Wpisy archiwalne w kategorii

~ z VTW

Dystans całkowity:1440.86 km (w terenie 508.87 km; 35.32%)
Czas w ruchu:86:38
Średnia prędkość:18.56 km/h
Maksymalna prędkość:59.20 km/h
Suma podjazdów:1200 m
Maks. tętno maksymalne:196 (100 %)
Maks. tętno średnie:165 (84 %)
Suma kalorii:24280 kcal
Liczba aktywności:29
Średnio na aktywność:62.65 km i 2h 59m
Więcej statystyk

Wrocław

Środa, 11 listopada 2009 · Komentarze(0)
Pierwsza wersja była taka, że cały team zjedzie dziś na 9 do Sobótki, skąd ruszymy na 4 h na Ślężę szlifować technikę. Ostatecznie wyszło tak, że plany się zmieniły i chętni mogli jechać gdziekolwiek we własnym zakresie :P

Żeby, w przeciwieństwie do reszty teamu, nie marnować dnia, umówiliśmy się z Kubą na 11 na Skarbowców. Piłowaliśmy przez pół godziny tamtejszą górkę - drugą miejscówkę wrocławskich mtbikerów. Później odprowadziłem kolegę na jego dzielnicę, a sam wróciłem do domu.

Spodobało mi się to wzgórze. Jest tam kilka ciekawych singli, w razie niepogody (wyłączając leżący śnieg, rzecz jasna) można rozjeżdżać z 2 stron stok saneczkowy. A przede wszystkim, zaledwie 20 min od Tyńca.

Fujifilm Bikemaraton #12 - Karpacz

Sobota, 19 września 2009 · Komentarze(1)
Moje udane zakończenie sezonu startowego :)
Fujifilm Bikemaraton #12 - KARPACZ

Choć wszystko wskazywało, że ciepłe dni A.D.2009 to już przeszłość, sobota, 20 września udowodniła nam w Karpaczu, że jesień - przynajmniej ta kalendarzowa - nadejdzie dopiero za 3 dni. Niektórzy, podobnie jak ja, przypłacili swój pesymizm i wiarę w niedokładne prognozy zbyt ciepłym ubiorem. Na szczęście, nie zepsuło to w najmniejszym calu dobrych wrażeń z dzisiejszego startu.

Trasę, z nieznacznymi zmianami, poprowadzono po śladzie Bike Maratonów z lat ubiegłych. Przebieg nie był na pewno zaskoczeniem dla uczestników tegorocznego Bike Adventure, którego trzeci etap tak naprawdę przejechaliśmy dziś w przeciwnym kierunku, zamieniając jedynie Karpacz na Jelenią Górę.


fot. portal JG24.pl

Nauczony ostatnim doświadczeniem z Poznania, zająłem miejsce na początku połączonego szóstego/siódmego sektora (nawiasem mówiąc spotykając tam Marka), pilnując, by tuż po starcie nie wpaść w korek na pierwszym, solidnym podjeździe. Strategia okazała się słuszna, na pierwszych siedmiu kilometrach wyprzedziłem bowiem kilkadziesiąt osób, w końcu doganiając Pawła, który startował dziś z 4. sektora. Nie popadłem w zbędną euforię, bo wiedziałem, co czeka mnie, gdy tylko skończy się podjazd - ostry, najeżony kamieniami i drenami zjazd Drogą Chomontową. Przy lepszej niż na początku sezonu, ale jeszcze nie najlepszej technice, zjechałem swoim tempem, co sprawiło, że dwadzieścia minut wcześniej wyprzedzeni mieli okazję zrewanżować mi się za podjazd w Karpaczu.

Po, wydawałoby się z opisów na forum, najtrudniejszym fragmencie trasy, czekała nagroda - asfaltowy podjazd, ostry zjazd w dół, a następnie podjazd na Dwa Mosty. Tam właśnie, tuż przed zjazdem z dystansu mini, ostatni raz wyprzedziłem Pawła, który i tak wziął ostatecznie wziął odwet tuż za Dwoma Mostami ;-) W międzyczasie, zanim dotarłem na górę, zamieniłem kilka słów z jadącym po trasie zawodnikiem Sirbudu Wałbrzych z Boguszowa. Okazało się, że mamy wspólnych znajomych. Cóż, mały ten świat ;-) Dalej zaś okazało się, że Chomontowa, to przy Drodze na Dwa Mosty uwertura do opery. Nie było łatwo zjeżdżać tu szybko (teraz nie mogłem już sobie odpuścić), dwukrotnie mną i Krossem zarzuciło tak, że odniosłem wrażenie, że tracę kontrolę nad rowerem. Na szczęście, to było tylko wrażenie. Muszę przyznać, że przydały się tutaj treningi na żwirowo-kamienistym zjeździe z Rosochy w Stanisławowie do Leszczyny. Wszystko było ok, ani jednej "gleby", ani jednego defektu. I tak już zostało do samej mety, na którą przyjechałem 71. w swojej kategorii, uzyskując tym samym najlepszy wynik na BM 2009.



