Wyprawa w Chełmy, czyli majówka na rowerzeDla tych, co nie lubią czytać - od razu trasa: Legnica - DW364 - Wilczyce - Krotoszyce - Krajów - Winnica - Słup - Chroślice - Bogaczów - Pomocne - Stanisławów - lasy :) - Sichów - Sichówek - Krajów - Janowice Duże - Kozice - Babin - Legnica.
Dla pozostałych - nieco obszerniejsza relacja:
===
Trudno sobie wyobrazić początek maja w koleżeńskiej paczce Morpheo i spółki inaczej, niż bez wypadu w nasze południowe strony - rejon Przedgórza Sudeckiego. W ubiegłym roku, choć nierowerowo, pokonaliśmy trasę z Brachowa przez Słup, Winnicę, Sichówek, Krajów, Święciany i Dunino do Szymanowic. Nie inaczej pod względem wyprawy było i w tym roku, choć z zasadniczą różnicą. Tym razem w ruch poszły rowery.
Pierwotnie przewidywaliśmy wyjazd w Święto Pracy, jednak przez pogodę wypad przełożyliśmy na dziś (3 maja). Zmienił się również park maszynowy imprezy ;) (mój rower zastąpił pożyczony na dziś od Damiana kilkuletni Magnum) oraz miejsce startu - zamiast sprzed pomnika wdzięczności dla Armii Radzieckiej, czy jak kto woli placu Słowiańskiego, wystartowaliśmy z Chojnowskiej. Prognoza ICM nie mówiła zbyt wiele - "na troje babka wróżyła" - raz słońce, raz chmury, raz przelotny deszcz... Tak też było, choć za sprawą dość wysokiej temperatury (z 15 st.), słabego wiatru i krótkotrwałych opadów (z godzinę) na pogodę narzekać nie mogliśmy.
Od
Damiana wyruszyliśmy po 9. przez Żołnierską i Asnyka, następnie drogą pieszo-rowerową wzdłuż ul.Złotoryjskiej wyjechaliśmy z miasta. Wzięto się ostatnio za tą ścieżkę - na odcinku od Kilińskiego do Ronda UE miasto wykarczowało mocno ograniczające powierzchnię krzaki, od ronda do huty "kombinat" wysypał nowy żwir. Szkoda, że nie myśli się o przedłużeniu trasy do granicy miasta, bo powstałby tak całkiem bezpieczny wyjazd z Legnicy w kierunku Złotoryi. Póki co od parkingu na wysokości "Legmetu" posiadacze jedynie słusznych dwóch kółek muszą przedzierać się wespół z blachosmrodami drogą wojewódzką. Tak, jak my dzisiaj. DW364 dojechaliśmy do murowanego przystanku przed węzłem z
A4, za którym odbiliśmy na
Wilczyce. Ładne widoki tylko zachęcały do dalszej jazdy. Przerwaliśmy ją na chwilę w
Krotoszycach - okazją był sklep. Za sprawą nowych regulacji prawnych łatwiej w święto znaleźć otwarty sklep na wsi (tu nawet trzy), niż w mieście. Skorzystaliśmy więc z ów przybytku kapitalizmu i wzbogaceni o "śniadanie" ruszyliśmy przez
Krajów i malowniczo położoną na wzniesieniach
Winnicę do miejscowości
Słup. Po rundzie honorowej po koronie betonowej
tamy na Nysie Szalonej z 1974 r. tuż za wyjazdem ze wsi urządziliśmy sobie pierwszą przerwę posiłkową.
Po półgodzinnym leniuchowaniu, nie niepokojonym niczym poza krążącą tam i z powrotem policyjną Skodą Octavią (aż dziw, że nie mają już "poldka") ruszyliśmy pod górę w kierunku
Chroślic. Po chwili wysiłek, jak zawsze, wynagrodzony został pięknym, równie widokowym jak w Wilczycach zjazdem. Dalej zaś, po przecięciu prosto DW363, za ostatnimi domami we wsi czekała nas prawdziwa "gratka" - coś dla niezdecydowanych pomiędzy wyborem drogi gruntowej a asfaltu. Doszczętnie zniszczona przez czas asfaltówka, wraz z równie starymi jak ona znakami drogowymi może doskonale służyć jako pokazówka dla gminnych decydentów, że po wybudowaniu drogi nie można zapominać o niej na 40 lat.
