Kolarstwo górskie z UWr #3
Dziś pojechaliśmy na Kilimandżaro. Tak, jak w Legnicy Lasek Złotoryjski, tak tutaj ów pokaźnych rozmiarów wzgórze służy za główne miejsce treningu techniki, szczególnie wśród tych, którzy mają jeszcze o co walczyć w Cross Country. Tu rozgrywają się Otwarte Mistrzostwa Wrocławia w XC, tu ćwiczą sekcje MTB z największych uczelni w mieście. A czasami, jak widać, zaglądają i uczestnicy "kolarstwa górskiego" z UWr i "rowerów górskich" z PWr.
Pierwsza godzina zajęć minęła downhillowo ;-) My, czyli męska część grupy - Marcin, Tymek, Arek i moja skromna osoba - ok. dziesięciokrotnie pokonywaliśmy wytyczony zjeździe, pięciopunktowy slalom. Z kolei żeńska część, w składzie Magda i Iwona, uczyła się nieopodal podstaw zjeżdżania po nieco korzenistym singletracku.
Muszę przyznać, że potwierdziły się dziś słowa mojego trenera z klubu, że na uniwersyteckim wfie nabiorę pewnej świadomości - swojego poziomu techniki :P W przeciwieństwie do niektórych, udało mi się uniknąć bliskich spotkań z Matką Ziemią i z tego jestem zadowolony - bo taki stan rzeczy utrzymuje się już kilka miesięcy. A więc panować nad maszyną umiem. Dotrwanie do końca w jednym kawałku to jednak nie wszystko i w tym całe moje zmartwienie. Na pięć punktów ciągle udawało mi się objeżdżać jeden albo trzy, a ostatniej jazdy na czas nie ukończyłem, znów zjeżdżając z trasy. Z jednej strony mogę sobie wmawiać, że to przez wytarty bieżnik, kiepskie hamulce na przodzie, ramę 21", czy nieobniżone siodełko. Z drugiej, zwinność na ostrych terenowych zakrętach nigdy nie była moją moim atutem. Akurat nadchodzi dobry czas na nadrabianie takich zaległości, więc czas, bym popracował nad tym wyzwaniem. Motywacja jest, sprzęt, po podregulowaniu, też. Nic, tylko działać, a problemy z manewrowaniem będą wspomnieniem. Ba, do wiosny muszą być, skoro już oficjalnie wybieram się na Akademickie Mistrzostwa Polski w Kolarstwie Górskim.
Pół kolejnej godziny spędziliśmy na rozjeździe po nadodrzańskich wałach. Dotarliśmy do mostu Bartoszowickiego i wróciliśmy drugą stroną rzeki, powoli rozjeżdżając się w swoje strony. Ja, chcąc wykorzystać ładny dzień, nadrobiłem kilka km dojeżdżając z topniejącą po drodze grupą do krzyżówki Brucknera z Sobieskiego, przed młyn. Stamtąd, znów nieco ulepszoną trasą (optymalną na niedzielne powroty), wróciłem do Tyńca, po drodze mijając kilkunastu bikerów, wracających pewnie ze Ślęży i jej okolic.