczór zaryzykowałem więc ratowanie resztki "weekendu" (o prawdziwym weekendzie w sobotę-niedzielę pracując w handlu można zapomnieć) i postanowiłem wieczorem wyskoczyć gdzieś pod miasto. Ku mojemu zaskoczeniu Damian dał się namówić na wypad do Stanisławowa. Szczególnie takiej okazji nie mogłem więc pozostawić obojętnie ;-)
O 19:35 wyruszyliśmy spod kładki w parku, po którym wcześniej urządziłem sobie rozgrzewkę, trasą przez Wały Jaworzyńskie - Nowodworską - Babin - Kozice - Winnicę i Sichówek. Jechałoby się idealnie, gdyby nie to, że od wysokości Janowic co chwilę rozbijaliśmy całe chmary owadów. Latające żyjątka nie pozostawały nam za to dłużne, goniąc za nami później w pokaźnych ilościach, najwyraźniej bez przyjaznych zamiarów. Pożartowałem sobie, że zyskaliśmy w ten sposób czynnik mobilizacyjny "na rozpęd". Humor opuścił mnie jednak na podjeździe w Sichowie, tuż przez małą skalistą górką w drodze na Stanisławów, gdzie dla odmiany wjechaliśmy w rój czegoś większego, uzbrojonego w żądła. Decyzja mogła być jedna - dzida w dół! Najprędzej jak mogliśmy zjechaliśmy pod restaurację w Sichowie i dalej, bez zatrzymania, pognaliśmy przyzwoitym tempem w kierunku Słupa.
Żądeł udało się dzielnie uniknąć. Osiągnięcia pierwotnego celu wycieczki - również.
Skręcając w kierunku Bielowic i Warmątowic, przez które to wioski wróciliśmy do domów (rozstając się o 21:30), naszą uwagę przykuł miejscowy wiatrak. Okazało się, że na połamane (!) wszystkie skrzydła. Skutek burzy, czy działalności jakiegoś prowincjonalnego Don Kichota?
Sprawcą zamieszania stały się pozostawione w szafce w pracy (przed dwudniowym wolnym) klucze od mieszkania, o których przypomniałem sobie oczywiście dopiero pod klatką, nie mając czym otworzyć drzwi.
Dla urozmaicenia drugie kółko przez Sosnową i dawne koszary przylotniskowe.
kol(ej)arz ;-))
2007 - powrót na rower po 15 latach przerwy.
2008 - pierwszy wyścig, dołączenie do MTB Votum Team Wrocław
2009 - 7 Bike Maratonów na koncie, maraton w Lubinie, no i ukończona na 11 miejscu etapówka :)
2010 - sezon przerwała nieoczekiwana zmiana sytuacji życiowej i dość absorbująca praca. Koniec ścigania
2011 - mała stabilizacja i powrót na rower, pierwszy wyścig po przerwie
2012 - rok "turystyczny", na początku oczekiwana zmiana miejsca pracy, na końcu - równie oczekiwane przeniesienie służbowe i przeprowadzka do Kłodzka :)
2013 - "zadomowienie" w Kotlinie Kłodzkiej, parę ciekawych wycieczek
2014 - rok praktycznie bez roweru
2015 - powrót już chyba na dobre do Wrocławia, kolejny powrót na rower!
Bikestats towarzyszy mnie od pierwszej "współczesnej" jazdy 22.07.2007.
pole rażenia: http://zaliczgmine.pl/users/view/1102