Myślibórz
Na cel dzisiejszego wypadu obrałem z jednej strony okolice Stanisławowa i Leszczyny, gdzie postanowiłem przejrzeć choć część gęstej sieci szlaków, z drugiej zaś - rejon Myśliborza.
Wycieczkę zacząłem od rozgrzewki w Lasku Złotoryjskim. Nie stwierdziwszy w nim obecności amatorów ostrej jazdy po jesiennych liściach, przez las huty, szumnie zwany Płaskowyż Janowicki, Krajów i Łaźniki dojechałem do pierwszej nieobadanej drogi. Szeroki szuter od Łaźnik, na mapach oznakowany na równi z zarośniętymi ścieżynkami, pozwala komfortowo przebić się do Sichowa.
Chcąc kontynuować jazdę terenem, na końcu szutru trzeba odbić w lewo, a za tablicą "Sichów" - ostro w prawo na niebieski szlak. Przebieg szlaku jest dość jasny do skrzyżowania z, uwaga, nieobecnym na żadnych mapach (chyba że tegorocznej z Planu, której jeszcze nie mam) dobrze oznakowanym w terenie szlakiem czarnym. Dalej, za sprawą zaoranych pól i szlaków, jeszcze w miarę znośną drogą dojechałem do Leszczyny. A raczej na tyły wsi, drogi bowiem kończyły się zabudowaniami. Pozamykanymi, rzecz jasna. Pozwolę sobie pominąć okoliczności, w jakich wydostałem się na drogę. W każdym razie, gospodarz niczego nie zauważył, a niewielki pies, na pierwszy rzut oka gotów mnie pożreć, okazał się jedynie mocny w szczekaniu.
Z Leszczyny wybrałem alternatywną drogę na Rosochę - czerwony szlak pieszy. Początkowo to ubity, twardy, miejscami kręty i pochyły dukt do byłego dworu i leśnego miejsca odpoczynku, dalej zaś poezja: piękny długi, wymagający siły i odrobinę techniki (korzenie i odłamki bazaltowe) podjazd. Przyznam, że nie cały podjechałem, w czym przeszkodziła mnie nie tyle kondycja, z którą jest u mnie w miarę ok, ale zalepione polnym błotem opony, które zwyczajnie ślizgały się na liściach przy próbie ostrego podjazdu.
Od Stanisławowa pojechałem do wsi Pomocne, z której obok Czartowskiej skały wyleciałem na krzyżówkę z drogą wojewódzką. Pojechałem prosto skrajem lasu, terenowym czerwonym szlakiem rowerowym, który okazał się przyjemniejszy niż wskazywałaby na to mapa. Zjazd z Myślinowa znów minął szybko, mimo to pod Myśliborzem zatrzymałem się na chwilę. Wpadł mnie w oko ciekawy, moim zdaniem, kadr wjazdu do miejscowości z górą Skałki (316 m n.p.m.) w tle:
Do Myśliborza zawitałem by rozprawić się z frapującym mnie tematem odnalezienia jedynego w byłym województwie legnickim, wytyczonego już w 1994 roku szlaku rowerowego MTB. Trasę wzmiankują wszystkie przewodniki po tych rejonach, często podkreślając jej trudny profil. Ostatnio wydawało mnie się, że odnalazłem pętlę. Niedawne sprawdzenie w legnickiej Ekobibliotece mapki PK Chełmy z 1995 r., na której szlak jeszcze był, wyprowadziło mnie z błędu - w terenie odnalazłem tylko jej część.
Wiedząc już, gdzie się kierować, odbiłem za myśliborskim schroniskiem w mało zauważalny zjazd na dróżkę, teoretycznie prowadzącą do wsi Kobylica. Wzdłuż dróżki stoi kilka dość nowych (na pewno nie starszych niż 10-letnie) domków, za którymi dróżka zmienia się w gęsty trawnik. Wobec tego postanowiłem sprawdzić drugi, nieobjechany ostatnio odcinek. Przy wjeździe na Słoneczną Polanę spotkała mnie niespodzianka:
Jesień odkryła schowany wcześniej w zieleni zachowany znak początku szlaku, z naniesionym kilometrem "0". Muszę przyznać, że oznakowanie choć nieprzepisowe, musiało być solidne.
Po zapamiętanej z bibliotecznej mapy trasie szlaku, pojechałem nią. Po czterech kilometrach jazdy praktycznie po prostej, w pobliżu zejścia ze szlaku do wąwozu, odbiłem na skrzyżowanie leśnej ścieżki z drogą z Myślinowa, którędy to biegł wcześniej szlak rowerowy. Skręciłem w lewo, w kierunku drogi Myślinów - Nowa Wieś Wielka. Odcinek okazał się nieprzejezdny: ktoś naprawdę solidnie zniszczył drogę ciężkimi maszynami rolniczymi. Zawróciłem, mijając celowo skrzyżowanie i dojeżdżając pod sam Myślinów. I tu przykra niespodzianka. Znów powtórzyła się sytuacja z Leszczyny, tu o tyle kuriozalna, że jechałem porządną, niegdyś (według map do dziś) "dostępną" z szosy myślinowskiej kamienną drogą! Mianowicie, droga wpadła w zamkniętą prywatną posesję. Zamkniętą znów w taki sposób jak w Leszczynie: bez żadnego płotu dokoła gospodarstwa, który można by obejść, a z jedną "ścianą" płotu z zamkniętą bramą: przy szosie głównej.
Nie pozostało mnie nic innego, jak wracać pod górę na drogę, którą przyjechałem. W wąwóz, nauczony zeszłoweekendowym doświadczeniem i ilością aut postawionych na parkingu na polanie, wolałem rowerem się nie zapuszczać. Spróbuję jeszcze objechać szlak MTB, gdy grząska ziemia najprawdopodobniej wyschnie. Póki co, cieszę się z wytyczenia 30 października innej, chyba nawet nieco lepszej pętli przez Jakuszową i wąwóz.
Do Legnicy dojechałem asfaltami, pierwszy raz jadąc nową drogą lokalną z Męcinki do Chroślic. Na zjeździe z Chroślic do Słupa udało mnie się rozpędzić rower do 60,2 km/h, co - jak dla mnie - jest osiągiem naprawdę budującym.