Trening teoretycznie dwugodzinny. Comrade Morpheo (676% normy - mam dziś niezłe zakwasy od dźwigania konarów na wczorajszym czynie w parku) wybrał się na podbój Zamku Grodziec.
Trasa, jak widać poniżej. To, czego mapa nie pokaże, pozwolę sobie opisać. Odcinek Łukaszów-Zagrodno: piękny, szeroki szuter. Zagrodno okazało się być dobrze rozplanowaną, zadbaną miejscowością. Nawet szosowcy tędy jeżdżą (przynajmniej jeden, z którym się pozdrowiliśmy). Nic dziwnego, bo asfalty niczego sobie. Na przykład taka droga do Uniejowic, na którą skręciłem była niedawno wyremontowana. Porządnie wyremontowana. Z tablic z cyklu "przebudowa ze środków UE", których w Powiecie Złotoryjskim sporo, wynika, że tak wygląda całe 29 km przez Pielgrzymkę, aż do miejscowości Rząśnik. Ciekawa sprawa, podczas wypadu w rejon Sokołowca i Kapelli będzie okazja to sprawdzić.
Grodziec zdobyłem 15 minut później, po półtorej godziny jazdy. Wjeżdżałem drogą dla aut. W połowie drogi stoi sobie wcale niemały kościół. Wiernym nie chce się chyba dreptać pod górę, bo we wsi Grodziec mijałem kaplicę ;) Na placu za basztą, gdzie na chwilę wjechałem, było pełno aut. Gdy zjeżdżałem, mijałem sporo kolejnych. Widać, że to popularny cel weekendowy aut zarejestrowanych na DL, DZL, DBL. Trafił się nawet DB (Wałbrzych) i jakiś nieunijny obcokrajowiec. Turysta rowerowy zaledwie jeden.
Do Nowej Wsi Grodziskiej pojechałem na skróty polną drogą, pokuszony dwoma szlakami turystycznymi puszczonymi przezeń. Niczego się nie uczę. Jak zwykle tam, gdzie idą szlaki piesze PTTK, tam droga po kilkunastu metrach albo przypomina kartoflisko, albo kartofliskiem zwyczajnie jest. Tutaj na szczęście miejscowy chłop jeszcze nie wpadł na pomysł zaorania dróżki. Po wylocie na asfalt, od Pielgrzymki kawałek towarzyszył mi dawno niespotykany towarzysz podróży - wmordęwiatr.
Piękny zjazd do Jerzmanic-Zdrój przerwały wielkie żółte plansze "objazd do m. Legnicy". Przejazd kolejowy w Złotoryi jest zamknięty, a przy okazji cała obwodnica miasteczka. Korzystając, że miałem po drodze i dał mi nieco w kość podjazd do Złotoryi, zajechałem do ostatnio poznanego baru-zajazdu, jak twierdzi mapa, tuż przy jaskiniach i wodospadzie. Dziś ruch był większy, a Powerade - dlatego, że wyjątkowo nie z lodówki - o całą złotówkę tańszy ;-) Uzupełniłem bidon niebieską cieczą i przez Rzymówkę i Krotoszyce wróciłem do miasta.
Kolejny wypad w ramach treningu w Góry Kaczawskie. Zdrowo przeholowałem z czasem, choć po upływie 2 godzin trzymałem tętno ok. 130 (pod koniec 150), więc na zdrówku nie powinno się to odbić. Cóż poradzę. Tak, jak śpiewali, czasami człowiek musi, inaczej się udusi...
