Chrośnicka Przełęcz
Korzystając z wolnego czasu, idealnej pogody na rower (nie za zimno, nie za ciepło), a zasadniczo chcąc zrelaksować się po dwudniowym przesiadywaniu na konferencji transportu drogowego postanowiłem wybrać się w jakąś niebanalną trasę.
Nie ukrywam przy tym, że ów niebanalność to pewnie efekt lektury relacji z niedawnych wyczynów Wiktora i Bartka. Autorzy wspomnianych bikelogów niech przyjmą więc do wiadomości, że ich skrzętne notowanie odnosi naprawdę pożyteczny skutek - mobilizuje do działania!
Siedząc jeszcze przed komputerem i świeżo po lekturze bikelogów znajomych planując dość spontaniczny wyjazd, początkowo na celownik obrałem Bogaczów - i jak się okazało rzeczywiście, przez Bogaczów... wracałem. Mimo tego, że nie jeżdżę już tak często jak kiedyś, ambicja dała bowiem o sobie znać i uparłem się sforsować mój ulubiony podjazd z miejscowości Lubiechowa na Krośśnicką... ekhm, rzecz jasna, Chrośnicką Przełęcz. Pamiętałem go dobrze z ubiegłorocznego rekonesansu. Klimatyczny, bez towarzystwa aut i już nie tak oklepany jak podlegnicki Stanisławów. Idealny wybór na sobotnie popołudnie.
Pierwszym przystankiem na trasie okazał się być, jak za starych dobrych czasów pomieszkiwania na Powstańców, gdy niekiedy zabrakło izotonika w proszku, kiosk spożywczy w bloku na Mickiewicza 30. Z premedytacją reklamuję z tego miejsca ów przybytek handlu - dobrze zaopatrzony, czynny w piątek, świątek i niedzielę, a przede wszystkim dostępny z okienka dla rowerzysty. Niestety tego dnia ów zaopatrzenie nieco zawiodło, bowiem zabrakło czegokolwiek izotonicznego - może ze względu na porę, odjeżdżałem stamtąd o 16:10. Zadowoliłem się jednak dwoma półlitrówkami czystej (wody mineralnej), co w sumie okazało się może lepszym pomysłem.
Kolejnych przystanków po drodze zasadniczo nie było, jeśli nie liczyć świateł na krzyżówce z Rataja w Legnicy i dwóch, dosłownie kilkudziesięciosekundowych zatrzymań na wykonanie zdjęcia na drodze do Świerzawy i przed Lubiechową. Bardzo mnie to zdziwiło, wynika bowiem (w połączeniu z tym, że tak po powrocie, jak i teraz, pisząc te słowa, w niedzielę o 6:26 nie odczuwam żadnych dolegliwości) że moja wytrzymałość, ogniś mój największy atut w MTB, nie poszła w las wraz z doczesnym zakończeniem ścigania po BM Wrocław w kwietniu 2010. Nie jest to jeszcze na pewno forma na miarę kolarza górskiego. Świadczy jednak o tym, że mogę już pojechać i podjechać gdzie chcę, a to już coś. Odnośnie "podjechać" - kolejnym zaskoczeniem tej wycieczki było, że w ubiegłym roku mimo pozornie jeszcze "kolarskiej" formy nie byłem w stanie podjechać "czerwonych" odcinków na wykresie [url=http://www.genetyk.com/podjazdy/widok1.html]z bazy podjazdów Michała Książkiewicza[url], bez problemów. Teraz udało się pokonać cały podjazd płynnie, przestawiając w kluczowym momencie przełożenie na 2x1 i forsując podjazd przez ostatnie 3 minuty na stojąco - co też mnie specjalnie nie zmęczyło i odbieram jako kolejny dobry znak.
Ponieważ gdy byłem na Przełęczy minęła 18:30, uznałem, iż czas wracać i wyłącznie dlatego nie pofatygowałem się na Przełęcz Widok, czyli znaną i lubianą Kapellę. Mam jednak zamiar uczynić to w jeden z kolejnych weekendów i, zapewne, to uczynię.
W drodze powrotnej zaskoczyła mnie miejscowość Chrośnice. Do mojej ostatniej wizyty niemal zdemolowana, z pozostałościami po wykopach, gruntową drogą przez środek wsi i zdezelowanym dojazdem do Bogaczowa, dziś wyposażona w porządną jezdnię wraz z dojazdem, gustowne chodniki, a nawet - rzadkość na wsi, szczególnie małej - sporo wymalowanych, oznakowanych przejść dla pieszych. Naprawa jezdni, czy właściwie jej odbudowa od podstaw, na pewno ułatwiła dojazd na bogaczowski podjazd w kierunku Pomocnych użytkownikom cienkich opon. Teraz do kompletu przydałaby się naprawa nawierzchni na podjeździe, która z roku na rok popada w coraz większą ruinę.
Jak zwykle pozdrawiam wytrwałych, którym chce się czytać moje wynaturzone, potwornie długie opisy byle wycieczek. A w szczególności wymienionych w tekście, poniekąd "sprawców" mojej sobotniej "niemalsetki".