Jak dla mnie, satysfakcjonujące zakończenie sezonu startowego. Teraz czas wyjeżdżać do Niemiec zarobić parę groszy, 8 października wracać na studia... A do treningów - zapewne za miesiąc. Innymi słowy, okres roztrenowania zacząć czas.

wynik:
MEGA [53 km]
open 230/362
M2 71/93
3:06:11 (pierwszy 1:55:04, ostatni 5:18:23)



Wnioski? Jestem generalnie zadowolony. Po pierwsze, Kross jak na rower niemal bez hamulców spisał się na miejscami technicznej trasie w Karpaczu na medal. Podobnie jak we Wrocławiu i Boguszowie sporo pomogła znajomość trasy. I, co tu kryć, mała konkurencja - dziś finał u konkurencji w Istebnej ;-) Widzę postęp w stosunku do objeżdżania elementów tej trasy podczas zgrupowania i Bike Adventure. Żałuję tylko trochę, że nie dałem rady pokonać podjazdów na 25 i 33 km bez schodzenia z roweru, by pochwalić się i tym...

Choć z drugiej strony, to kolejny dobry powód, by wystartować w Karpaczu za rok.

Fujifilm Bikemaraton #11 - Poznań

Niedziela, 6 września 2009 · Komentarze(1)
Maraton w Pyrlandii
Fujifilm Bikemaraton #11 - POZNAŃ

Pierwsza niedziela września przywitała nas w Wielkopolsce wietrzną, a chwilami i deszczową aurą. Chce się rzec, że mieliśmy do czynienia z pierwszym jesiennym dniem w tym roku. Przy warunkach, jakie oferowała nam niezmienna od lat trasa BM Poznań, taka pogoda to jednak bardziej zaleta, niż wada. Deszcz związał luźny piach, a między zawodnikami nie unosiły się, tak jak we Wrocławiu, tumany kurzu.

W moim odczuciu dzisiejsza trasa była najłatwiejszą, spośród wszystkich edycji Bike Maratonu. W całości płaska, z nieodczuwalnym w praktyce przewyższeniem. Do ciekawszych momentów należał jeden tylko ostry zjazd w dół (na 50 km) oraz tuż za nim spory odcinek gliniasty, gdzie mieliśmy spore pole do popisu w zapanowaniu nad rowerami. Leśnym alejkom nad Jeziorem Swarzędzkim nie sposób odmówić walorów krajobrazowych, jednak, nazwijmy to, walorów treningowych, nie posiadają one żadnych. Do nieciekawych na pewno zalicza się przejście pod mostem w Swarzędzu. Ale o tym za chwilę.

Cel na ten wyścig był prosty - przejechać go jak najszybciej. Gdybym wziął sobie do serca wskazówki starszego kolegi z teamu, który na forum jeszcze kilka dni temu przestrzegał:

"Co do trasy to radzę od samego startu dać z siebie wszystko. Do schodów jest 6 km więc trzeba być z przodu swojego sektora żeby w korku nie ugrząźć. Chociaż może teraz takich korków nie będzie..."

... to może zająłbym miejsce o 10:30 na sektorowej linii startu i teraz byłbym zadowolony z wyniku. Jednak start po 20-minutowym oczekiwaniu z połowy sektora 6 + 7 (kobiety, dzieci i Pyry), czyli w praktyce ściśniętego na nieogrodzonej powierzchni tłumu, który kończył się dopiero pod sceną sprawił, że proroctwo kolegi się spełniło i pierwsze 6 km pokonałem wraz z tłumkiem tempem żółwia.