Do Jawora dojechałem swoją sztampową trasą przez Przybyłowice. Dalej kierowałem się na Wiadrów według ubiegłorocznych wskazówek od Bartka. Droga przez Paszowice jest jakościowo nawet-nawet. Jak dalej do Kłaczyny - nie wiem, bo zgubiłem skrzyżowanie i prędko wyleciałem na krajową trójkę, którą chwilę wcześniej przecinałem. Źle nie było, przy małym ruchu aut jechało się dobrze. Na dodatek po drodze trafił się bonus: przekonałem się, że zamek w Świnach (świnecki zamek? świński zamek?) lepiej prezentuje się z szosy, niż z bliska podczas szkolnych wycieczek. Byłyby ładne fotki, tylko kiedy fotografować podczas treningu, i to jeszcze na ładnym krętym zjeździe ;-)
Szybko przeciąłem Bolków i już nie tak szybko wjechałem na najwyższy punkt trasy - 618 metrowe wzniesienie w Pastewniku, na którym rokrocznie do 2008 r. znajdowała się lotna premia Bałtyk-Karkonosze Tour. Dzisiejszy cel nr 1 prawie zdobyty. Nie wspinałem się tak, jak planowałem na 670 metrową górę z radarem burzowym, bo akurat stuknęły dwie godziny - a więc tutaj nastał koniec części treningowej, a początek wycieczkowej. Średni puls 150, maks 180 - akurat.
Z malowniczym widokiem na Karkonosze, zjechałem długim zjazdem do Kaczorowa. Tu opuściłem trasę BkT, wjechałem za to na połowę trasy I etapu tegorocznych "Grodów". Muszę przyznać, że Kaczorów to całkiem urokliwa miejscowość, jak na poniemiecki kurort przystało. Natomiast Wojcieszów, który zamierzałem odwiedzić od dawna (cel nr 2) przeszedł moje oczekiwania. Z głównej szosy, wzdłuż której jest rozlokowany niemal w całości, wcale nie sprawia wrażenia smutnego, przemysłowego miasteczka żyjącego z pobliskich kamieniołomów. Przejazd drogą (dodam - wyremontowaną) między dwoma ponad 700-metrowymi górami i wieloma niewiele mniejszymi w tle, z których jedna to najwyższy Gór Kaczawskich: to się będzie pamiętać. Cała okolica ma bogatą sieć turystycznych szlaków rowerowych. Nieco gorzej z bazą noclegową, choć już 2km dalej w pobliskiej Starej Kraśnicy jest nawet w czym wybierać.
Od Świerzawy jechałem trasą z niedzieli. Po drodze bez większych rewelacji - jak na Góry Kaczawskie. Na ostatnim leśnym podjeździe w Jerzmanicach-Zdroju, po drodze do centrum Złotoryi, uzupełniłem bidon w barze na leśnym parkingu. Dość drogo tu (5 zł za Powerade'a), w środku ani dokoła ni żywej duszy, ale wygodnie i bezpiecznie - można zostawić na zewnątrz rower i mieć go w zasięgu ręki. 1,5 złotego to jednak niewygórowana cena za święty spokój. Na dodatek na zewnątrz, obok lodówki, która nie zmieściła się w "lokalu" :-) jest umywalka z bieżącą wodą - przydatna zwłaszcza w taką pogodę.
Za Jerzmanicami "kaczawska" sielanka się kończy - dalej już tylko monotonna droga do Legnicy...
Umiarkowanie spokojna jazda trasą podobną do "Rajdu Trzech Jezior" (Koskowickie, Jaśkowickie, Kunickie). Klimatycznie, bo o zachodzie słońca (20:00 - ~21:10)
Kolejna niedziela w rejonie Gór Kaczawskich. W ramach trzygodzinnego rozjazdu, z którego zrobił mi się w sumie trening lepszy od wczorajszego maratonu, zdobyliśmy z Bartkiem Świerzawę. W zamyśle był Wojcieszów, zabrakło głównie czasu (przez wyjazd o 17). Drobny problem z tylnym hamulcem sprawił, że początkowo jechało mi się ciężko. Później było ok - albo szczęki puściły, albo nie mam już klocków na tyle ;-)
Ostatnio w tym miejscu byłem ponad 9 lat temu, spędzając w maju 2000 r. 3 tygodnie w dziecięcym sanatorium w Czerniawie-Zdroju. Wspomnienia wycieczek na Stóg Izerski, przymusowych ;-) wędrówek lasem na granicę i pieszych spacerów do centrum pobliskiego uzdrowiska wróciły - za sprawą dzisiejszego
FujiFilm BikeMaraton #08 ŚWIERADÓW-ZDRÓJ
Tym razem obyło się bez pobudek o świcie. Zawody nie odbywały się tak daleko od Legnicy, zaś dzięki uprzejmości Bartka, który zapewnił transport, nie musiałem liczyć na usługi PKP, z których niezawodnością, szczególnie podróżując z przesiadką, bywa niekiedy dość nieprzewidywalnie.
