Góry Kaczawskie
Z pracy przyjechałem pracowniczym autobusem o 3:00, miałem więc wystarczająco dużo czasu, by zregenerować siły i jeszcze przed południem wyjechać w trasę. Zgodnie z planem na "pomaratońską" niedzielę, dziś zrobiłem (powiedzmy, że) 3-godzinny delikatnie mocniejszy treningo-rozjazd. Choć podjazdów nie brakowało, długie, na długich, szybkich zjazdach odpoczywałem, przez co summa summarum utrzymałem właściwe tętno. Nieco gorzej z czasem - ale przy takich zjazdach te półtorej godzinki ekstra to chyba nie grzech.
Pierwszy cel, jak co niedziela, Jerzmanice-Zdrój. Dla urozmaicenia, z pętelką przez Wysocko i Kozów. Trafiłem akurat na odjazd przedostatniego pociągu do Legnicy w tym roku. Wraz z początkiem szkoły weekendowe połączenia znikają z rozkładu. Z kaczawskiego uzdrowiska pojechałem znaną już dobrze trasą, w przeciwnym niż zazwyczaj kierunku - przez Sępów, Wilków, podjazd na górę Trupień, Kondratów i Pomocne. W Stanisławowie znajome klimaty. Ale nie na długo, bowiem w centrum wsi odbiłem na podjazd, a z niego na czerwony szlak rowerowy do wsi Leszczyna.
Naprawionym rowerem jedzie się tędy zdecydowanie lepiej! Inaczej niż ostatnio (14.07.09), całość przejechałem, i to bez specjalnego zwalniania. W ogóle, cała wycieczka minęła pod hasłem "minimum klamek"... Najwyższy czas na walkę ze słabościami ;-)
W Leszczynie grupka Niemców oglądała sobie piece, ja zaś przez Prusice wróciłem do Stanisławowa i następnie do Pomocnych, gdzie urządziłem sobie krótki postój na wodę. Polecam sklepik we wsi położony obok GSu na parterze posesji. Otwarty świątek, piątek i w niedzielę, przyjazny rowerzystom (lada blisko wyjścia, jest gdzie postawić rower), a nawet dość tani. Pół litra wody niegazowanej - 1 zł. W sam raz na bidon.
Po dotankowaniu i zdobyciu kolejnej z kaczawskich górek, z Bogaczowa zjechałem w stronę miasta przez Chroślice, Słup i Winnicę. Pod koniec, przejechałem się długimi gruntowymi odcinkami: przez Janowice do Dunina, a chwilę później wzdłuż lasu ochronnego huty.
Pogoda dopisała - nie było najcieplej, ale całkiem przyjemnie. Wiatr dało się znieść. Aurę doceniło sporo rowerzystów. Nawet zawodników - na DW364 mijałem kogoś z S&K;na szosie, w Jerzmanicach zaś całą grupkę szosowców w bliżej nieokreślonych barwach. Żeby nie było, na MTB też się u nas jeździ :P W Bogaczowie zaś, na dole nad stawem, wymieniliśmy pozdrowienia z kimś całkiem podobnym do Grześka (vel Sender). Pewności 100% nie mam, zwłaszcza że zjazd jest szybki i wytraciłem prędkość dopiero w Winnicy :D Poczekam na potwierdzenie w postaci wpisu na bs z tamtych stron ;)
I to tyle, jeśli chodzi o niedzielny wypad. Nieco szalony, bo jeszcze do 23-24:00 dochodziłem do siebie. A ta noc w pracy była długa - definitywnie skończyliśmy inwentaryzować Głogów o 7 rano.
Jeszcze tylko poniedziałkowy Wieruszów - i po wszystkim.