Przeszedłem do defensywy dopiero po ok. 15 minutach, gdy znaleźliśmy się pod przejściem. Ku głośnemu oburzeniu co poniektórych (ciekawe, czy przeczytam o sobie na forum BM ;-) ) zamiast iść grzecznie gęsiego jeszcze wolniejszym tempem, prowadząc rower po jednej z dwóch kładek wzdłuż rzeki, chwyciłem pewnie ramę swojego Cannondale'a i przeniosłem rower za barierką - nad wodą, ze dwadzieścia razy powtarzając jak mantrę "przepraszam" podczas przeciskania się między kierownicami prowadzonych maszyn. Zyskane 20-30 oczek straciłem wprawdzie szybko w Gruszczynie, gdzie na 2 cenne minuty unieruchomił mnie zakleszczony przez przednią przerzutką łańcuch, później (wraz z opcją "maraton z blata") było już jednak tylko lepiej. Liczby nie kłamią - na międzyczasie byłem 469 open, na mecie - 374. O czymś to świadczy. Sprawę ułatwiało to, że miejscowi cykliści, którzy porwali się na start w maratonie (w większości numery startowe 4xxx), okazali się totalnie nieprzygotowani do podjeżdżania nawet najmniejszych z możliwych leśnych podjazdów, prowadząc tłumnie rowery albo walcząc z przełożeniami. Wcale nie taki straszny, jak go malowali był odsłonięty, gruntowo-asfaltowy odcinek pod wiatr. W moim przypadku wystarczyła częsta zmiana "pociągu" ;-)

wynik:
MEGA [63 km]
open 374/550
M2 120/158
2:56:05 (pierwszy 2:01:58, ostatni 4:32:57)

Wnioski z tego wyścigu: starać się na wszystkich edycjach, by później nie tracić punktów przez sektor. Teraz, w miarę możliwości, dałem z siebie prawie wszystko. Podobnie jak w Ustroniu, (z tą różnicą, że tam ściganie zakończyłem nie na mecie, a przez defekt 13 km przed). Poza tym dbać o pozycję w sektorze i - mimo wszystko - pracować nad szybkością.



coś dla fanklubu 676 - oferta fotomaraton.pl


"schody?! a tak się fajnie jechało..." ;-)


atak na metę

FujiFilm BikeMaraton #09 - Ustroń

Sobota, 15 sierpnia 2009 · Komentarze(3)
Kategoria ~ z VTW, zawody
Cud nad Wisłą - ukończyłem ten maraton! ;-)
FujiFilm BikeMaraton #09 - USTROŃ

Dotarcie do Ustronia zajęło naszej silnej grupie pod wezwaniem VTW (w składzie: Michał M, Olek, Paweł i piszący ten tekst) trzy godziny. Po uzdatnieniu rowerów do jazdy, odwiedzinach namiotu sponsora i odnalezieniu się z resztą teamu, tradycyjnie już wyjechaliśmy na mały rekonesans. W ramach rozgrzewki objechaliśmy bulwary nad Wisłą, po czym zjechaliśmy z powrotem do miasteczka startowego z górki, którą za godzinę rozpoczynaliśmy wyścig. Gdzieś w międzyczasie napompowałem (własną pompką, pod zamkniętą z racji święta stacją paliw) spuszczone na czas transportu na dachu tylne koło. Po rozłożeniu nawet podobna ta moja pompka do ciupagi. Ot, taki mały, lokalny akcent ];->



Start z dość obfitującego tego dnia w żółto-czerwonych piątego sektora poszedł jak z płatka. Ustawiłem się tak, by mieć wkoło siebie trochę luzu, zawczasu zmieniłem biegi... Wydaje się, że zadziałało - startując mniej-więcej ze środka nie dałem się objeżdżać tak jak zwykle. Recepta na sukces, czy magia piątego sektora?

Podjazd na Równicę - 9 km asfaltem, czyli to, co trenujące na asfalcie tygryski lubią najbardziej. Na pierwszym zakręcie oznajmiłem jadącej tuż za mną Ewie, że to dobra okazja na atak. A po chwili zapowiedź stała się faktem. Zarówno swym stwierdzeniem, jak i nagłą ucieczką wywołałem mały popłoch wśród pobliskich zawodników. Grunt, że kilku naśladowców nie było szybszych. Po drodze mijałem kolegów z klubu - Andrzeja, Pawła zmierzającego ku mini, chwilowo Konrada. W połowie podjazdu zamieniłem kilka słów z legniczaninem, Tomkiem, który ostatnio 2 razy pod rząd miał "szczęście" przyjeżdżać na metę kilkanaście sekund po mnie.

