Wpisy archiwalne w kategorii

~ w towarzystwie

Dystans całkowity:7122.32 km (w terenie 963.78 km; 13.53%)
Czas w ruchu:373:35
Średnia prędkość:19.45 km/h
Maksymalna prędkość:59.20 km/h
Suma podjazdów:1200 m
Maks. tętno maksymalne:196 (100 %)
Maks. tętno średnie:168 (85 %)
Suma kalorii:44914 kcal
Liczba aktywności:155
Średnio na aktywność:48.12 km i 2h 25m
Więcej statystyk

Wrocław

Poniedziałek, 14 grudnia 2009 · Komentarze(0)
A teraz coś zupełnie odmiennego od:

czyli ostatnio podstawowej formy treningu tego pana w żółtym po lewej ;-)

W październiku pojawiło się tutaj kilka wpisów w stylu "Kolarstwo górskie z UWr". Skończyły się, bo teoretycznie do zaliczenia przedmiotu potrzebny jest udział w pięciu na sześć wyjazdach weekendowych - a ja, rozłożony przez jednodniową grypę, odpuściłem sobie czwarty i piąty. Jako formalista doszedłem do wniosku, że WF w tym semestrze oblałem i nie ma nawet sensu przekładać sobotniej zmiany w pracy na rzecz ostatniego, szóstego, po 20.11.

Kilka dni temu dowiedziałem się, że mam możliwość odrobienia nieobecności pojawieniem się na zajęciach sekcji MTB AZS. Obecność moja jest tym bardziej wskazana, że wybieram się w przyszłym roku na Akademickie Mistrzostwa Polski, podczas gdy moja technika jazdy pozostawia jeszcze trochę do życzenia. Sekcja trenuje w poniedziałki i czwartki. Czas, jeśli brać pod uwagę dezercję z dwóch wykładów, mam właśnie w poniedziałki. Nie bacząc więc na śnieg, mróz i wykłady - dziś po 14:00 ruszyłem Krossem prosto na wrocławską Kilimandżaro.

Sam trening, jak trening. Takie małe XC, 10 kółek po łatwej pętli. Szybko było, tętno zaś dochodziło niemal do 180 ud/min. Nie dałem się objechać! ;-)

W drodze powrotnej, ok 16:30 wpadłem na Więzienną przed gmach WPAiE, gdzie dobiegał końca drugi z wykładów, które opuściłem. Dowiedziałem się od koleżanek, co mnie dziś ominęło, odprowadziłem jedną z nich do pl.Kościuszki i pognałem do Tyńca.

Po wejściu do domu odebrało mi siły... i tak zostało mniej-więcej do 21:00. Zima jest zdradliwa. Pragnienie nie działa, wręcz nie chce się pić. A mimo wszystko, podczas wysiłku można się odwodnić.

/w statystyce czasu i km - tylko dojazd i powrót/

Wrocław

Środa, 11 listopada 2009 · Komentarze(0)
Pierwsza wersja była taka, że cały team zjedzie dziś na 9 do Sobótki, skąd ruszymy na 4 h na Ślężę szlifować technikę. Ostatecznie wyszło tak, że plany się zmieniły i chętni mogli jechać gdziekolwiek we własnym zakresie :P

Żeby, w przeciwieństwie do reszty teamu, nie marnować dnia, umówiliśmy się z Kubą na 11 na Skarbowców. Piłowaliśmy przez pół godziny tamtejszą górkę - drugą miejscówkę wrocławskich mtbikerów. Później odprowadziłem kolegę na jego dzielnicę, a sam wróciłem do domu.

Spodobało mi się to wzgórze. Jest tam kilka ciekawych singli, w razie niepogody (wyłączając leżący śnieg, rzecz jasna) można rozjeżdżać z 2 stron stok saneczkowy. A przede wszystkim, zaledwie 20 min od Tyńca.

