Wpisy archiwalne w kategorii

~ w towarzystwie

Dystans całkowity:7122.32 km (w terenie 963.78 km; 13.53%)
Czas w ruchu:373:35
Średnia prędkość:19.45 km/h
Maksymalna prędkość:59.20 km/h
Suma podjazdów:1200 m
Maks. tętno maksymalne:196 (100 %)
Maks. tętno średnie:168 (85 %)
Suma kalorii:44914 kcal
Liczba aktywności:155
Średnio na aktywność:48.12 km i 2h 25m
Więcej statystyk

Lasek Złotoryjski

Wtorek, 30 marca 2010 · Komentarze(1)
1,5 godziny w jedynej słusznej części Lasku Złotoryjskiego. Kółka po nieco skróconej pętli legnickiego XC, w kierunku odwrotnym niż wyścig, około jedenastu-dwunastu. W lasku poza mną trenowała sobie młodzież z KKG Zywer i jakiś jeździec w cywilnej bluzie, więc suma summarum trening "w towarzystwie" ;-) Było też sporo, jak na to miejsce, spacerowiczów i psy - w podwójnym tego słowa znaczeniu.

Na koniec, pojechałem się rozjeżdżać na Kopernika II, wróciłem parkiem. Pod samym domem spotkałem Pinia wyjeżdżającego na szosę, a nad stawem widziałem kolegów po fachu ;-) w koszulkach CSC i Eski Rock. Znów. Kurczę, mogłem zagadać Mikołaja na zgrupowaniu, kto z ich składu jest z Legnicy. A może to tylko jakaś koszulka poszła na allegro?

vmax 46,6; 16:30 - 18:45

Zgrupowanie, dzień 3 - wytrzymałość

Niedziela, 28 marca 2010 · Komentarze(1)
Zgrupowanie zakończyliśmy godnie - czyli tak, jak tygrysy takie jak piszący ten tekst lubią najbardziej ;-)

O 10 rano, po krótkiej sesji zdjęciowej przed ośrodkiem, wyjechaliśmy w trzech grupach - każda w swoją stronę - na cztery godziny treningu wytrzymałościowego. Moja grupa, w której przez cały czas jechali Ewa, Wojtek i Michał M., początkowo również Kuba (Młody), a później do końca Przemek, podbiła najpierw Sosnówkę, później Karpacz, później znów Sosnówkę, w połowie drogi Michałowice i Piechowice, na koniec znów Karpacz, a na dobicie Drogę Sudecką.

Kto nie wie, o czym mowa, niech posili się w miarę dokładną mapką. A kto spragniony wiedzy i zdjęć z terenów naszych treningów, niech koniecznie odwiedzi stronę gminy Podgórzyn z wieloma cennymi informacjami. Żałuję, że trafiłem pod ten drugi adres dopiero po powrocie do domu. Wiedza się jednak przyda - najpóźniej za rok, o podobnej porze... ;-)

Zgrupowanie, dzień 2 - technika + siła

Sobota, 27 marca 2010 · Komentarze(0)
Drugi dzień zgrupowania przypominał bardziej zeszłoroczną, deszczową sobotę z bieganiem, niż towarzyszące nam dzień wcześniej słońce i ciepełko. Na szczęście żadnego truchtania w dół i pod górę nie było. Po śniadaniu o 7 Ewa, Tomek i Puchatek wyjechali do Sobótki na wyścig XC, zaś pozostali czekali do 11:30.

Na dobry początek trener Darek wyciągnął nas na solidną rozgrzewkę po trasie... piątkowego rozjazdu. Zdziwiła mnie nieco moja forma, inna niż dzień wcześniej - jechałem zwykłym, nieprzesadnym tempem, a najpierw od tramwaju do Borowic zdecydowanie prowadziłem, na krótki moment dałem się minimalnie objechać Darkowi i Mikołajowi, by za chwilę razem z nimi wjechać na przełęcz Nad Przesieką i czekać na dojazd reszty zawodników.

