Po lekturze mtbnews, bikelogów znajomych etc. ruszyło mnie na wspomnienia, jak jeszcze nie tak dawno temu trening był dla mnie na tyle ważny, że potrafiłem bez wahania wyjść na rower w nawet najgorszą pogodę. Nie minęło pół godziny i znów po ciemku, na dodatek w deszczu wybrałem się na krótkie, średnio intensywne kółeczko po północnych przedmieściach (Bydgoska, Szczytnicka) Legnicy. Tyle mojego przed trzema dniami w pracy.
Od wczoraj odgrażałem się, że wobec zapowiadanych na dziś +11*C (pierwsze plus dziesięć w tym roku) i dnia wolnego, zrobię z roweru użytek.
Wyszło tak, że po porannym załatwianiu spraw po obiedzie walnąłem się spać i obudził mnie dopiero o 17:00 telefon od dyspozytora z "radosną" nowiną, że jutro walczę z pociągami do Jelcza-Laskowic w pojedynkę. Delikatnie rozdrażniony, przebrałem się w świeżo wyprany (z myślą o niedoszłym dziś dłuższym wypadzie) strój, wziąłem nieużywaną od listopadowego startu w Tropicielu lampkę czołówkę i pojechałem pokręcić po legnickim Lasku Złotoryjskim. Jakkolwiek bowiem są tacy, którzy w okresie roztopów unikają terenu jak ognia, mnie większą frajdę sprawia - od czasu do czasu - użycie roweru górskiego zgodnie z przeznaczeniem.
W części lasku od strony schroniska niespodzianka. Na drzewach, na trasie dawnej pętli XC jakieś świeże kropki i białe malowidła "4", "3", a nieopodal polany "1 km". Kto wie, co jest grane? :)
Miałem wyjechać, dla odprężenia, gdzieś dalej. Ojciec mnie namówił, pod pretekstem ładnej pogody (drugi dzień "wiosny" za oknem). Niby wszystko już w porządku, a nie dałem rady, za Złotnikami odcięło mi prąd. Zawróciłem na skrzyżowaniu z Babinem do domu. Od minionego wtorku, już na zawsze uboższego o kogoś najbliższego... :(
Nie piszę tego, żeby wzbudzić wyrazy współczucia, sensację itd. Piszę co myślę. O tym, że rodziców należy szanować wie każdy i mówi każdy. Ja dodam od siebie: będąc w domu, porozmawiajcie czasem, zamiast tych kilkudziesięciu minut więcej przed komputerem czy na rowerze, nawet o niczym, zwyczajnie pobądźcie razem. Nie jesteście w domu, znajdźcie czas na telefon. Nigdy nic nie wiadomo.
W walentynki, wieczorem, gdy byłem w pracy jakieś 100 km od Legnicy, moją mamę zabrało pogotowie. Nie odzyskała przytomności. A w piątek przed 9 rano, gdy miałem zacząć pracę, dostałem najgorszy możliwy telefon ze szpitala.
kol(ej)arz ;-))
2007 - powrót na rower po 15 latach przerwy.
2008 - pierwszy wyścig, dołączenie do MTB Votum Team Wrocław
2009 - 7 Bike Maratonów na koncie, maraton w Lubinie, no i ukończona na 11 miejscu etapówka :)
2010 - sezon przerwała nieoczekiwana zmiana sytuacji życiowej i dość absorbująca praca. Koniec ścigania
2011 - mała stabilizacja i powrót na rower, pierwszy wyścig po przerwie
2012 - rok "turystyczny", na początku oczekiwana zmiana miejsca pracy, na końcu - równie oczekiwane przeniesienie służbowe i przeprowadzka do Kłodzka :)
2013 - "zadomowienie" w Kotlinie Kłodzkiej, parę ciekawych wycieczek
2014 - rok praktycznie bez roweru
2015 - powrót już chyba na dobre do Wrocławia, kolejny powrót na rower!
Bikestats towarzyszy mnie od pierwszej "współczesnej" jazdy 22.07.2007.
pole rażenia: http://zaliczgmine.pl/users/view/1102