Fujifilm Bikemaraton #01 - Wrocław
Fujifilm BikeMaraton #01 - WROCŁAW
Dzień zaczął się u mnie dylematem - jechać na krótko, czy ubierać kurtkę. Zdecydowałem się zaryzykować i o 8:45 wyjechałem na krótko. Wcale nie zmarznięty, do miasteczka startowego dotarłem o 10 - w sam raz na klubową sesję zdjęciową pod balonem sponsora ;) Chwilę później 8*C na dworze (później znacznie się ociepliło) dało mi się we znaki. Andrzej poratował mnie pożyczeniem rękawków. Nie wiadomo kiedy nadeszła 10:45 - czas na ustawienie w sektorze. Na miejscu spotkałem Michała, kumpla z uczelni - tak wyszło, że i dzisiaj startujemy razem. Jeszcze kilka minut, komunikaty z prośbą o pożyczenie kasku i o rozjechanym jeżu na 700 metrze trasy (faktycznie był ]:->) i wybiła 11. Ruszyli.
Wczorajsza przejażdżka odbiła się na moim refleksie. Czułem się rewelacyjnie (zresztą jak przez cały dzień), ale niepotrzebnie, zajmując nieciekawą pozycję z tyłu sektora, nie nadgoniłem z początku, przez co później miałem momentami dość ograniczone możliwości wyprzedzania (szczególnie na podjazdach, tak oto największą moją zaletę diabli dziś wzięli). W jednym z lessowych wąwozów zaliczyłem niegroźną kolizję wjeżdżając skosem na piaszczystym zjeździe w koleinę. Nic się nie stało - zdążyłem się wypiąć, poleciałem "na cztery łapy", straciłem raptem kilka sekund. Gdzieś dalej ktoś miał mniej szczęścia - jeep-sanitarka poszedł dziś w ruch...
Przed trzecim bufetem spotkałem Konrada z Teamu. Namawiał, żeby jechać z nim na giga. Odpuściłem, a, kurczę, niepotrzebnie, bo dałbym radę. Poświęciłem ok. 45 sekund na zatankowanie do bidonu Iso (cytrynowe nawet dobre) i odbiłem do mety. Przynajmniej miałem swoje kilkanaście minut dzikiej satysfakcji - gdy w lasku i na ostatniej asfaltowej prostej ludziom odcinało prąd, gnałem jak szalony z ponad czterdziestką na liczniku ^^ Tak podrasowałem swój wynik w open o 20-25 oczek do góry. Zresztą ten sam numer z ostatnim asfaltem wyszedł mi rok temu w Białym Kościele.
Pokręciłem się jeszcze chwilę po miasteczku, porozmawiałem z kolegami z Teamu (koleżanka nie zdążyła wrócić z giga), skosztowałem wiktuałów z naszego teamowego bufetu (makaroniarze - możecie pozazdrościć grilla ;D) i wyjechałem w kierunku Tyńca. Po drodze zatrzymałem się jeszcze, by zamienić parę słów z Bartkiem i Anią, których z tego miejsca pozdrawiam.
O trasie specjalnie nie piszę. Było bez niespodzianek. Szybko i sucho. Jak na przetrenowaną zimę z wyniku zadowolony nie jestem, nie powiem. Nie zniechęca mnie to, rzecz jasna. Wręcz przeciwnie...
Fotki, jeśli coś sensownego znajdę, będę wstawiać do kilku dni.
MEGA [~59 km]
02:29:43
open 316/717
M2 125/229