Po tym, nastąpiła prezentacja ćwiczeń. Dla jednej grupy - minimum siedmiokrotne ujeżdżanie podjazdu od tramwaju w Podgórzynie do pętli autobusu "4" nad Kalińcem. Dla drugiej - w tym mnie - minimum dziesięciokrotne zaliczenie "ósemki" po samej Przesiece: sztywnego podjazdu na Drodze Turystycznej z łagodnym podnóżem przy kaplicy, a następnie technicznego zjazdu terenowymi schodkami i serpentyną. Plan minimum wykonałem - miałem siły na więcej, choć przez jazdę w ulewie (która, swoją drogą, przeszła po 14) zabrakło siły woli.

Po obiedzie pogaduchy z kolegami - wpadli pogadać Paweł i Młody. Po kolacji to samo w większym gronie na korytarzu poskutkowało wieczorkiem integracyjnym w letniej pizzerii Liczyrzepa na parterze naszego obiektu, otwartej w tym roku dużo wcześniej niż zwykle.

Zgrupowanie, dzień 1 - siła

Piątek, 26 marca 2010 · Komentarze(0)
Na miejsce dotarliśmy o 10 rano. Mimo, że plan zakładał przybycie na 9, cała nasza ekipa, zgromadzona w punkcie startu dawnego maratonu, wyglądała na świeżo przybyłą na miejsce. Przyszedł czas na zakwaterowanie, odebranie pakietów odżywek na zgrupowanie itp. Okazało się, że znów cały obiekt na 3 dni opanowują wrocławscy kolarze, choć w tym roku nie tylko spod znaku naszego sponsora. Przesiekę w tym samym czasie odwiedził również Mikołaj z teamu Eska Rock.

Dopiero po 11:30 trener zagospodarował nasz czas treningiem siłowym. Piłowaliśmy sztywny podjazd w Podgórzynie, nieopodal Dziurawej Skały. 4 minuty podjazdu, 8 minut przerwy (zjazd do tramwaju i powrót na podjazd). Minimum: 10 kółek. Podjechałem dwa mniej, niż powinienem, inaczej niż wszyscy. Choć nieśmiało usprawiedliwiam się w myślach, że to i tak dobrze, jak na moje ostatnie przejścia z rowerem i trenowaniem, generalnie lipa... Po ćwiczeniach wróciliśmy na obiad do Kalińca wzdłuż Czerwienia, przez Borowice i Drogę Sudecką.

W tym roku pogoda podczas pierwszego dnia zgrupowania dopisała w zupełności. Dwadzieścia pięć stopni na plusie na nizinach, poskutkowało około dwudziestką odczuwalną w naszych wysokościach. Niesamowite - w kilka dni po ustąpieniu zimy z płaskich części Dolnego Śląska na 600 m. n.p.m. można było spokojnie trenować na krótki rękaw! :-)

Po zasłużonej regeneracji spotkaliśmy się na klubowym zebraniu. Sporo nowości. Przede wszystkim MTB Votum Team uzyskał licencję Dolnośląskiego Związku Kolarskiego. Jesteśmy już nie tylko stowarzyszeniem sportowym, a pełnowartościowym, teraz już także formalnie, klubem kolarskim. Poza tym, spośród wartych odnotowania, pewne zmiany w składzie osobowym. Na dobre powitaliśmy w naszym gronie Tomka i Przemka. Z drugiej strony, dowiedzieliśmy się, że prezes Darek, Adam i najprawdopodobniej Olek nie znajdą w tym roku czasu na trenowanie i ściganie.

Po zebraniu przyszła pora na kolację, a po kolacji - na indywidualne konsultacje z trenerem. Od naszego ostatniego spotkania, przez małe zawirowania w sprawach edukacyjnych, zdezaktualizowały się nieco moje cele na ten sezon. Po długiej dyskusji wyznaczyliśmy nowe. Główny - lokata w pierwszej 50 giga M2 w Bike Maratonie. Jak na razie, jestem przekonany, że stać mnie na to.

Jerzmanice-Zdrój

Niedziela, 21 marca 2010 · Komentarze(0)
Powitanie wiosny - wycieczka na drogę wojewódzką nr 364. Miało być dalej na Kapellę, ale z przyczyn obiektywnych nie wyszło - szczegóły u Bartka. Cóż, góra nie zając, nie ucieknie. Po Bartka przyjechali rodzice, a ja w 35 minut dotarłem do Legnicy, gdzie dobiłem się w Lasku Złotoryjskim, co by nie przyjechać do domu zbyt wypoczętym.

