Pogórze Kaczawskie
Sprężając się jak tylko mogłem, wyruszyłem na Pogórze Kaczawskie tuż po 10:30, przez chwilę sądząc nawet, że może uda nam się spotkać grupę na trasie. Skutecznie zwątpiłem w te zamiary po 11:00, gdy z telefonu od Jarka wynikało że wycieczkowicze są już w Myśliborzu, tymczasem ja byłem w Krajewie Górnym i miałem przed sobą najgorszy czasowo odcinek. Mogłem co prawda gnać inną drogą, jednak wydało mnie się to bezcelowe - musiałbym przycisnąć tak, że później nie byłbym w stanie pokonać założonego dystansu. Wolałem nie ryzykować, tym bardziej że z górki przed Łaźnikami widać już było, że w oddali pada. Podziękowałem za propozycję spotkania i kontynuowania razem, udałem się na kolejną samotną wycieczkę po Chełmach.
Tuż za Łaźnikami odbiłem w szuter wiodący na przestrzał do szosy Pomocne - Prusice, na pierwszym skrzyżowaniu odbijając w prawo w podobnie wyjeżdżoną drogę. Droga okazała się wieść do zerwanego i nie do końca odbudowanego mostku nad Prusickim Potokiem.
Za mostkiem szlak był zaorany. Jednak poszukiwanie alternatywy poskutkowało odkryciem bardzo ciekawej dla zwolenników wykorzystywania roweru górskiego zgodnie z przeznaczeniem ścieżki. Okazało się, że wylot z którego skorzystałem na rozdrożu wiedzie na pole (z wyjeżdżonym śladem po ciągniku), jednak dojazd do szosy był kwestią kilometra.
Kontynując eksplorację na dobrą sprawę nieobecnych nawet na mapach ścieżek, zaraz za wlotem na szosę do Prusic odbiłem w kierunku południowo-wschodnim ponownie w las, by na pierwszym rozdrożu wjechać w dół na zachód. Stamtąd, równie sympatyczną drogą i - o dziwo - nieobecnym na mapach czarnym szlakiem (pisałem o nim już kiedyś, nie wygląda to na robotę PTTKu) dojechałem wzdłuż malowniczego uskoku brzeźnego, na mapie opisanym jako Sichowskie Wzgórza, prosto do Prusic.
Całość rozpoznanego dziś terenu pozwolę sobie zaznaczyć na mapce PK Chełmy z wydawnictwa Plan, jaką nabyłem wraz z Gazetą Wrocławską w 2008 r.
Stamtąd, w dość rzęsistej już mżawce, przeradzającej się w deszcz, wskoczyłem na asfalt do Leszczyny, by za chwilę spenetrować część szlaku czerwonego w kierunku Złotoryi. Droga leśna, w końcowym odcinku jest co prawda przejezdna, nie jest jednak ani atrakcyjna widokowo (nie licząc zalegających na ścieżkach gruzu i śmieci), ani profilowo. Zdecydowanie nie polecam.
Ze wzniesienia nad Leszczyną, tuż za zasypanym przejazdem kolejowym bocznicy do ZG Lena, w kierunku Kotliny Jeleniogórskiej rozpościerał się widok na zalewający się deszczem skraj Karkonoszy i Gór Kaczawskich. Darowałem więc sobie dalszy rekonesans terenowych szlaków, uznając że dzisiejszy wyjazd i tak nie poszedł na marne i zafundowałem ostatnią atrakcję w postaci pełnego podjazdu z Wilkowa na Trupień. W Kondratowie, około 12:45, spróbowałem jeszcze zadzwonić do Olka, czy grupa nie jest gdzieś blisko. Jako że nie odbierał, a aura zrobiła się zdecydowanie nieprzyjemna, znacznie przyspieszyłem i pognałem asfaltami do Legnicy, w Stanisławowie spotykając wyruszającego na trening Jacka.