Atak na Równicę nie był bynajmniej spontaniczny. Trasę analizowałem już wcześniej i dobrze wiedziałem, że to tutaj może ugruntować się moja pozycja na dalszą część wyścigu, wszystko w zależności od trudności odcinków w terenie. Przewidywania częściowo się sprawdziły, bo dalsze kilometry pokonywałem w towarzystwie tych samych zawodników. Częściowo - bo na ciężkim zjeździe z Równicy objechała mnie naprawdę spora grupka, z 50 osób. Zdaje się to potwierdzać drugi międzyczas, ale nie wyprzedzajmy faktów. Podjazdów do zaatakowania było więcej, gdzie nawet zyskiwałem. Z tym, że - jak zawsze - co zyskałem na podjeździe, szybko traciłem na zjeździe. A zjazdy były, trzeba przyznać, trudne. Kamieniste, momentami pełne korzeni. To zdecydowanie nie to (na +), co sudeckie szuterki. Jestem zadowolony, że większość pokonałem w siodle bez ani jednej wywrotki! Powiedziałem sobie, że jeśli nie jestem w stanie zjechać tego tempem wyścigowym, spróbuję to zrobić chociaż tempem "walczącego o życie". Najwyższy czas walczyć ze słabością. I udało się. Prowadziłem tylko dwukrotnie, i to ani razu na całym zjeździe.

Więcej takich epizodów było między 23. a 27. km trasy, gdzie - czego profil dokładnie nie odzwierciedla - było kilka krótkich, ale w końcowej części sztywnych podjazdów. Był też ok. 1-2 kilometrowy kręty, porośnięty trawą, korzenisty singletrack. Przejechałem to swoim tempem tworząc korek, mea culpa ;-) Za drugim bufetem, który zlokalizowany był nieopodal wyjazdu z singielka, wiele naprawdę łatwych, i profilowo, i technicznie podjazdów, ludzie pokonywali "z buta". Najwyraźniej w ferworze walki wielu "odcięło prąd". Całkiem możliwe, że poprawiłbym nieco swoją pozycję, gdyż pozostał już tylko 1 podjazd i praktycznie same zjazdy, w tym jeden techniczny, ale szybki. Jednak dopadło mnie nieszczęście - w miejscu, gdzie podjazd się wypłaszczał, w pewnym momencie usłyszałem "puk! trrrr...". Pękła śruba trzymająca tylnej przerzutki. Straciłem napęd.

O "game over" nie było mowy! Jako jeden z celów na ten sezon postawiłem sobie "ukończyć wszystkie wyścigi". Widnieje to nawet w mojej wizytówce na stronie klubu. Nie lubię rzucać słów na wiatr, więc zdecydowałem przejść brakujące 13 km do mety! I, rozpinając wcześniej łańcuch i ściągając przerzutkę, przeszedłem. Powiedzmy, że łańcucha nie skracałem i nie zakładałem na sztywno z przyczyn ekonomicznych. Spacerek do mety, na co bezpieczniejszych zjazdach na rowerze, zajął mi nieco ponad godzinę. Najważniejsze w tej awaryjnej sytuacji osiągnięte - wróciłem z Beskidów z wynikiem, nie DNFem!

wynik:
MEGA [47 km]
open 490/522
M2 160/168
4:35:42 (pierwszy 2:04:08, ostatni 5:49:25)

2. międzyczas: 2:16:54 / open 384




Połowa teamu zaczyna negować sens tak dalekich wyjazdów w przyszłym roku. Cóż, ja w przyszłym roku mam porachunki z trasą. Zresztą beskidzki klimat, w wielu tego słowa znaczeniach, jest wart powrotu. Byłem pierwszy raz w polskich górach innych niż Sudety. I, naprawdę, spodobało mi się.

A rower? Poczeka na naprawę kilka dni. W tym czasie czas skombinować fundusze. Niedzielny trening zaś zapowiada się na... kąpielisku.

FujiFilm BikeMaraton #08 - Świeradów-Zdrój

Sobota, 1 sierpnia 2009 · Komentarze(1)
Ostatnio w tym miejscu byłem ponad 9 lat temu, spędzając w maju 2000 r. 3 tygodnie w dziecięcym sanatorium w Czerniawie-Zdroju. Wspomnienia wycieczek na Stóg Izerski, przymusowych ;-) wędrówek lasem na granicę i pieszych spacerów do centrum pobliskiego uzdrowiska wróciły - za sprawą dzisiejszego

FujiFilm BikeMaraton #08 ŚWIERADÓW-ZDRÓJ

Tym razem obyło się bez pobudek o świcie. Zawody nie odbywały się tak daleko od Legnicy, zaś dzięki uprzejmości Bartka, który zapewnił transport, nie musiałem liczyć na usługi PKP, z których niezawodnością, szczególnie podróżując z przesiadką, bywa niekiedy dość nieprzewidywalnie.