Co do danych, powiem krótko - dzisiejszy dystans, prędkość etc. to pod względem dokładności wróżenie z fusów. Kolejny argument za licznikiem.

Krajewo

Czwartek, 11 marca 2010 · Komentarze(1)
Na dobry początek rundka przez osiedla. Na granicy miasta spotkałem Bartka, pojechaliśmy razem w kierunku starej części miasta. Dalej, już sam, wyskoczyłem do Lasku Złotoryjskiego i pokierowałem się trasą maratonu, który nieśmiało planuję zorganizować w niedalekiej przyszłości w naszym mieście i okolicach.

Od skrzyżowania przed Duninem wypróbowałem nieznaną mi dotychczas drogę polną - początkowo dość płaska, później pnie się pod górę. Jej stan jest fatalny, tzn. w razie błota byłby tam ładny odcinek techniczny. Za Janowicami znalazłem jakieś odbicie z "głównej" drogi polnej do Krajewa. Ciekawe, może da się nim dojechać do lasku za Starym Młynem? Trzeba będzie kiedyś to sprawdzić.

Z Krajewa miałem ochotę jechać dalej w kierunku Stanisławowa, ale czas mnie naglił. Wróciłem asfaltami nad rzeką, przez Święciany, Strefę Ochronną Huty Miedzi, Lasek Złotoryjski i park do domu.

Dunino

Niedziela, 7 marca 2010 · Komentarze(2)
Wypad na Dunino z Bartkiem. Nie mogę uwierzyć, że przez tyle lat gardziłem taaaką górką ;) Powrót obok wyremontowanego pałacu w Krotoszycach. Okazuje się, że zainwestował w niego właściciel kamieniołomu na górze Trupień, firma, która wybudowała większość nowych dróg w okolicy.

Fraszka w Myśliborzu

Niedziela, 28 lutego 2010 · Komentarze(0)
Rozpoczęcie sezonu startowego przeminęło z wiatrem...
Fraszka, czyli Lekki Rajd na Orientację - wersja rowerowa

O wyjeździe na Fraszkę myślałem w zasadzie tak długo, jak długo jestem obecny na Bikestats. O Miliczu nie wiedziałem, za to na drodze do podboju z KS Artemis okolic Tarchalic, a rok później Wzgórz Strzelińskich zawsze stawały jakieś przeszkody natury obiektywnej. W końcu, w tym roku, skoro Mahomet nie przyszedł do góry, przyszła góra do Mahometa. Gdy tylko ogłoszono, że tegoroczny rajd odbędzie się na Pogórzu Kaczawskim, wiedziałem, że nie odpuszczę sobie startu rzut beretem od domu. Nad celem nie myślałem długo - sprawdzian formy po zimowych treningach, a przed wiosennym zgrupowaniem klubowym. W końcu Góry i Pogórze Kaczawskie to moje ulubione rejony treningowe.

Co ciekawe, lokalizacja wpłynęła pozytywnie nie tylko na mnie. Na udział zdecydował się także Wojtek, który założył sobie jednak jazdę stricte krajoznawczą. Taką okazała się uroda rajdów na orientację: jedziesz jak chcesz, z kim chcesz, którędy chcesz. Liczą się tylko punkty kontrolne i miło spędzony czas.

Umówiliśmy się z kolegą na odjazd sprzed Liceum Ekonomicznego na 7:50 rano. Jak zwykle, rodzinka sprawiła, że wyjechałem 10 minut później, ruszyliśmy więc w kierunku Jawora o 8. Początkowo jechało się fajnie, 6 stopni, słońce. Wiatru, który przez najbliższe 25 kilometrów miał nam wiać prosto w twarze, nie było widać. Sielanka nie trwała jednak długo - tuż za Warmątowicami napierająca na nas masa powietrza skutecznie obniżyła tempo jazdy, do tego stopnia, że zagrożone stało się nasze planowe pojawienie się na linii startu. Za Słupem podjęliśmy niezbyt przyjemną decyzję - ja jadę najszybciej jak się da, Wojtek swoim tempem. Jeśli nie dotrze, kilka minut po 10 sprawdzę telefonicznie, czy wszystko w porządku.