Legnica

Sobota, 31 października 2009 · Komentarze(0)
To nie pomyłka - ruszyłem Cannondale'a, który do czasu naprawy stacjonuje w Legnicy. Wybrałem się pod zajezdnię MPK z laptopem, gdzie do spółki z Damianem kombinowaliśmy nad ustaleniem parametrów sieci radiowej miejskiego przewoźnika ;)

Pierwotnie miałem wykorzystać pobyt w Legnicy i końcówkę okresu, w którym mogę sobie pozwolić z czystym sumieniem na jazdę bez żadnych wytycznych treningowych, na dwa dalsze wypady. Przez to, że nie zabrałem ze sobą z Tyńca kurtki rowerowej, plany poszły na marne.

Kolarstwo górskie z UWr #3

Niedziela, 25 października 2009 · Komentarze(1)
Kategoria ~ w towarzystwie, WF
Trzeci WF, spośród wszystkich dotychczasowych, miał najwięcej wspólnego z tytułem zajęć. Trudno, by było inaczej, skoro aura dopisała. Słońce, 10 stopni, słaby wiatr, a do tego nawet dobrze wyschnięty teren po wczorajszych deszczach. Długo czekaliśmy na taką pogodę.

Dziś pojechaliśmy na Kilimandżaro. Tak, jak w Legnicy Lasek Złotoryjski, tak tutaj ów pokaźnych rozmiarów wzgórze służy za główne miejsce treningu techniki, szczególnie wśród tych, którzy mają jeszcze o co walczyć w Cross Country. Tu rozgrywają się Otwarte Mistrzostwa Wrocławia w XC, tu ćwiczą sekcje MTB z największych uczelni w mieście. A czasami, jak widać, zaglądają i uczestnicy "kolarstwa górskiego" z UWr i "rowerów górskich" z PWr.

Pierwsza godzina zajęć minęła downhillowo ;-) My, czyli męska część grupy - Marcin, Tymek, Arek i moja skromna osoba - ok. dziesięciokrotnie pokonywaliśmy wytyczony zjeździe, pięciopunktowy slalom. Z kolei żeńska część, w składzie Magda i Iwona, uczyła się nieopodal podstaw zjeżdżania po nieco korzenistym singletracku.

Muszę przyznać, że potwierdziły się dziś słowa mojego trenera z klubu, że na uniwersyteckim wfie nabiorę pewnej świadomości - swojego poziomu techniki :P W przeciwieństwie do niektórych, udało mi się uniknąć bliskich spotkań z Matką Ziemią i z tego jestem zadowolony - bo taki stan rzeczy utrzymuje się już kilka miesięcy. A więc panować nad maszyną umiem. Dotrwanie do końca w jednym kawałku to jednak nie wszystko i w tym całe moje zmartwienie. Na pięć punktów ciągle udawało mi się objeżdżać jeden albo trzy, a ostatniej jazdy na czas nie ukończyłem, znów zjeżdżając z trasy. Z jednej strony mogę sobie wmawiać, że to przez wytarty bieżnik, kiepskie hamulce na przodzie, ramę 21", czy nieobniżone siodełko. Z drugiej, zwinność na ostrych terenowych zakrętach nigdy nie była moją moim atutem. Akurat nadchodzi dobry czas na nadrabianie takich zaległości, więc czas, bym popracował nad tym wyzwaniem. Motywacja jest, sprzęt, po podregulowaniu, też. Nic, tylko działać, a problemy z manewrowaniem będą wspomnieniem. Ba, do wiosny muszą być, skoro już oficjalnie wybieram się na Akademickie Mistrzostwa Polski w Kolarstwie Górskim.

Pół kolejnej godziny spędziliśmy na rozjeździe po nadodrzańskich wałach. Dotarliśmy do mostu Bartoszowickiego i wróciliśmy drugą stroną rzeki, powoli rozjeżdżając się w swoje strony. Ja, chcąc wykorzystać ładny dzień, nadrobiłem kilka km dojeżdżając z topniejącą po drodze grupą do krzyżówki Brucknera z Sobieskiego, przed młyn. Stamtąd, znów nieco ulepszoną trasą (optymalną na niedzielne powroty), wróciłem do Tyńca, po drodze mijając kilkunastu bikerów, wracających pewnie ze Ślęży i jej okolic.