Znów jednozdaniowy opis trasy na stronie organizatora okazał się wyczerpujący. Tak, jak napisano, w zdecydowanej większości biegła ona po szerokich drogach szutrowych, a miejscami po asfaltach. Przypominają one te z podjazdu na Dwa Mosty, szczególnie dojazd na najwyższy punkt trasy (1066 m n.p.m.), Przełęcz Łącznik na 10. kilometrze. Jej okolice należą do dość widokowych - zwłaszcza nieopodal kolejki gondolowej i przecinającej szlak nartostrady. Jest też co podziwiać 5 km dalej na Kobylej Łące. Szeroki górski potok i malownicza polana - prawdziwa idylla. "Samolot" przed Jakuszycami, tuż za 35. kilometrem, choć z daleka robiący wrażenie, okazuje się być dość przereklamowanym przez zawodników, jeśli chodzi o jego rzekomą trudność. Tak, jak i asfaltowa część końcówki - wystarczyło zapamiętać ten zdublowany przecież odcinek tuż po starcie. Całość technicznie była w większości łatwa do przejechania, a więc i szybka. Szkoda, że nie wykorzystałem tej zalety, głównie przez to, że mój rower dosłownie coraz głośniej domaga się przeglądu i - jak "wyszło w praniu" - o wrzuceniu z przodu "blatu" mogłem dziś zapomnieć. Chyba, że nie widziałbym niczego przeciwko zbieraniu za jakiś czas po trasie kawałków łańcucha. Napisałem wcześniej "w większości", bo jednak pojawiła się niespodzianka. Końcowy zjazd leśnym trawersem na kilkaset metrów pewnie był wodą na młyn wymiataczy z XC, mnie i pewnie jeszcze "kilku" innym osobom pogorszyło wynik o kilka minut.

Generalnie, mimo stanu roweru (mea culpa, powinienem go przygotować do zawodów) i tego, że bardziej przejechałem ten maraton, zamiast się na nim ścigać, jestem zadowolony. Widoki zrekompensowały wielokrotne objechanie. Powiem więcej, pod względem malowniczości trasy Świeradów zdobył dziś u mnie pierwszą pozycję. Biorę też sobie poprawkę na wypadek sprzed trzech tygodni, z którego choć wylizałem się szybko, skutki odczuwam jeszcze do dziś. To, że przyjechałem tak, jak zazwyczaj przyjeżdżam, świadczy chyba, że siedmiodniowa przerwa nie wyrządziła trwalszych spustoszeń w wytrenowaniu. No i nie narzekam na lokatę w pierwszej setce :-)

A na poprawę wyniku w tych stronach nie będę czekać aż tak znowu długo. Pod koniec sierpnia na BM Jakuszyce pod względem trasy zanosi się na powtórkę z rozrywki.

Dzięki Ludziom Dobrej Woli obrodziło na tym maratonie w zdjęcia:

Jedziem! ;-)




(c) A. i Ł. Kałużny

(c) Joanna Tobes:





MEGA [~54 km]
02:54:02
open 279/496
M2 92/122



BikeAdventure 2009 IV - uphill

Niedziela, 14 czerwca 2009 · Komentarze(2)
BikeAdventure 2009 IV - uphill
17 km - mapa

Na zakończenie BikeAdventure organizator zaplanował pierwszy w tym roku uphill. Pierwotnie mieliśmy wjeżdżać na Chojnik. Jako że dyrekcja KPN cofnęła w ostatniej chwili zezwolenia na wszystkie wyścigi w rejonie góry zamkowej, w zamian czekała nas 17-kilometrowa wspinaczka na Dwa Mosty. Wspinaczka to może nawet trochę przesadzone słowo, gdyż było na trasie kilka długich odcinków płaskich. Przede wszystkim zaś bazowała ona (trasa) na początkowym odcinku 62km maratonu. Kto zapamiętał trasę i umiejętnie rozłożył siły, zyskał sporo. Jak ja - startując o 9:14 (a startowaliśmy według wyników z maratonu - od końca) pod koniec podjazdu dogoniłem Pawła, który wyjechał na trasę o 9:08. Jechało się wyśmienicie: nikt mnie nie objeżdżał, ja zaś objechałem kilkunastu zawodników. Szkoda, że to w zasadzie tylko iluzja - była to przecież jazda indywidualna na czas...