Jazda "tak szybko jak się da" zdała się na niewiele. Błądzenie po Piotrowicach, a później szukanie drogi do Myśliborza, która okazała się solidną, ale jeszcze zasypaną śniegiem drogą gruntową, odbiło się na moim czasie dojazdu, o wyglądzie nie wspominając. Umorusany błotem, wpadłem do bazy rajdu w myśliborskim schronisku DZPK dziesięć minut po planowym zakończeniu zapisów, a pięć przed startem. Na szczęście miłe panie z klubu Artemis nie robiły problemów z przyjęciem startowego i wydaniem numeru i karty. W podskokach odebrałem mapkę i gdy przedstawiciel organizatora odliczał już głośno sekundy do startu, kończyłem przypinać niezgrabnie do kierownicy mój dzisiejszy numerek - "19".

Nie miałem kompletnie czasu, by zapoznać się z mapą, wystrzeliłem więc jak z procy za grupką, która udała się zaliczać punkty kontrolne od końca. Taki, a nie inny wybór to wynik tego, co podpatrzyłem w drodze do Myśliborza - zauważyłem PK 10 na wypożyczalni quadów. Wystartowałem ostro, czego życzyłbym sobie na wszystkich tegorocznych wyścigach ;) Niebawem minąłem Wojtka, który dojeżdżał do schroniska kilka minut po 10 i choć spóźnił się, wyjechał na trasę i ją ukończył. Szybko objechałem czteroosobową ekipkę i nawiązałem rywalizację z Maćkiem, jak się później okazało zwycięzcą trasy rowerowej. Do minięcia szlaku za PK8 przy bramie do Parku "Chełmy", kończącego się w strumieniu, nad którym osobiście przerzuciłem gruby kij (a gdzie za poręcz służył rower) goniłem go, a później aż do Nowej Wsi Wielkiej nie tylko jechaliśmy razem, ale nawet zamieniliśmy kilka zdań. Od PK6, przy pałacu w Jakuszowej, spotykaliśmy już powracających z zaliczania trasy według kolejności punktów. Nic dziwnego, bo punkty były umiejscowione w ten sposób, że istniały tylko dwa sensowne warianty ich objeżdżania. Czułem się podwójnie swojsko, bo z rajdu zrobił się mały maraton.



Tuż za Nową Wsią Wielką skończyła się częściowo moja dobra passa, brak picia w bidonie od początku dzisiejszej jazdy dał o sobie znać w postaci kryzysu energetycznego. Naiwny, sądziłem, że uda mi się nabyć jakiś izotonik w drodze do Jawora, co przypłaciłem przepuszczeniem dwóch czteroosobowych grupek, pierwszej za PK5 (nawiasem mówiąc, długo poszukiwanym PK5 na dziedzińcu ruin pałacu) i drugiej za PK4. Niemało czasu straciłem też na poszukiwanie PK2, który, jak się okazało, zamocowany był odwrotnie do mojego kierunku jazdy - w ten sposób nadrobiłem 0,5 km.

Na mecie zameldowałem się o 12:36, dokładnie 36 minut po zwycięzcy. Mimo, że byłem już nieco wyczerpany, cieszę się z fajnie spędzonej niedzieli i bardzo fajnej imprezy poprowadzonej opustoszałymi szosami Pogórza Kaczawskiego w prawdziwie górskiej scenerii - przy czystych drogach, a w otoczeniu ośnieżonych jeszcze w dużej mierze lasów i małych, klimatycznych wiosek... Na w pełni maratońską formę przyjdzie jeszcze czas, choć już widzę, że przy rzetelnej realizacji planu treningowego mogę spokojnie wybierać się na dystans giga.

z wyników na mecie: 10. miejsce, 2:36. Trasa: PK10->PK1
mapka z bikemap jest orientacyjna, kilometry naliczyłem prawidłowo w inny sposób

Trzebnica

Niedziela, 3 stycznia 2010 · Komentarze(3)
3 stycznia już dawno zarezerwowałem sobie na przejażdżkę noworoczną ze swoim klubem. Że dzień wypadnie aż tak rowerowo, nie przypuszczałem!