Znów jednozdaniowy opis trasy na stronie organizatora okazał się wyczerpujący. Tak, jak napisano, w zdecydowanej większości biegła ona po szerokich drogach szutrowych, a miejscami po asfaltach. Przypominają one te z podjazdu na Dwa Mosty, szczególnie dojazd na najwyższy punkt trasy (1066 m n.p.m.), Przełęcz Łącznik na 10. kilometrze. Jej okolice należą do dość widokowych - zwłaszcza nieopodal kolejki gondolowej i przecinającej szlak nartostrady. Jest też co podziwiać 5 km dalej na Kobylej Łące. Szeroki górski potok i malownicza polana - prawdziwa idylla. "Samolot" przed Jakuszycami, tuż za 35. kilometrem, choć z daleka robiący wrażenie, okazuje się być dość przereklamowanym przez zawodników, jeśli chodzi o jego rzekomą trudność. Tak, jak i asfaltowa część końcówki - wystarczyło zapamiętać ten zdublowany przecież odcinek tuż po starcie. Całość technicznie była w większości łatwa do przejechania, a więc i szybka. Szkoda, że nie wykorzystałem tej zalety, głównie przez to, że mój rower dosłownie coraz głośniej domaga się przeglądu i - jak "wyszło w praniu" - o wrzuceniu z przodu "blatu" mogłem dziś zapomnieć. Chyba, że nie widziałbym niczego przeciwko zbieraniu za jakiś czas po trasie kawałków łańcucha. Napisałem wcześniej "w większości", bo jednak pojawiła się niespodzianka. Końcowy zjazd leśnym trawersem na kilkaset metrów pewnie był wodą na młyn wymiataczy z XC, mnie i pewnie jeszcze "kilku" innym osobom pogorszyło wynik o kilka minut.
Generalnie, mimo stanu roweru (mea culpa, powinienem go przygotować do zawodów) i tego, że bardziej przejechałem ten maraton, zamiast się na nim ścigać, jestem zadowolony. Widoki zrekompensowały wielokrotne objechanie. Powiem więcej, pod względem malowniczości trasy Świeradów zdobył dziś u mnie pierwszą pozycję. Biorę też sobie poprawkę na wypadek sprzed trzech tygodni, z którego choć wylizałem się szybko, skutki odczuwam jeszcze do dziś. To, że przyjechałem tak, jak zazwyczaj przyjeżdżam, świadczy chyba, że siedmiodniowa przerwa nie wyrządziła trwalszych spustoszeń w wytrenowaniu. No i nie narzekam na lokatę w pierwszej setce :-)
A na poprawę wyniku w tych stronach nie będę czekać aż tak znowu długo. Pod koniec sierpnia na BM Jakuszyce pod względem trasy zanosi się na powtórkę z rozrywki.
Dzięki Ludziom Dobrej Woli obrodziło na tym maratonie w zdjęcia:
kol(ej)arz ;-))
2007 - powrót na rower po 15 latach przerwy.
2008 - pierwszy wyścig, dołączenie do MTB Votum Team Wrocław
2009 - 7 Bike Maratonów na koncie, maraton w Lubinie, no i ukończona na 11 miejscu etapówka :)
2010 - sezon przerwała nieoczekiwana zmiana sytuacji życiowej i dość absorbująca praca. Koniec ścigania
2011 - mała stabilizacja i powrót na rower, pierwszy wyścig po przerwie
2012 - rok "turystyczny", na początku oczekiwana zmiana miejsca pracy, na końcu - równie oczekiwane przeniesienie służbowe i przeprowadzka do Kłodzka :)
2013 - "zadomowienie" w Kotlinie Kłodzkiej, parę ciekawych wycieczek
2014 - rok praktycznie bez roweru
2015 - powrót już chyba na dobre do Wrocławia, kolejny powrót na rower!
Bikestats towarzyszy mnie od pierwszej "współczesnej" jazdy 22.07.2007.
pole rażenia: http://zaliczgmine.pl/users/view/1102