Dziś jak widać startowałem w barwach organizatora - nie zdążyłem wyprać klubowego trykotu ;-)


fot. MR


fot. KS Lechia Piechowice


fot. Magazyn Rowerowy

wyniki:
Uphill Race na Dwa Mosty - 17 km
OPEN 41/82
M2 11/13
00:57:24

Kilometrów wyszło tego dnia dużo więcej. 15 wykręciłem podczas godzinnej rozgrzewki po Parku Zdrojowym. Pozostałe zaś to zjazd z Ewą (którą w końcu wyprzedziłem ;-) )z Dwóch Mostów przez Przesiekę, Podgórzyn i Cieplice.

Kilka godzin później - o 15:00 - nastąpiła ceremonia zakończenia BA.
Mój wynik w generalce:

OPEN 39/68
M2 elita I 10/11
czas za wszystkie edycje: 07:49:00,87
(zwycięzca 05:23:11,99)


Drużyna zaś wywalczyła nagradzane czwarte miejsce (na 5), ustępując jedynie Lechii Piechowice, UKS Wygoda Białystok i Twomark Cannodale Team'owi, zostawiając zaś w tyle Eskę, Dynamo-Pack, GT Airco i Formicki-Bike :-)

I tak, nie wiadomo kiedy, minął długi weekend. Teraz czas nieco zwolnić i poświęcić się nauce. Chyba ;-)

BikeAdventure 2009 III - maraton 2

Sobota, 13 czerwca 2009 · Komentarze(0)
BikeAdventure 2009 III - maraton 2
62 km - mapa

Na starcie drugiego maratonu naszej długoweekendowej etapówki, po raz kolejny ujawniła się moja zdolność przyciągania do siebie dziennikarzy. Tradycyjnie zajmując w korytarzu startowym miejsce tuż przy ogrodzeniu, padłem ofiarą reportera Polskiego Radia Wrocław prowadzącego relację z naszej imprezy na żywo. I choć znajomi czepiali się później mojej wypowiedzi, iż "dzisiejsza trasa jest typowo górska" (padały kontrargumenty "a wczorajsza to jaka była?!") nie wycofuję swoich słów - 62 kilometry będące w sporej mierze powtórką majówki u konkurencji swoimi naprawdę, w moim odczuciu, stanowiły esencję tych rejonów.

W tym roku da się zauważyć w wyścigach organizowanych przez Grabek Promotion pewną prawidłowość - swoisty powrót do przeszłości, a konkretniej tras "zapomnianych" po 2006 i 2007 roku. Powtórka Jeleniej Góry miała miejsce tydzień wcześniej w ramach jednej z edycji BM, za to na dzisiejszy etap BA przypadła powtórka sporej części maratonu Przesieka z 2006 r., ówczesnego dystansu giga. Grząskie bajoro pod Kopistą, krótki morderczy podjazd-trawers na Węglisko, Dwa Mosty, wyasfaltowany zjazd Drogą Sudecką i nagła "ściana" przed parkingiem, niekończący się podjazd Drogą Chomontową, singletrack koło Karpacza Dolnego, podjazd na Zachełmie, czy techniczne ścieżki w pobliży Przesieki. To wszystko przy ok. 20 stopniach w słońcu na dość suchej trasie, przy długim towarzystwie Michała (do ok. 36 km) i Ewy (uciekła mi 4 km przed metą! ;D) i przemiłej obsłudze bufetów (zwłaszcza ostatniego, choć dyrektor imprezy serwujący banany na pierwszym to w sumie też sympatyczny widok ;p) w morderczej walce o nieobjechanie, która nieopodal mety kosztowała mnie przejechanie lewym kolanem i łokciem po kamieniach ("piękne" dziary przywiozłem z tego maratonu). Ostatecznie po drodze uciekło mi chyba z 10 zawodników, ale co tam, następnym razem musi być lepiej. A ten - z pewnością zapamiętam na długo :-)

wyniki:
BA Maraton (2) - 62 km
OPEN 42/79
M2 11/14
03:22:08

BikeAdventure 2009 II - maraton 1

Piątek, 12 czerwca 2009 · Komentarze(2)
BikeAdventure 2009 II - maraton 1
50 km - mapa

Drugi dzień BikeAdventure przywitał nas nieco lepszą pogodą niż podczas wczorajszego startu na czasówkę po Parku Zdrojowym w Cieplicach. Jednak już początek liczącego w sumie 50km bardzo terenowego maratonu w kierunku Szklarskiej Poręby po grobli przecinającej Staw Graniczny skutecznie pozbawił złudzeń, że obejdzie się bez błota (patrz: zdjęcie z mety). Tego na trasie nie brakowało - szczególnie na Przełęczy pod Kopistą i w pobliżu Wodospadu Wrzosówki (który, swoją drogą, był dobrze widoczny z trasy). Podobnie jak od ok. 30 km skalistych zjazdów nie do zjechania, czy - pod koniec trasy (mój 44 km) - ulewnego deszczu (jednak...).

