Wpisy archiwalne w miesiącu

Marzec, 2012

Dystans całkowity:638.34 km (w terenie 118.56 km; 18.57%)
Czas w ruchu:29:38
Średnia prędkość:21.54 km/h
Maksymalna prędkość:57.70 km/h
Liczba aktywności:12
Średnio na aktywność:53.20 km i 2h 28m
Więcej statystyk

Lasek Złotoryjski

Wtorek, 6 marca 2012 · Komentarze(1)
Szybka runda park - lasek - park.

Na odreagowanie nieprzespanej nocy, spotkania w pracy b. przemądrzałej osoby, zażartego (ale wygranego) boju na Allegro i stu innych rzeczy... Szaleństwo na zjazdach przy 44,4 km/h i Royal Philharmonic Orchestra w słuchawkach: bezcenne na ukojenie nerwów. W lasku znalazłem ciegawy singletrack nieopodal giełdy, nie przypominam sobie żebym wcześniej nim jechał. Rozjazd po wszystkim przez park powolutku, po czym od głównej alei do domu - znów dzida.


- - -
Ogłoszenia duszbajkerskie:



W sobotę 25 marca organizowany jest w Żelaznym Moście nieopodal Lubina mini rajd na orientację "Fraszka". Co to jest RJnO, zwane także MTBO, zastanawiający się nad udziałem mogą przeczytać w mojej relacji z ostatniego Tropiciela czy - w końcu - z Fraszki w Myśliborzu w 2010 r. Wiele mówi też dużo bardziej obiektywny od relacji opis od organizatorów.

Ponieważ mam tego dnia wolne w pracy (i nie ma większego ryzyka, że to się zmieni), jeżeli tylko pogoda nie ulegnie gwałtownemu załamaniu, nie tylko startuję w tym rajdzie ale i jadę nań rowerem z samej Legnicy. Powrót przewiduję po 3-4 h na objechanie trasy i przerwie w bazie rajdu również rowerem. Po południu można wrócić też pociągiem z Rudnej z przesiadką we Wrocławiu. Dojazdu na imprezę nie ma, ponieważ rano na torach jest zamknięcie remontowe i pasażerów od Ścinawy wozi Kolejowa Komunikacja Zastępcza (po ludzku: autobusy), siłą rzeczy bez możliwości przewiezienia rowerów.

Kapella

Niedziela, 4 marca 2012 · Komentarze(1)
Kategoria wycieczka
Na godne rozpoczęcie marca, w wolną pogodną (acz chłodną) niedzielę, wyskoczyłem w Góry Kaczawskie. Sam, bowiem nikt nie miał siły, ochoty albo... czasu na reakcję po tym, jak wcześnie rano zapowiedziałem, że o 11:00 zajadę po chętnych pod muszlę koncertową w legnickim parku.

Pierwsze 50 km jechało się całkiem rześko. W Bogaczowie, nie licząc krótkiego zajazdu w teren, na podjeździe licznik ciągle pokazywał wartości dwucyfrowe, które od Pomocnego niemal do Rzeszówka oscylowały między 30 a, chwilowo na zjeździe, 53,9 km/h (co jak na moją w sumie jeszcze kolarską posturę jest wyczynem godnym odnotowania). W Wojcieszowie na serpentynowym podjeździe przy stacyjce kolejowej zaczął brać mnie kryzys, więc pozwoliłem sobie na zatrzymanie tuż za miasteczkiem i 20-minutową przerwę na przekąszenie czegoś. Dalej było ciut lepiej, aż do Wilkowa, od którego osiągałem zawrotną prędkość 10-15 km na godzinę.

Pomyślałem, że zamiast wlec się asfaltówką do Rokitnicy, zwiedzę kawałek oznakowanego złotoryjskiego czarnego szlaku rowerowego. To był mój błąd - tylko się zdenerwowałem i niemiłosiernie ubrudziłem, opuszczając w końcu 6-kilometrową pagórkowatą drogę polną po niemal 30 minutach. Na tle pastelowego złotoryjskiego osiedla Kopacz musiałem przypominać jakąś bliżej nieokreśloną bestię. Leszczyna-Kopacz: nigdy więcej.

Dalej, do domu jechałem niezbyt szybko (więcej niż 20 nie dałem rady wyciągnąć), ale nie umierałem po drodze. W ogóle nie czułem nieprzepracowanej rowerowo zimy. Dobrze gdyby tak było, bo choć do poważniejszego ścigania w tym roku ani się nie nadaję, ani nie mam na to czasu, na przełomie lata i jesieni będę chciał pokazać pazura w pewnym wydarzeniu. Jednak do tej pory, muszę się wziąć za siebie.