(Chroślice)
Niemałe zaskoczenie spotkało nas za
Bogaczowem, stanowiącego swoistą "bramę" naszego celu podróży -
Parku Krajobrazowego "Chełmy". Dojeżdżając do stawu zaniepokoiła nas grupa młodzieży, samochodów itd. ustawionych wzdłuż drogi. Całe zamieszanie wyjaśniło się już po chwili - zatrzymał nas pracownik Statoila, który oznajmił, że na razie szosą nie pojedziemy, na trasie Sichów-Bogaczów
Dytko Team testuje bowiem nowego Lancera. Udało się nawet jakoś uwiecznić ów puszkę ;-)
(Bogaczów; nowe auto Dytko Team'u)
Po 20. minutach przymusowego postoju początek największej niespodzianki dzisiejszego dnia - niespodziewanej "czasówki" pod wzniesienie, które w planach przewidywaliśmy nawet pokonać w najgorszych momentach prowadząc rowery pod górę (wszak wypad miał mieć charakter czysto turystyczny). Nic z tego - po twierdzącej odpowiedzi na pytanie, czy jeździmy dość dobrze, odwrotu nie było - mamy kilkanaście minut na dojazd do Sichowa :P Co istotne - bez żadnych przerw. Kilka sekund uporządkowania, pakowania "biwaku" i jazda. Za nieustanne 15 km/h pod niemały, wcale niekrótki podjazd i zaliczenie aż 4 z 5 checkpointów na trasie (na którym co rusz zabezpieczający trasę recytowali "rowerzyści przejechali"). przy czwartym, 500 m od końca wymiękliśmy i przeczekaliśmy następne kółeczko rajdowców. Odbiliśmy to sobie kolejnym pięknym zjazdem z podnóża
góry Górzec (445 m. n.p.m.), na którym nasza prędkość dochodziła do 50 km/h i kolejną półgodzinną przerwą na pierwszym przystanku PKS we wsi
Pomocne. Swoją drogą, znów potwierdza się, że dobrze utrzymane przystanki PKS stanowią ważny element infrastruktury turystycznej w gminach ;-)
(Pomocne)
Najlepsze było dopiero przed nami. Od skrzyżowania "głównej" szosy z drogą do Muchowa, gdzie wjechaliśmy na fragment
europejskiego szlaku ER-4 ruszyliśmy prosto, w kierunku zachodnim, odbijając na północ przy drogowskazie "Stanisławów 3,5 km). W myśl zasady, że nie jesteśmy na treningu wytrzymałościowym, a typowo rekreacyjnej wycieczce pod miasto przez kilkaset metrów prowadziliśmy maszyny pod górę, po pokonaniu najstromszego odcinka podjechaliśmy zaś, wykorzystując następujące po sobie małe zjazdy i większe podjazdy. W końcu udało się - wjechaliśmy do najwyżej położonej wsi "Chełmów" - rozsianego po wzgórzach
Stanisławowa, z którego widoki sięgają nawet położonej ok. 30 km stąd, ponad 350 m niżej Legnicy, a skąd można zjechać równie widokowym kilkukilometrowym asfaltowym zjazdem do miejscowości Sichów.