Na trasie jechało mi się nadzwyczajnie dobrze. Pewnie dzięki podjazdom na początku spośród zawodników z naszej drużyny zdołałem między 10 a 20 km być ok. minuty przed Ewą, a nawet dogonić Michała. Nieźle... Złe rozłożenie w czasie pociągania z bidonu zemściło się jednak na mnie i po trzydziestym kilometrze - pierwszy raz - odcięło mi prąd. Żelik, którym się ratowałem, wchłonął się dobrze dopiero na bufecie, gdzie solidnie popiłem go wodą (3 kubki, z Iso zupełnie nie działał), było już jednak za późno na dalszą gonitwę. Poza tym ta pogoda... Grunt, że nie dałem się objeżdżać tak mocno, jak na poprzednich maratonach (można rzec tyle, co nic) i zachowywałem pozycję zbliżoną do osiągniętej tuż za startem. No i, nie powiem, miałem pewną satysfakcję z objechania o 8 minut znanego dziennikarza pewnego radia, którego żartami niewysokich lotów jestem przymusowo raczony co rano wraz z innymi pasażerami autobusu 852... ]:->


wyniki:
BA Maraton (1) - 50 km
OPEN 45/70
M2 10/11
03:25:40

BikeAdventure 2009 I - prolog

Czwartek, 11 czerwca 2009 · Komentarze(0)
Czwartek, pierwszy dzień długiego weekendu. Pogoda nawet nawet, wbrew prognozom. Pobudka późno jak na dzień wyścigu - przed ósmą rano. Do za piętnaście dziesiąta czas na intensywne pakowanie, o 10 zaś wyjazd z Bielan z Pawłem z teamu w kierunku Jeleniej Góry. Cel:BikeAdventure 2009 I - prologczyli wstęp do czterodniowej etapówki MTB :-)

Do Parku Zdrojowego w Cieplicach, gdzie usytuowana była baza zawodów na całe cztery dni, dotarliśmy godzinę przed startem. Została chwila na poskładanie rowerków, rekonesans dość nietypowej jak na imprezy spod znaku Grabek Promotion trasy oraz ustawienie na starcie. Swoją obecnością zaskoczyły nas silne grupy z UKS Wygoda Białystok i Lechii Piechowice, przez co prysnęły moje szanse na zabłyśnięcie w M2.

Na trasę 1,5 kilometrowej czasówki, biegnącej przeważnie po wąskich parkowych brukowanych alejkach (coś a'la kryterium), startowaliśmy od 14:00 co 30 sekund. Akurat w chwili startu rozpadał się deszcz, za sprawą którego przeszarżowanie na mokrej kostce niektórzy przypłacili upadkiem. Startowało nas 72 - a więc nie sześćdziesięciu, jak można było wywnioskować po liście startowej w Internecie.

Mój wynik:
BA PROLOG Park Zdrojowy - 1,5 km
OPEN 60/72
M2 11/12
00:03:47

Po etapie ruszyliśmy całym teamem na szybki rozjazd na trasie Cieplice - Zachełmie - Sobieszów - Cieplice. Wróciliśmy na dekorację, w klasyfikacji drużynowej I etapu wylądowaliśmy bowiem na pudle - trzecia pozycja należała do nas.

Wypadałoby jeszcze wspomnieć o wynikach meczu piłki nożnej wrocławscy kolarze vs jeleniogórscy strażacy. No i teamowym meczu bilardowym (nauczyłem się grać w 5 minut ;P). Żebym to tylko pamiętał... ;-)

FujiFilm BikeMaraton #03 - Zdzieszowice

Sobota, 23 maja 2009 · Komentarze(3)
FujiFilm BikeMaraton #03 ZDZIESZOWICE

Tym razem pobudka po 6 rano. Po iście kolarskim śniadaniu - makaron z miodem, pychota! - i kilku chwilach na przygotowanie, ruszyliśmy z Konradem sprzed poniemieckiego Klubu Cyklistów prosto na A4. Kierunek dla mnie dość egzotyczny, bowiem dotąd nie kręciłem jeszcze po innych województwach niż nasze dolnośląskie. Aż do dziś, gdy przyszło mi podbijać zbocza Góry św. Anny.

