Mój pierwszy maraton na dystansie giga wyszedł bardziej treningowo, niż wyścigowo.
Nowa wrocławska trasa niezbyt mi się podobała, choć to kwestia preferencji. Po prostu wolę maratony górskie, a Wrocław to Wrocław - z pustego i Salomon nie naleje. Wielu uczestników chwaliło sobie jednak leśne ścieżki i dosłownie 2 podjazdy i 1 zjazd, w porównaniu z ubiegłorocznymi edycjami w kierunku Trzebnicy. To chyba dobra rekomendacja dla organizacji maratonu z Legnicy z pętlą w kierunku Stanisławowa, tym bardziej, że - według jednego z napotkanych na trasie zawodników z Lubina - być może ubiegłoroczny Maraton Leśny w Lubinie był już ostatnią edycją tej "bliskiej" nam geograficznie imprezy.
Szybko i tłoczno. Zjechało sporo ekip z Wielkopolski, którym BM Wrocław dotąd "od zawsze" kolidował z Murowaną Gośliną u konkurencji. Co do ludzi, wśród których jechałem, trochę porażka. Na pierwszym okrążeniu na podjazdach mogłem się popisać co najwyżej do połowy, bo dalej wszyscy prowadzili. Podobnie w 2 kałużach i pod zalanym tunelem pod linią kolejową, chociaż tam użyłem sobie, nie oszczędzając ani siebie, ani innych ;-) Drugie kółko to zaś poezja. Żeby jeszcze nie te kurcze około 60 kilometra, z których wybawił mnie zachowany jakimś cudem żelik :)
Śmiem twierdzić, że organizacyjnie sporo się poprawiło: + przede wszystkim, naklejka z kategorią z tyłu numeru - wiemy, z kim się ścigać! + jak by nieco lepiej zaopatrzone bufety (choć i tak korzystałem tylko z Enervita i bananów, grzech nie odnotować). Enervit, nawiasem mówiąc, taki sobie, ale skoro sponsora się nie wybiera... ;-) Na pocieszenie - ponoć nie jest słodzony aspartamem. + Sportograf wrócił ! + bogatsza tombola + w przypadku tej edycji - węże z wodą, zamiast Karcherów + żadnego problemu z przechowaniem gadżetów (tym razem fajna koszulka) w biurze do powrotu z trasy
Oby tak dalej. Organizacyjnie, bo z moją zabawą w ten sport to już najpewniej początek końca.
Nie jestem zbytnio zadowolony z tego wyjazdu. Sił (mięśni i woli) wystarczyło na 3 podjazdy. Na rozgrzewkę na miejscu, zaliczyłem ok. 1/2 podjazdu czerwonym szlakiem. Piękny odcinek, równie stromy jak asfaltowy. Grunt i skałki. Tyle, że od połowy do granic możliwości rozryty przez nadleśnictwo przy wycince drzew.
Droga na górkę i z powrotem jak najprostsza, via Nowodworska, Kościelec, Warmątowice, Słup, Chroślice. Na koniec dobiłem się w parku.
Pojechałem z Lasku Złotoryjskiego planowaną trasą legnickiego maratonu, czyli przez dawne Pawłowice Małe, Szymanowice, Smokowice i Dunino. Dalej przez Sichówek i Sichów drogą do Stanisławowa, którą skręciłem do lasu. Długo jedzie się fajnie szutrem - problem w tym, że to długa droga do nikąd. Dalej tylko rozryte przez dziki i jeepy nadleśnictwa leśne dukty... Wyjechałem w tym samym miejscu, w którym zakończyliśmy błądzenie z Wojtkiem i Damianem na początku maja 2008 r.
Z Sichowa miałem wracać prosto do domu (powoli zaczynało się ściemniać), ale zmieniłem zdanie i w Winnicy objechałem jeszcze kawałek terenem. Efekt - odkrycie kolejnego fajnego pagórka. Dobra alternatywa w drodze na Słup dla przejazdu asfaltem przez całą Winnicę.
Tylko dojazd na nowe mieszkanie i powrót po kilku godzinach do domu.
Remont, a niebawem przeprowadzka mocno utrudniają mi treningi przed właściwym początkiem sezonu maratońskiego, więc nawet "na rękę" jest mi przesunięcie Bike Maratonu Wrocław na 25.04. Szczególnie, że prawdopodobnie załatwię sobie 2 noclegi u rodziny, a dojadę rowerem - kosztów nie poniosę więc żadnych.
Bardziej martwi mnie forma przed Powerade MTB Marathonem w Karpaczu 1.05, na który - zgodnie ze swoimi planami - wybieram się przetestować konkurencyjną serię wyścigów...
