Rajd Trzech Jezior
na legnickie zakończenie sezonu rowerowego
Rowerowy zrobił nam się ten koniec lata. Impreza klubowa w piątek, maraton polkowicki w sobotę, maraton lubiński w niedzielę... a ja w domu.
Tak się złożyło, że gdy obecnie nie trenuję, praktycznie w ogóle nie jeżdżę rowerem. I pewnie zignorowałbym i dzisiejszy Rajd Trzech Jezior legnickiego OSiRu, gdyby nie namowa Bartka, co do którego nie byłem pewien, czy w ogóle przyjedzie.
Ale po kolei.
Wstałem tuż po 9. rano, zostawiając sobie odpowiednią rezerwę czasu na wyprowadzenie psa na spacer i decyzję, czy w ogóle jechać. Nie padało, a jedna z wersji prognozy ICM ("zielona") mówiła o deszczu dopiero po 14. Tak więc zaryzykowałem i zmusiłem się do wyjścia na rower.
Przed Ośrodkiem Sportu i Rekreacji pojawiłem się za piętnaście jedenasta. Po krótkiej wizycie w biurze, gdzie przywitałem się z panem dyrektorem (tradycyjnie, też jechał w peletonie na rowerze) zapisałem się na dzisiejszą imprezę, odebrałem pamiątkowy znaczek i udałem na "start". Tam spotkałem silną grupkę z legnickiego wątku forumrowerowe.org. Po przywitaniu z Wiktorem, Markiem i Michałem zrobiło mnie się nieco głupio, że jeden przyjechałem bez kasku (jak nigdy!). Błąd jednak naprawiłem - wróciłem się do domu i za pięć jedenasta byłem już na miejscu startu. Zdążyłem nawet zamienić parę słów ze znajomym fotoreporterem z Lca.pl, a nawet załapać się na kilka zdjęć - panie Wojtku, dzięki! ;-)
[ (c) Wojciech Obremski ]
Był i fotograf z legniczanin.pl, jednak jako że nie przepadam ani za tym portalem, ani za samym fotoreporterem M.G., uprzedziłem złowrogim tonem "tylko żadnych zdjęć na Legniczaninie!". Bądź co bądź, uszanował.
Po słowie wstępnym od dyrektora i przemowie przewodniczącej Rady Miejskiej, wyruszyliśmy punktualnie o 11 na trasę podobną do tej sprzed dwóch lat. Mimo tego, że Rynek jest już po remoncie, rundy honorowej nie było. Z deptaka skręciliśmy od razu w ul. Młynarską i, tu dla mnie nowość, w końcu nie prowadziliśmy rowerów przez wiadukt, a przejechaliśmy przez pasy - oczywiście pod eskortą drogówki na motorach. Przeparadowaliśmy przez duży, zabytkowy legnicki park i dalej, ul. Bielańską (gdzie ni stąd, ni z owąd po wcześniejszym telefonie pojawił się Bartek) i Okrężną wyjechaliśmy do Parku Bielańskiego i - kolejna nowość - na wybudowaną ostatnio ścieżkę rowerową z os.Kopernika na os.Piekary.
Dalej standardowo, Koskowicką do Koskowic, gdzie na pierwszej krzyżówce Pan Władza musiał przypomnieć o swej obecności, wygłaszając przemowę o nieprzekraczaniu osi jezdni, nieomijaniu wysepek i otwartym ruchu drogowym. Odnośnie wysepek, nie wiedzieć czemu poczułem, że akurat ta część przemowy była skierowana do mnie ;-)
Kolejnym przystankiem na blisko dwudziestokilometrowej trasie rajdu było Jezioro Koskowickie - pierwsze z trzech jezior Pojezierza Legnickiego, stanowiących tło całej imprezy. Legenda głosi, że w tym głębokim na trzy metry, w większości już zarośniętym jeziorku, wracający z pola Bitwy pod Legnicą w 1241 r. Tatarzy zatopili głowę księcia Henryka Pobożnego. Dziś jednak, w deszczowy, chłodny dzień, chyba nikt spośród 68 rajdowiczów nie myślał w tym miejscu o legendach, gdy pod rozłożonym namiotem OSiR częstował pieczonymi ziemniakami z masełkiem. Degustacja trwała dobre 20 minut, przez które zdążyliśmy i zamienić słowo ze świeżo upieczonym legnickim maratończykiem (jak mówił, wczoraj pierwszy raz w życiu startował w Polkowicach) i w ramach walki z chłodem wyskoczyć do Grzybian i z powrotem.
Po drodze nad drugie jezioro, do Jaśkowic Legnickich, porozmawiałem chwilę z panem Frankiem, z którym w ubiegłym roku po OSiRowym rozpoczęciu sezonu wybraliśmy się lasami do Lubina i z powrotem. Obgadaliśmy trochę lubinian, którzy nieźle zamieszali ze swoim maratonem (nikt nie wiedział, że w tym roku będzie, bo wcześniej zaprzeczali, że będzie, a jak już miał być, nikt go dobrze nie rozreklamował - wstyd!), wymieniliśmy trochę informacji z kolarskiego półświatka i... pojechaliśmy w swoje strony. Genialnie wymyśliłem bowiem, że aby uniknąć kąpieli błotnych nad Jeziorem Jaśkowickim sprzed dwóch lat, peleton pojedzie terenem, a my wyprzedzimy ich szosą. Efekt był taki, że gdy tylko grupa wjechała na drogę gruntową, a my ruszyliśmy z krzyżówki drogą do wsi, Bartek przebił oponę. Na szczęście, jak to z tubelessami bywa, ubytek szybko się czymś zakleił i naszą forumowo-bikestatsową grupką odszczepieńców mogliśmy kontynuować jazdę. Objechaliśmy jezioro od strony wsi i, że żadnego błota nie było, dojechaliśmy do grupy, która... zrobiła sobie przystanek niedaleko miejsca, w którym ją opuściliśmy i ruszyła, gdy dotarliśmy. Niczego nie straciliśmy - pieczonych warzyw tu już nie serwowano ;-)
Od Jeziora Jaśkowickiego, kiedyś znanego ośrodka rekreacyjnego z gondolami i restauracją na brzegu, a dziś służącego chyba tylko wędkarzom, już tylko chwila do Kunic - znanego podmiejskiego letniska z dużym jeziorem, a jakże, Kunickim. Dojechaliśmy tam nowo wyremontowaną drogą. Na miejscu, w bazie Ośrodka Wypoczynkowego "Posejdon" Huty Miedzi Legnica czekała na nas gorąca grochówka i herbata, a na najmłodszych rowerzystów gry, zabawy i konkursy. Jako młodzież starsza, odpuściliśmy sobie jednak z kolegą te rozrywki i niedługo po konsumpcji pognaliśmy do Legnicy.
W Krossie nie mam nawet licznika, podaje więc tylko kilometry wg bikemap. Pozdrawiam liczną ekipę legnicką z forum - fajnie, że mieliśmy w końcu okazję się spotkać. Do następnego razu.