Na starcie zdzieszowickiego maratonu zameldowaliśmy się tuż przed 10. Chwila na krótki rozjazd i przywitania ze znajomymi z teamu i reszty świata w zupełności wystarczyła - chwała elektronicznemu systemowi rejestracji. Start nawet nawet, szczególnie w towarzystwie Ewy i prezesa naszego klubu. Bez wąskich bram czy trylinkowych zjazdów pod eskortą Ojca Dyrektora, za to z długim podjazdem na "świętą Ankę". Nie był aż tak demoniczny, jak go malowali. Przy podlegnickim Stanisławowie czy Bogaczowie to naprawdę pikuś, a spodziewałem się właśnie czegoś na miarę Chełmów. Nie sposób jednak ukryć, że dał mi popalić (może przez brak rowerowania dzień wcześniej), chociaż wyprzedziłem kilkanaście osób.

Najgorsze dopiero nadeszło - wczorajsza nawałnica, która przeszła nad Opolszczyzną podtopiła glinę na zjazdach, przez co zjazd pod amfiteatrem i kolejny, kawałek dalej, stanowiły dla mnie niemałą przeszkodę. I jeden, i drugi, znając swoją technikę jazdy wolałem pokonać, tak jak część zawodników, "z buta", mocno tracąc pozycję. Wiem, siara, mea culpa. Ale w końcu nie popełnia błędów ten, kto nic nie robi.

Na kilku dalszych podjazdach i zjazdach powtarzała się sytuacja rodem z Boguszowa-Gorc. Zabawa w kotka i myszkę, czyli co zyskam na podjeździe, stracę na zjeździe. W okolicy rozjazdu na mini (tuż przed) nóżki podawały jak trzeba, izotoniki i batonik najwyraźniej się wchłonęły, ruszyłem więc z kopyta. Podjazd i twarde przełożenie? Co tam dla mnie... Nie pomyślałem, że tam może być glina i nie zdążywszy się wypiąć niemal na samej górze wywinąłem orła. Nic mi nie było, poza wstydem, bo z tyłu zmierzał ku mini nikt inny, jak nasz prezes :X

O ile w Boguszowie po wjeździe na mega czuło się, że wjechało na odcinek dla nieco bardziej doświadczonych, czy po prostu wytrwałych jeźdźców, o tyle zdzieszowicki odcinek mega nie zaskoczył mnie niczym specjalnym. Ogólne wrażenie to mieszanina terenów a'la lubiński las z polami koło Legnickiego Pola. Nie liczę tu oczywiście sporego kawałka powtórkowego, który tym razem pokonałem już w siodle. Tu pół sekretu tkwi w cwanym ominięciu "schodków" za amfiteatrem równoległą drogą z prawej...

Do mety dojechałem po prawie 2,5 godzinach, generalnie poprawiając po drodze pozycję. Co zyskałem, to moje - a od zjazdu na mini straciłem niewiele. Dwie zapasowe dętki tym razem nie przydały się do niczego. Zgubiłem za to bidon, który odzyskałem kilka kilometrów dalej. No, może bliźniaczy... ;-)

Z wyniku nie jestem zadowolony - I want more, m o r e ;D


MEGA [~48 km]
02:31:01
open 346/670
M2 132/200


Gdyby Fotomaraton robił zdjęcia w lepszych miejscówkach, byłyby większe. Tak natomiast, publikuję tylko próbkę tego, co mój fanklub może sobie zakupić, wydrukować i oprawić w ramki ;-)

PS: W myśl wyśpiewanych już przez Kazika Staszewskiego w "Mars napada" słów: Wrocław od zawsze poddaje się ostatni połowa naszego teamowego składu opuściła Zdzieszowice niemal na równi z barwnym taborem spółki "GrabekPromotion". Miałem okazję zobaczyć przez ten czas kawałek miasteczka i chyba wszystkie aspekty organizacji (łącznie z parkingiem rowerowym, rowerową myjnią i trzema porcjami makaronu) i powiem jedno: dość urokliwe jak na swój młody wiek Zdzieszowice do spółki z organizatorem spisali się na medal.