(Stanisławów, centralny punkt wsi)
Jako, że od Bogaczowa bez przerwy towarzyszyła nam prawdziwie majowa, słoneczna pogoda, po zjeździe na przystanek w centrum wsi naprzeciwko obelisku 800-lecia "tych ziem" zdecydowaliśmy się na odnalezienie budynku przedwojennego przekaźnika telegraficzno-radiowego. Tu w zasadzie zaczęła się część wypadu pt. Wielka Improwizacja. Pewnie dotarlibyśmy do popularnego "telegrafu", a więc jednocześnie
Rosochę (464 m. n.p.m), gdyby nie to, że najpierw kierownikowi wyprawy (czyli skromnemu autorowi niniejszych wypocin :P) nie pasowała asfaltówka, na którą odbijał ER-4, następnie zaś zachciało się odbijać na niebieski szlak PTTK. Wyprowadzeni w las, błądziliśmy tam z godzinę, co chwilę ciesząc się z długich zjazdów na siodełkach swoich rumaków i prowadząc je pod górę, w przekonaniu, że w końcu dotrzemy na szczyt. Fakt faktem, jakiś bliżej nieokreślony leśny szczyt, wysokością zbliżony do Rosochy nawet zdobyliśmy, podobnie jak spory fragment niebieskiego szlaku turystycznego, który na końcowym odcinku za źródełkiem właściciel pola postanowił w tym roku... zaorać - celu jednak nie osiągnęliśmy. Zadowolenie kompanów z leśnej trasy tuż po wyjeździe z "Chełmów" wskazuje jednak, że nikt raczej nie był z tego powodu zbytnio obrażony - a wręcz przeciwnie.
(Tuż po wyjeździe z PK "Chełmy", widok w stronę Złotoryi)
Mniej wesoło było tuż za parkiem - po zaoraniu pola pozbawiony jakimś sposobem swojego dawnego biegu strumyk wylewa się na drogę, tworząc miejscowo coś w rodzaju płytkiej, szerokiej rzeki. Ani dla mnie, ani dla
Wojtka większego problemu nie stanowiło ominięcie wody bokiem, czego nie można powiedzieć o Damianie, który był zmuszony pierwszy raz zmoczyć swojego nowego Treka :) Minęło kilka minut i po leśnej eskapadzie znaleźliśmy się w bliżej nieokreślonej wsi, gdzie prędko uciekliśmy pod metalową wiatę - ledwo wjechaliśmy na szosę, a majową, słoneczną aurę zastąpiła majowa, przelotna ulewa.
Po prawie godzinnym przesiadywaniu pod blachą, gdy deszcz ustąpił, ruszyliśmy w dalszą drogę. Wystarczyła chwila uważnej obserwacji numerów posesji, a nierozpoznana dotąd wieś okazała się być
Sichowem. Pech chciał, że niebawem dogoniliśmy "idącą" w kierunku Legnicy chmurę. Przemoczeni do suchej nitki przez
Sichówek z ponad trzydziestką na liczniku gnaliśmy do
Krajewa, gdzie nie tylko nie padało, ale i wszystko wskazywało na to, że deszczu tu nie było. Zatrzymaliśmy się na chwilę i faktycznie - deszczowe chmury jakby obchodziły Legnicę i najbliższe okolice bokiem.
Za mostem na Nysie Szalonej odbiliśmy na dotąd znaną nam tylko z map ładną, gruntową drogę do
Janowic Dużych. Przy polanie, zwanej jak głosi jeden z wielu w okolicy obelisków bitwy napoleońskiej z 1813 r. Płaskowyżem Janowickim urządziliśmy ostatni dziś odpoczynek. Chwila na zdjęcia, telefony do rodzin z zamówieniami odgrzania obiadu, podgrzania wody w bojlerze itp. ;) i czas na ostatni odcinek
Janowice Duże -
Babin. Następny z okolicznych pięknych zjazdów z widokiem na całą Legnicę, kostkowy podjazd na wiadukt na A4 i praktycznie jesteśmy w domu. Przez Nowodworską, Jaworzyńską i Obwodnicę, a następnie Złotoryjską i os.Białe Sady powracamy pod miejsce dzisiejszego startu, gdzie opuszcza nas Wojtek, a Damian i jego rowery wracają do siebie. Tym samym, kolejna już majówka z TMKM przeszła do historii.
(ekipa - od lewej:
Damian,
Wojtek i Morpheo :-) )
ps. Dane "licznikowe" pochodzą od jedynego posiadacza sprawnego licznika na dzisiejszej trasie - w zasadzie są ok, bo staraliśmy się jechać prawie równo.