Góry Kaczawskie
Do Jawora dojechałem swoją sztampową trasą przez Przybyłowice. Dalej kierowałem się na Wiadrów według ubiegłorocznych wskazówek od Bartka. Droga przez Paszowice jest jakościowo nawet-nawet. Jak dalej do Kłaczyny - nie wiem, bo zgubiłem skrzyżowanie i prędko wyleciałem na krajową trójkę, którą chwilę wcześniej przecinałem. Źle nie było, przy małym ruchu aut jechało się dobrze. Na dodatek po drodze trafił się bonus: przekonałem się, że zamek w Świnach (świnecki zamek? świński zamek?) lepiej prezentuje się z szosy, niż z bliska podczas szkolnych wycieczek. Byłyby ładne fotki, tylko kiedy fotografować podczas treningu, i to jeszcze na ładnym krętym zjeździe ;-)
Szybko przeciąłem Bolków i już nie tak szybko wjechałem na najwyższy punkt trasy - 618 metrowe wzniesienie w Pastewniku, na którym rokrocznie do 2008 r. znajdowała się lotna premia Bałtyk-Karkonosze Tour. Dzisiejszy cel nr 1 prawie zdobyty. Nie wspinałem się tak, jak planowałem na 670 metrową górę z radarem burzowym, bo akurat stuknęły dwie godziny - a więc tutaj nastał koniec części treningowej, a początek wycieczkowej. Średni puls 150, maks 180 - akurat.
Z malowniczym widokiem na Karkonosze, zjechałem długim zjazdem do Kaczorowa. Tu opuściłem trasę BkT, wjechałem za to na połowę trasy I etapu tegorocznych "Grodów". Muszę przyznać, że Kaczorów to całkiem urokliwa miejscowość, jak na poniemiecki kurort przystało. Natomiast Wojcieszów, który zamierzałem odwiedzić od dawna (cel nr 2) przeszedł moje oczekiwania. Z głównej szosy, wzdłuż której jest rozlokowany niemal w całości, wcale nie sprawia wrażenia smutnego, przemysłowego miasteczka żyjącego z pobliskich kamieniołomów. Przejazd drogą (dodam - wyremontowaną) między dwoma ponad 700-metrowymi górami i wieloma niewiele mniejszymi w tle, z których jedna to najwyższy Gór Kaczawskich: to się będzie pamiętać. Cała okolica ma bogatą sieć turystycznych szlaków rowerowych. Nieco gorzej z bazą noclegową, choć już 2km dalej w pobliskiej Starej Kraśnicy jest nawet w czym wybierać.
Od Świerzawy jechałem trasą z niedzieli. Po drodze bez większych rewelacji - jak na Góry Kaczawskie. Na ostatnim leśnym podjeździe w Jerzmanicach-Zdroju, po drodze do centrum Złotoryi, uzupełniłem bidon w barze na leśnym parkingu. Dość drogo tu (5 zł za Powerade'a), w środku ani dokoła ni żywej duszy, ale wygodnie i bezpiecznie - można zostawić na zewnątrz rower i mieć go w zasięgu ręki. 1,5 złotego to jednak niewygórowana cena za święty spokój. Na dodatek na zewnątrz, obok lodówki, która nie zmieściła się w "lokalu" :-) jest umywalka z bieżącą wodą - przydatna zwłaszcza w taką pogodę.
Za Jerzmanicami "kaczawska" sielanka się kończy - dalej już tylko monotonna droga do Legnicy...
12:00-17:00