Dwie minuty po jedenastej spotkałem się z Bartkiem i Wiktorem na polanie w Lasku Złotoryjskim na umówionym treningu techniki. Przez ok. 45 minut trenowaliśmy w przeważającej części na pętli legnickiego wyścigu XC z 2007 r. Poznałem kilka ciekawych odcinków na wzgórzu w kierunku zalewu, gdzie dotąd się nie zapuszczałem. Po raz pierwszy zaskoczył mnie stan moich opon - przed Zdzieszowicami powinienem wyposażyć się w coś bardziej odpowiedniego na maratony MTB. Później przenieśliśmy się do drugiej części lasku. O 12 na dźwięk syren przerwa - chwila w ciszy, zadumie... :( Jeszcze kilka kółek po lasku, następnie wyjazd ścieżką rowerową przy obwodnicy i Wałami Jaworzyńskimi do parku. Na górce saneczkowej pożegnaliśmy się z Wiktorem i zjechaliśmy do domów na krótką przerwę techniczną. Na koniec zaś, w ostatnich minutach w strugach deszczu, przejechaliśmy się po pętli Koskowice - Księgienice - Legnickie Pole - Legnica.
Nie wstałem o 6 rano. Zaspałem, jak na ironię śniąc, że... zaspałem i spóźniłem się na pociąg(!). Tuż przed 9 szykowałem się więc naprędce na wyjazd do Wrocławia. Zamiast rowerem, jak w planie - pociągiem właśnie. Szybko wciągnięta jajecznica (bez chleba), 10 minut spaceru z psem i błyskawiczny prysznic. Na nic, o 9:25, dokładnie, gdy odjeżdżał mój pociąg na objazd trasy Bike Maratonu, wyszedłem z łazienki.
Wściekły, burcząc po drodze na rodziców, wyszedłem z domu i pocisnąłem Nowodworską w kierunku południowym. Miałem jechać na Bogaczów, bez względu na pogodę zrobić 100 km i 2100 m przewyższenia na pobliskim podjeździe w jakieś 4-6 godzin, wrócić i walnąć się spać. Na krzyżówce z obwodnicą rozdzwonił się telefon. Posłuchałem i myślałem, że Ojciec (oboje interesujemy się polityką) posunął się do absurdu, żeby ściągnąć mnie z powrotem do domu. Szybko skończyłem rozmowę i pojechałem dalej.
Gdy zobaczyłem w Słupie, że nad masyw Chełmów nadciągają chmury, mając w pamięci lipiec, gdy rozwaliłem się w Bogaczowie właśnie podczas nawałnicy, zadzwoniłem do domu zasięgnąć informacji pogodowej. Od razu odrzucone połączenie. Trudno, wnerwili się na mnie - myślę - to próbuję zadzwonić do Bartka, spytać czy jeździ po lasku. To samo. Już jasne, sieć nie działa, coś w tym niedopowiedzianym przez Ojca newsie jest na rzeczy. Pędzę do Legnicy z bagażem tysiąca durnych myśli na minutę, przeciągając drogę przez Winnicę, Krajewo, Krotoszyce, Czerwony Kościół (szosa główna), w centrum przez Rynek. Na deszcz jakoś nie zwróciłem uwagi, nie czułem. Wpadam do domu, na wszystkich kanałach to samo. Zatrzymuję na jedynce - na połowie ekranu msza w Katyniu, na drugiej przeijają się nazwiska... Już wszystko jasne, choć jeszcze do wieczora nie dociera do mnie, że to prawda.
Chociaż większości z Nich nie lubiłem, jakoś mnie to ruszyło...
kol(ej)arz ;-))
2007 - powrót na rower po 15 latach przerwy.
2008 - pierwszy wyścig, dołączenie do MTB Votum Team Wrocław
2009 - 7 Bike Maratonów na koncie, maraton w Lubinie, no i ukończona na 11 miejscu etapówka :)
2010 - sezon przerwała nieoczekiwana zmiana sytuacji życiowej i dość absorbująca praca. Koniec ścigania
2011 - mała stabilizacja i powrót na rower, pierwszy wyścig po przerwie
2012 - rok "turystyczny", na początku oczekiwana zmiana miejsca pracy, na końcu - równie oczekiwane przeniesienie służbowe i przeprowadzka do Kłodzka :)
2013 - "zadomowienie" w Kotlinie Kłodzkiej, parę ciekawych wycieczek
2014 - rok praktycznie bez roweru
2015 - powrót już chyba na dobre do Wrocławia, kolejny powrót na rower!
Bikestats towarzyszy mnie od pierwszej "współczesnej" jazdy 22.07.2007.
pole rażenia: http://zaliczgmine.pl/users/view/1102