Zaczęło się od tego, że na kolei rozkład rozkładem, a i tak rządzi dyżurna ruchu. W internecie 7:17, na dworcu w hallu 7:17. Na peronie w gablocie - 7:17 na plakacie skreślona, poprawiona długopisem na 7:14. Zgadnijcie, o której odjechał pociąg, a o której ja zamierzałem doń wsiąść ;]

Powiedziałem sobie: w nowym roku nie odpuszczam! Już w dalekim Ustroniu pokazałem, na co mnie stać, więc co tam lokalna przejażdżka... Pocisnąłem w stronę Wrocławia rowerem! Czarne były tylko drogi główne, więc wybrałem DK-94. Mój rowerowy debiut na tak długim odcinku tej trasy - aż za Środę Śląską. Byłoby dalej, gdyby nie uprzejmość kierowcy autobusu PKS, na tyle którego jechałem przez kilka kilometrów (V około 30 km/h). W końcu stanął na awaryjnych i... zaproponował podwiezienie! Skorzystałem, w nadziei, że zdążę na teamową zbiórkę 9:30 na Psim Polu. Niewiele zabrakło - o w pół do dziesiątej dopiero wysiadłem na Pilczycach.

Ale ja przecież się nie poddaję! Umówiłem się telefonicznie z grupą za pośrednictwem Ewy (którą, jeśli czyta, pozdrawiam ;-) ), że spotkamy się już w Trzebnicy. Dotarłem tam na skróty przez zaspę budowaną obwodnicą Wrocławia i DK-5. Na miejscu naczekałem się trochę, podmarzłem i zwątpiłem, że... team zdobędzie dziś Trzebnicę! ;) Zrobiłem pamiątkowe zdjęcie, na dowód że dotarłem

i udałem się do ciepłej, schludnej poczekalni na dworcu kolejowym. Żeby nie było, że ironizuję, na dowód zdjęcie:

Stamtąd wysłałem do Ewy SMSa, że "jak coś" do 13:23 czekam na stacji. A jednak! Nie minęła minuta, a zadzwonił do mnie Wojtek - team właśnie osiągnął cel wypadu, górkę za sanktuarium. Że dużą górkę znam w Trzebnicy niejedną, a wszystkie są za sanktuarium, w zależności od punktu widzenia, chwilę potrwało, zanim się odnaleźliśmy. Najważniejsze, że się udało!

Z grupą, tempem i stylem bardzo rekreacyjno-integracyjnym, odcinkami znanymi z Bike Maratonu, wróciliśmy do Wrocławia. W międzyczasie odezwało się odpuszczenie sobie śniadania, gdy spieszyłem się na pociąg - przed samym miastem przysłowiowo odcięło mi prąd. Za pomocą kolegów i koleżanki dotrwałem te 2-3 km do końca, chwilowo posiliłem się na Orlenie, ogrzałem w tramwaju*, po czym pojechałem na dworzec główny, skąd już pociągiem wróciłem do domu.

W sumie dziś przemierzyłem 200 km, w tym ponad 100 rowerem.


(* co do ogrzania się w tramwaju: motorniczy zgodził się na przewóz roweru. We Wrocławiu to możliwe i nic nie kosztuje, ale kierowca albo motormen musi się na to zgodzić)

Słup

Piątek, 25 grudnia 2009 · Komentarze(1)
To nie pomyłka - w Legnicy dziś świeciło słońce, a termometr nad wiaduktem Kopernik-Piekary wskazywał +11*C. Zamiast copiątkowego treningu na siłowni wyskoczyłem więc pod miasto.

Najpierw runda honorowa - podrzucić Bartkowi książki ekonomiczne. Później ostrzej - Złotoryjską i wojewódzką 364, a następnie przez Krotoszyce, w kierunku Rosochy. Gdy ze skrzyżowania w Krajewie ujrzałem na drodze na górkę, oznakowanej "nie podlega zimowemu utrzymaniu", jedną wielką breję pośniegową, przypomniałem sobie, że takie same tabliczki stoją w Stanisławowie. Więc zmieniłem plany - pobrykałem po wyasfaltowanych pagórkach w okolicach zbiornika Słup. W Przybyłowicach, spotkałem Anię - razem wróciliśmy do miasta :) Na koniec zaś pojechałem pod WORD na pętlę autobusu "13" porozmawiać chwilę ze znajomym z MPK. Gdy przejeżdżaliśmy koło wodociągów zauważyłem, że pracuje dziś na 2. zmianie, a już dawno się nie widzieliśmy.