Na odreagowanie nieprzespanej nocy, spotkania w pracy b. przemądrzałej osoby, zażartego (ale wygranego) boju na Allegro i stu innych rzeczy... Szaleństwo na zjazdach przy 44,4 km/h i Royal Philharmonic Orchestra w słuchawkach: bezcenne na ukojenie nerwów. W lasku znalazłem ciegawy singletrack nieopodal giełdy, nie przypominam sobie żebym wcześniej nim jechał. Rozjazd po wszystkim przez park powolutku, po czym od głównej alei do domu - znów dzida.
Ponieważ mam tego dnia wolne w pracy (i nie ma większego ryzyka, że to się zmieni), jeżeli tylko pogoda nie ulegnie gwałtownemu załamaniu, nie tylko startuję w tym rajdzie ale i jadę nań rowerem z samej Legnicy. Powrót przewiduję po 3-4 h na objechanie trasy i przerwie w bazie rajdu również rowerem. Po południu można wrócić też pociągiem z Rudnej z przesiadką we Wrocławiu. Dojazdu na imprezę nie ma, ponieważ rano na torach jest zamknięcie remontowe i pasażerów od Ścinawy wozi Kolejowa Komunikacja Zastępcza (po ludzku: autobusy), siłą rzeczy bez możliwości przewiezienia rowerów.
Na godne rozpoczęcie marca, w wolną pogodną (acz chłodną) niedzielę, wyskoczyłem w Góry Kaczawskie. Sam, bowiem nikt nie miał siły, ochoty albo... czasu na reakcję po tym, jak wcześnie rano zapowiedziałem, że o 11:00 zajadę po chętnych pod muszlę koncertową w legnickim parku.
Pierwsze 50 km jechało się całkiem rześko. W Bogaczowie, nie licząc krótkiego zajazdu w teren, na podjeździe licznik ciągle pokazywał wartości dwucyfrowe, które od Pomocnego niemal do Rzeszówka oscylowały między 30 a, chwilowo na zjeździe, 53,9 km/h (co jak na moją w sumie jeszcze kolarską posturę jest wyczynem godnym odnotowania). W Wojcieszowie na serpentynowym podjeździe przy stacyjce kolejowej zaczął brać mnie kryzys, więc pozwoliłem sobie na zatrzymanie tuż za miasteczkiem i 20-minutową przerwę na przekąszenie czegoś. Dalej było ciut lepiej, aż do Wilkowa, od którego osiągałem zawrotną prędkość 10-15 km na godzinę.
Pomyślałem, że zamiast wlec się asfaltówką do Rokitnicy, zwiedzę kawałek oznakowanego złotoryjskiego czarnego szlaku rowerowego. To był mój błąd - tylko się zdenerwowałem i niemiłosiernie ubrudziłem, opuszczając w końcu 6-kilometrową pagórkowatą drogę polną po niemal 30 minutach. Na tle pastelowego złotoryjskiego osiedla Kopacz musiałem przypominać jakąś bliżej nieokreśloną bestię. Leszczyna-Kopacz: nigdy więcej.
Dalej, do domu jechałem niezbyt szybko (więcej niż 20 nie dałem rady wyciągnąć), ale nie umierałem po drodze. W ogóle nie czułem nieprzepracowanej rowerowo zimy. Dobrze gdyby tak było, bo choć do poważniejszego ścigania w tym roku ani się nie nadaję, ani nie mam na to czasu, na przełomie lata i jesieni będę chciał pokazać pazura w pewnym wydarzeniu. Jednak do tej pory, muszę się wziąć za siebie.
kol(ej)arz ;-))
2007 - powrót na rower po 15 latach przerwy.
2008 - pierwszy wyścig, dołączenie do MTB Votum Team Wrocław
2009 - 7 Bike Maratonów na koncie, maraton w Lubinie, no i ukończona na 11 miejscu etapówka :)
2010 - sezon przerwała nieoczekiwana zmiana sytuacji życiowej i dość absorbująca praca. Koniec ścigania
2011 - mała stabilizacja i powrót na rower, pierwszy wyścig po przerwie
2012 - rok "turystyczny", na początku oczekiwana zmiana miejsca pracy, na końcu - równie oczekiwane przeniesienie służbowe i przeprowadzka do Kłodzka :)
2013 - "zadomowienie" w Kotlinie Kłodzkiej, parę ciekawych wycieczek
2014 - rok praktycznie bez roweru
2015 - powrót już chyba na dobre do Wrocławia, kolejny powrót na rower!
Bikestats towarzyszy mnie od pierwszej "współczesnej" jazdy 22.07.2007.
pole rażenia: http://zaliczgmine.pl/users/view/1102